Andrzej Ciesielski powlókł się do swojego pokoju niczym zbity pies. Szymanek nie potrzebował pytać, jaki przebieg miała rozmowa z szefem.
– Spławił cię!
– Jeszcze mi porządnie nawtykał. Powiedział, że najgorszy fajtłapa ze wszystkich adwokackich aplikantów wyśmiałby na procesie nasze „poważne poszlaki”. Kategorycznie odmówił starań o ekstradycję Sto janowskiej.
Kazał szukać innych motywów. Najgorzej, że muszę mu przyznać rację.
– Zgadzasz się ze „starym”?!
– Przecież tak naprawdę nic nie wiemy. Irena mogła po prostu drapnąć z kochankiem. Postawiła męża w dość śmiesznej sytuacji, może uważała, że w ten sposób łatwiej wymusi zgodę na rozwód. A to, że wyjechała akurat w dniu morderstwa, mogło być zbiegiem okoliczności.
– A pogróżki? – Antoni Szymanek nie dawał za wygraną.
– Sam słyszałem przed paroma dniami, jak podporucznik Szymanek pijąc coca-colę w kasynie powiedział o kelnerce: „Ja tę babę kiedyś zamorduję, znowu przyniosła mi ciepłą butelkę”. I co, gdyby tę babę rzeczywiście ktoś zamordował, byłbyś pierwszym podejrzanym?
– Więc co robimy dalej? Masz jakiś pomysł?
– Pójdę do Dyrekcji Przedsiębiorstwa Robót Przemysłowych, a ty wybierzesz się na Tamkę do inżyniera Henryka Kowalskiego. Ale dopiero pojutrze. Jutro pójdziemy na pogrzeb Zygmunta Stojanowskiego.
– Uważasz za słuszne porzekadło, że zbrodniarz zawsze wraca na miejsce swojej zbrodni albo przychodzi na pogrzeb swojej ofiary?
– Coś w tym jest. Naturalnie nie zawsze, ale jak potwierdza milicyjna praktyka, przestępca rzeczywiście często uczestniczy w pogrzebie ofiary. Uważa, że samą obecnością na tych ceremoniach żałobnych odsunie od siebie podejrzenia. Albo też chce się przekonać, czy go nie podejrzewają. Zorientować się w klimacie panującym wokół jego osoby, jak na niego patrzą. Mówią, że taki facet chce się sprawdzić, czy potrafi zachować zimną krew w obliczu rodziny i znajomych. Gdybym był komendantem głównym MO to tam, gdzie chodzi o ofiary zbrodni, wszystkie pogrzeby kazałbym filmować!
– Całe szczęście, że nie jesteś. Dopiero byśmy się mieli z pyszna!
– Nie możemy filmować, ale na pogrzeb pójdziemy. Zjawimy się tam stosunkowo wcześnie i będziemy obserwować uczestników tej ceremonii. A także będziemy nastawiali ucha. Może usłyszymy coś ciekawego.
Przed kościołem na Powązkach panował duży ruch.
Z chwilą, gdy jedno nabożeństwo się kończyło, natychmiast grabarze ustawiali na katafalku następną trumnę i następny ksiądz wychodził odprawiać żałobne egzekwie. Można powiedzieć – „produkcja taśmowa”.
– Mój Boże – zauważył podporucznik – gdyby mnie ojciec posłał do seminarium duchownego, nie martwiłbym się dzisiaj, skąd wziąć trzy tysiące pięćset złotych na nowe dżinsy. Takie, jakie wczoraj widziałem na Bazarze Różyckiego.
– A nawet dobrze byłoby ci w sutannie – dorzucił Ciesielski. – Ale co z Hanką? Już nie mówiąc o tym tabunie dziewcząt sprzed małżeństwa.
– Hanka mogłaby być moją gospodynią.
– Zaraz cię zmartwię – śmiał się Andrzej. – O ile sobie przypominam wykłady prawa kanonicznego, gospodyni księżowska musi mieć skończone przynajmniej czterdzieści osiem lat.
– Naprawdę? – przestraszył się Szymanek.
– Raczej się nie mylę.
– To nie zostanę księdzem.
– Tymczasem zjawili się rodzice zmarłego w towarzystwie jakiejś przystojnej młodej kobiety. Nadchodziły także grupki osób nie znanych oficerom milicji. Przyszła pani Mierzejewska, a także pan Ksawery Rotocki. Kiedy gospodarz domu zauważył trzymających się nieco z boku obu milicjantów, natychmiast do nich podszedł i przywitał się jak ze starymi znajomymi.
– Panowie służbowo?
– Raczej nie. Po prostu pogrzeb „naszego nieboszczyka”, więc odprowadzamy go w ostatnią drogę. Czy to Irena Stojanowska, ta przystojna koło matki?
– Nie. Ireny ciągłe nie ma. Panowie już przestali ogłaszać w telewizji?
– Nie ogłaszamy, bo nic nie pomogło.
– U nas w kamienicy wszyscy mówią, że to ona go zaciukała i uciekła. Czy to prawda? – dopytywał się dozorca.
– Bo ja wiem? – odpowiedział podporucznik.
– Nie mamy na to najmniejszych dowodów. – Andrzej Ciesielski w dalszym ciągu nie wierzył w winę Ireny Stojanowskiej. – Ale kim jest ta młoda kobieta?
– Barbara. Żona starszego brata. Przyjechała ze Śląska. Tylko ona. Ani rodzony brat, ani siostra nie zdobyli się na to, żeby zmarłemu oddać ostatnią przysługę. – W głosie Ksawerego Rotockiego wyraźnie zabrzmiało oburzenie.
Pod kościół podjechał duży autobus z napisem „Przedsiębiorstwo Robót Przemysłowych”. Z wozu wysiadło ze czterdzieści osób. Wyniesiono także dwa wieńce. Jeden nosił napis „dyrekcja”, drugi – „koledzy”. Zjawił się i główny księgowy, Stanisław Malinowski. Nie wszedł do świątyni, tylko spacerował po chodniku. Najwidoczniej czekał na kogoś. Rzeczywiście, w kilka minut później podjechała nysa. Wśród pracowników spółdzielni „Pomoc Bulowlanych” Ciesielski rozpoznał portiera i magazyniera. Portier trzymał wieniec, zaś Wiśniewski wręczył księgowemu wiązankę kwiatów, jakieś rachunki i pieniądze. Główny księgowy chwilę liczył, uznał, że wszystko się zgadza, schował rachunki do kieszeni, wziął wiązankę i skierował się do kościoła. Za nim kroczyli magazynier i portier z imponującym wielkością wieńcem.
Jako ostatni nadciągnęli dwaj panowie. Wyraźnie ciut, ciut zawiani. Forsując schody starszy tłumaczył:
– Franek, jeżeli usłyszysz jak ktoś obszczekuje Irenę, że ona przekręciła Zygmunta, od razu zapraw z łba popaprańca, żeby mu chrupawki wyprysły.
– Coś ty, ojciec – odpowiedział Franek. – Za to można dobrze w dołku pogarować.
– Za rodzinę nie hańba – tłumaczył senior Urbaniak. Obaj mężczyźni już mieli zniknąć za wrotami świątyni, kiedy porucznik położył rękę na ramieniu starszego.
– Chwileczkę, panie Urbaniak – powiedział.
– Czego?
– Jedno słówko. – Ciesielski pokazał trzymany w dłoni malutki kartonik granatowego koloru. Legitymację służbową oficera milicji.
– Cóż to, milicja nie daje się nawet pomodlić za duszę zięcia? – stary nie kapitulował. – Jakim prawem?
– Na modlitwy będziecie mieli jeszcze dużo czasu. A chyba lepiej tutaj parę słów zamienić, niż w tym „dołku”, o którym przed chwilą wasz syn wspominał.
– To tak, żartowaliśmy – poddał się starszy Urbaniak.
– Właśnie o to mi chodzi, żeby to były z waszej strony tylko żarty, bo ja dla odmiany żartować nie lubię. Żadnych rozrób.
– Pan władza będzie spokojny.
– A jeżeli macie jakieś podejrzenia, to proszę przyjść do Pałacu Mostowskich.
– My nic nie wiemy – jednogłośnie odpowiedzieli ojciec i syn.
– Nawet tego, gdzie jest Irena? Dlaczego nie ma jej na pogrzebie?
– Ja tam jej nie pilnuję, jest dorosła.
– Wyjechała na wczasy – rzucił Franek, który uznał widocznie, że nie należy się zbytnio stawiać milicjantom.
– Dokąd?
– Mówiła, że gdzieś w góry?
– Z kim?
– Pewnie z tym swoim frajerem, co się za nią ostatnio włóczył.
– Tym z samochodem? Z volvo?
– To nie volvo, a opel rekord.
– A ten facet? Jak się nazywa?
– Nie wiem. Widziałem go parę razy z Ireną, ale nigdy z nim nie gadałem.
– To cudzoziemiec?
– Też nie wiem. Chociaż samochód ma literę „S”. On mi co prawda na Szweda nie wygląda, no i słyszałem, że zagadywał do Ireny po polsku.
Читать дальше