– Pan mówi po hiszpańsku. Może jest pan moim rodakiem?
– Nie, łaskawa pani – odparłem – jestem Polakiem, lecz nie jest mi obcym język szlachetnych synów Kastylii.
Znajomość była zawarta. I potoczyła się między nami rozmowa żywa a malownicza, bo i ona lubiała 22 22 lubiać – dziś popr.: lubić. [przypis edytorski]
styl trochę kwiecisty, w kunszt słowa bogaty, i ja urzeczony czarem jej postaci mimo woli dobierałem zwrotów barwnych, jak motyle skrzydlatych.
Donia 23 23 donia (hiszp. doña ) – pani. [przypis edytorski]
Inez de Torre Orpega rodem z Estramadury była od kilku lat wdową. Większą część roku spędzała w Madrycie u starszej siostry zamężnej za jakimś dworskim dostojnikiem, a tylko na miesiące letnie przyjeżdżała w odwiedziny do krewnych w Wenecji. O Polsce i Polakach wiedziała niewiele i z zajęciem słuchała moich informacji. Gdy w pół godziny potem opuściliśmy galerię obrazów i znaleźliśmy się na bulwarze Fondamenta Pesaro, byliśmy już dobrymi znajomymi.
– Dokąd się pan teraz wybiera? – zagadnęła. – Pora jeszcze za wczesna na obiad, lecz stosowna na drugie śniadanie. Czy nie zechciałby go pan spożyć w moim towarzystwie gdzieś w jakiejś restauracji z widokiem na Ponte Rialto? Lubię bardzo obserwować go w godzinach porannych.
Byłem zachwycony.
– Najlepiej będzie – zaproponowałem – jeżeli wstąpimy do Corvo Nero opodal przystanka 24 24 przystanka – dziś popr. forma D. lp: przystanku. [przypis edytorski]
vaporettów .
– Wybornie. Proszę zatem podać mi rękę i sprowadzić do gondoli.
Spojrzałem trochę zdziwiony:
– Na razie nie widzę żadnej. Musimy trochę zaczekać, aż któraś podpłynie.
Odpowiedziała srebrzystym śmiechem:
– Mój Beppo nie każe nam długo czekać. Oto już poznał mnie z dala po głosie i zbliża się ku nam na swej „Rondinelli”.
I rzeczywiście, spoza węgła bulwaru wychylił się dziób „Jaskółeczki”, która przywarłszy czarnym podbrzuszem do wód kanaliku między pałacem Pesaro a Corner della Regina, przyczaiła się tam na chwilę i tylko czekała na hasło.
– Beppo Gualcioni, mój nadworny gondoliere – przedstawiła mi z miną pół serio, pół buffo 25 25 buffo (wł.) – żartobliwie; groteskowo. [przypis edytorski]
swego przewoźnika – stary, długoletni sługa domu Ramorinów, mych krewnych.
I wsiedliśmy do łodzi.
Gondola donii Inez była istnym cackiem. Smukła, zgrabna i zwrotna jak fryga, z ślicznie rzeźbionym dzióbem 26 26 dzióbem – dziś popr.: dziobem. [przypis edytorski]
w kształcie szyi łabędziej, kołysała się na fali jak kolebka królewskiego panięcia. Oparci plecyma 27 27 plecyma – dziś popr.: plecami. [przypis edytorski]
o poduszki siedzeń z ciemnozielonego pluszu, pod osłoną niskiego, w złote frędzle strojonego baldachimu, który tutaj felze zowią, płynęliśmy jakby w nieskończoność, zasłuchani w rytmikę wiosła.
Rozwiały się doszczętnie woale mgły i pod turkusowym kloszem nieba rozwinęła się bajecznie kolorowa perspektywa Canal Grande. Jej dominantą były trzy barwy: czarna, dżetowa 28 28 dżetowy – błyszcząco czarny; dżet – błyszczący czarny kamień ozdobny, czarny paciorek. [przypis edytorski]
wody, biała domów i pomarańczowa żaluzji i pozapuszczanych stor 29 29 stora – ciężka zasłona. [przypis edytorski]
. Zmieszane ze sobą te trzy kolory, stopione powinowactwem szczęśliwego doboru – były jak dźwięk jedyny i konieczny, jak wyraz tajemny ukrytej gdzieś głęboko duszy tego miasta. I wszystko było przesiąknięte tym naczelnym, suwerennym tonem, wszystko rozdrganą w bezlik dreszczy jedną struną – złotym monokordem, któremu na imię – Wenecja.
Jak przez sen przesuwały się mimo naszej łodzi arcytwory weneckiej architektury, te koronkowe pałace i domy, z których niemal każdy chlubił się dziełami dłuta i pędzla wielkich artystów. Lipcowe słońce wyzłacało miedzią i cynobrem dumne, arystokratyczne frontony i przyczółki, rozświecało mrokiem wieków nasiąkłe podziemia i kolumnady, spływało palącą pieszczotą na zielone oazy ogrodowych teras i winoroślą otulonych loggii 30 30 loggia – ozdobny otwarty pawilon, altana. [przypis edytorski]
.
Przepłynęliśmy mimo pałacu Ca d'Oro, najozdobniejszego gotyku dawnej Republiki, minęliśmy Segredo, Michiel dalle Colonne i Morosini i znaleźliśmy się na linii Rybiego Targu. Odór wodnej żywizny, płynący z głębi hali targowej, ogarnął nas duszącym wyziewem. Peschiera w pełnym toku porannego ruchu tętniła gwarem i zgiełkiem.
Donia Inez przytknęła do nosa chusteczkę i patrząc na mnie z uśmiechem, wdychiwała zapach perfumy 31 31 wdychiwała zapach perfumy – dziś popr.: wdychała zapach perfum. [przypis edytorski]
. Gondola była już na wysokości Przystani Jarzynowej. Znużone orgią światła oczy spoczęły z ulgą na zieleni główek kapusty, kalafiorów, selerów, pietruszek i marchwianej naci.
– Jaki kontrast między tym prozaicznym, choć tak ożywczym widokiem a wyrafinowanym pięknem pałaców – zauważyła donia de Orpega.
– Rzeczywiście – przyznałem – i mnie to zawsze uderza, ilekroć mijam Erberia 32 32 Erberia – dawny wenecki targ owocowo-warzywny. [przypis edytorski]
. Trudno, nie może być inaczej; nie można żyć samą kontemplacją dzieł sztuki. Powiedziałbym nawet, że to pomieszanie prozy życia codziennego z poezją sztuki i przeszłości stanowi największy urok tego dziwnego miasta.
Skłoniła głowę na znak zgody. W bliskiej już perspektywie rozpiął się szary, patyną wieków okryty most Ponte Rialto. Kilku zręcznymi uderzeniami wiosła skierował Beppo łódkę ku przeciwnemu brzegowi i przesunąwszy się lewą burtą mimo Fondaco dei Tedeschi, podpłynął pod łuk mostu. Za chwilę wyskakiwałem już z gondoli na oblepione wodną pleśnią schody nabrzeża i podawałem rękę Inezie.
Była godzina 11 rano. Przeszliśmy stację vaporettów Cerva i wciąż trzymając się brzegu kanału, wstąpiliśmy na Riva del Carbon. Ruch był ogromny; nadjeżdżające co kilkanaście minut parowczyki wyrzucały wciąż nowe zastępy pasażerów. Schroniliśmy się w zaciszny zakątek Corvo Nero, małej ustronnej gelateria 33 33 gelateria (wł.) – cukiernia, w której wyłącznie podają lody. [przypis autorski]
z widokiem na Rialto. Tu pod skrzydłem płóciennej markizy wydała mi się donia Inez jeszcze piękniejszą; głębokie cienie pod oczyma podkreślały ich słodycz i żar. Patrzyłem na nią bez przerwy. A ona, widząc mój zachwyt, uśmiechała się tylko kącikami ust i cedziła przez perły ząbków oranżadę. Spojrzenie jej senne, lekko rozmarzone błądziło bez celu po tamtym brzegu kanału, potem przerzuciło się na grupę gondol rozkołysaną w przystani i zatrzymało się na łuku Rialto.
– Czy nie przypomina panu trochę florenckiego Ponte Vecchio 34 34 Ponte Vecchio (wł.) – Most Złotników, najstarszy florencki most na rzece Arno, zabudowany niewielkimi budynkami. [przypis edytorski]
? – zapytała.
– Tamten jest trójdzielny – odpowiedziałem.
– Chodzi mi o partie górne.
– A tak, oczywiście – przyznałem – oba są zabudowane, zwłaszcza ten we Florencji.
– Te sklepy i bazary, te budy jarmarczne rozbite nad wodą mają w sobie coś tak oryginalnego…
– Przemawiają do przechodnia wieku XX z lapidarną swadą przeszłości. Może chce pani przejść się tamtędy?
Читать дальше