– „Im trudniejsza przeszkoda, tym mniejszą hańbą jest klęska” – zacytował admirał jeszcze jedną wschodnią mądrość. – Zacznijmy od rzeczy oczywistej. Punkt pierwszy: dyplomacja. Ribbentrop powinien zintensyfikować tajne rozmowy z Mołotowem na temat strategicznego sojuszu Niemiec, Związku Radzieckiego i Japonii. W pierwszej fazie Japończycy podpiszą z bolszewikami pakt o neutralności. Nadzorować dyplomatów będzie oddział „Ausland”. Punkt drugi: papierowy tygrys…
– Naprawdę już mi się znudziła ta twoja wschodnia kwiecistość – zaprotestował generał. – Cóż to znowu za tygrys?
– Anglia. W publicznych wystąpieniach, a szczególnie na zamkniętych naradach, Führer powinien udawać paranoidalny strach przed niepokonanym Albionem. Naszemu parzystokopytnemu ta rola znakomicie wychodzi. Sztab Generalny zajmie się pilnie opracowaniem planu rajdu przez Turcję do Iranu i na Bliski Wschód, w kierunku Kanału Sueskiego, żeby przeciąć arterie łączące Londyn z najważniejszymi koloniami. Praca będzie prowadzona w warunkach absolutnej tajności, ale też ze starannie zaplanowanymi przeciekami. Nadzór nad operacją powierzymy pierwszemu oddziałowi Abwehry. Idźmy dalej. Do każdej jednostki wojskowej w grupach armii „Północ”, „Środek” i „Południe” przydzieleni zostaną angielscy i arabscy tłumacze. Tym zajmą się placówki Abwehry w przygranicznych okręgach. Co jeszcze? Zorganizujemy masowy przerzut agentów do Iranu – przez terytorium radzieckie. Osłonę zapewni grupa „Ost”. Co do punktu drugiego, to byłoby wszystko, przechodzimy do punktu trzeciego: „Wilk!” „Wilk!”. Wybacz, Sepp – admirał podniósł dłoń – zapomniałem, że nie lubisz alegorii. Mam na myśli przypowieść o dowcipnisiu, który wołał: „Wilk!” „Wilk!”, aż w końcu przestano mu wierzyć. Będzie kilka fałszywych alarmów: najpierw Rosjanie otrzymają informację, że nie zważając na to, ile zmarudziliśmy w Jugosławii, uderzymy jednak piętnastego maja; później – że wojna zacznie się dwudziestego, a potem – że pierwszego czerwca. Informację podrzucimy przez znanych nam radzieckich agentów wpływu, żeby zdyskredytować ich w oczach Moskwy. Tym zajmę się osobiście. No, co o tym sądzisz?
– Niezłe jako dodatki – powiedział generał, patrząc w bok i szybko mrugając – ale czym jest puree z kartofli i kiszona kapusta bez solidnego kawałka mięsa?
– Zgadzam się. Do sukcesu brakuje jakiegoś finałowego ciosu, efektownego uderzenia, zadanego w ściśle określonym momencie. I tylko w wypadku powodzenia tej akcji można będzie wyznaczyć dokładną datę i godzinę uderzenia. A w wypadku fiaska – wszystko odwołać… – Admirał zmrużył oczy, wpatrując się w twarz swojego zastępcy, który chyba niezbyt pilnie go słuchał. – Oho, po nasilonym mruganiu widzę, że twój mózg już zaczął działać. No dobrze, dobrze.
– Wiesz, Willi, świnia jest rzeczywiście genialna. – Generał w skupieniu potarł podbródek. – Naprawdę wypowiedziała kluczowe słowo. Posłuchaj.
Rozmówcy nachylili się do siebie, po czym generał zaczął szybciutko mówić, ledwie nadążając za tokiem myśli. Pośpiech sprawiał, że połykał słowa i całe fragmenty zdań, ale admirał chwytał wszystko w lot, energicznie potakując. Jamniczka niespokojnie zaczęła kręcić głową, zapiszczała, zeskoczyła na podłogę.
Szef i zastępca co chwila przerywali sobie nawzajem, ale to wcale nie przeszkadzało im w dyskusji. Byli teraz w swoim żywiole i najbardziej chyba przypominali dwóch jazzmanów w szczytowym punkcie jam session.
Gdyby ktoś postronny podsłuchał ten chaotyczną rozmowę, raczej nic by nie zrozumiał.
– Rola jednostki w historii – rzucał jeden.
– „Sucha teoria, mój przyjacielu”. – Drugi kiwał głową ze zrozumieniem.
– Jak zrobić, żeby za drzewami nie ujrzeli lasu? Ależ to bardzo proste! – wołał generał.
– Nie ma co się gorączkować – wtórował mu admirał. – Bo inaczej wywiad, kontrwywiad, NKWD, NKGB, Służba Łączności – diabeł się w tym nie wyzna… Niepotrzebna strata czasu!
Przez dobry kwadrans mówili w taki niezrozumiały dla postronnych sposób, po czym opadli na oparcia foteli i z zadowoleniem zapalili cygara.
– No cóż, koncepcję mamy. – Admirał wypuścił sinawy dymek. – I to niezłą.
Generał był bardziej kategoryczny:
– Jedyną możliwą.
– Prawdopodobieństwo sukcesu?
Zastępca pomyślał i rzekł:
– Pięćdziesiąt procent.
– No cóż, nie tak znowu mało. Nasza świnia stawiała niekiedy na mniej, i to z powodzeniem. Wiesz o tym, Sepp, jak sądzę, że w razie fiaska płacić trzeba będzie własną skórą?
– Czy w naszej służbie kiedykolwiek było inaczej? – Generał niedbale wzruszył ramieniem. – Tyle że w dawnych czasach kładło się przed człowiekiem rewolwer z jedną kulą, a teraz wieszają go na rzeźnickim haku. Różnica w istocie niewielka.
Starzy przyjaciele roześmiali się wesoło, obaj mieli wyśmienity nastrój.
Admirał zgasił cygaro.
– No dobrze. A kto? Tutaj wszystko zależy od wykonawcy. Powinien to być agent klasy ekstra, inaczej możemy nie uzyskać pięćdziesięciu procent. Jak sądzisz?
– „Wasser” – powiedział generał z przekonaniem. Było widać, że ten problem już przemyślał.
Szef wywiadu zmienił się na twarzy. Odkaszlnął raz, drugi. Chwilę milczał, dobierając odpowiednie słowa.
– Sepp, kochany, przecież wiesz… Kiedy łowi się na żywca, szansę tego ostatniego są, delikatnie mówiąc, niewielkie. Szczególnie wtedy, gdy ofiara połknęła przynętę. Doprawdy, to już przesada. W końcu nie jesteś fanatykiem.
Bruzdy na suchej twarzy zastępcy zdecydowanie się pogłębiły.
– Nie jestem, ale szanuję swoje rzemiosło. Ja też w dowolnym momencie gotów byłbym poświęcić wszystko, co posiadam. W tym także życie. Zapewniam cię, „Wasser” jest ulepiony z tej samej gliny. To co się tyczy uczuć. A teraz co do istoty sprawy. Przez wiele lat szykowałem agenta „Wassera” właśnie do czegoś takiego. Pod każdym względem „Wasser” idealnie nadaje się do zadania – i jeśli chodzi o cechy osobiste, i o wyszkolenie, i o legendę. Patrzę na to absolutnie obiektywnie. Postawmy zatem pytanie inaczej: jeśli nie „Wasser”, to kto?
Długo patrzyli na siebie. Twarz generała nie zdradzała żadnych emocji, admirał natomiast był wyraźnie poruszony.
– Masz rację, Sepp – powiedział w końcu i znowu odkaszlnął. – Jesteś najlepszy z najlepszych. A „Wasser” to wybór optymalny. Możemy chyba liczyć nie na pięćdziesiąt, ale wręcz na sześćdziesiąt procent.
Czysty nokaut
– Pracuj więcej nad tułowiem, nie odsłaniaj się, i bez sztuczek, bo już ja ciebie, fuszera, znam – bębnił Wasilkow Jegorowi nad uchem.
Jegor wcale go nie słuchał. Po pierwsze, Wasilkow zalewał: nie znał Jegora, bo pracował w klubie może tydzień z hakiem. Po drugie, w porównaniu z poprzednim trenerem, wujkiem Loszą, był słaby. Psiakrew, przed samymi mistrzostwami wlepili wujkowi Loszy naganę i odsunęli go od pracy za krótkowzroczność polityczną – brat wujka Loszy okazał się szkodnikiem. Po trzecie, ten Wasilkow był jakiś taki popyrtany, nerwowy. No, a co do „sztuczek” i „fuszera”, to już w ogóle, wybaczcie, gówno z chrzanem.
Można było zresztą Wasilkowa zrozumieć. Kolektywu nie znał ani trochę, reputacji jeszcze sobie nie wyrobił, a wyniki takie, że nie można gorzej: wszystkie chłopaki, jeden za drugim, poodpadały w eliminacjach, tylko Jegor doszedł do półfinału. W ubiegłym roku dynamowcy zdobyli złoto, brąz i jeszcze trzy miejsca w pierwszej dziesiątce, a w tym – no proszę, co za wstyd, po prostu skandal.
Читать дальше