Honoriusz Balzak - Lekarz wiejski

Здесь есть возможность читать онлайн «Honoriusz Balzak - Lekarz wiejski» — ознакомительный отрывок электронной книги совершенно бесплатно, а после прочтения отрывка купить полную версию. В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Мифы. Легенды. Эпос, literature_18, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Lekarz wiejski: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Lekarz wiejski»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Ciesz się klasyką! Miłego czytania!

Lekarz wiejski — читать онлайн ознакомительный отрывок

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Lekarz wiejski», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

– Gdzież oni są u dyabła? – powiedział, a zwracając się do Genestasa:

– Wybacz pan – dodał – iż go tędy wprowadzam. Główne wejście jest przez ogród, ale ja tak się odzwyczaiłem od przyjmowania gości, że… Jacento!

Na to wołanie, którego ton był niemal rozkazujący, głos kobiecy odpowiedział z głębi domu. W chwilę potem Jacenta wystąpiła zaczepnie wołając nawzajem Benassisa, a ten co-żywo do jadalnego pokoju pośpieszył.

– Otóż to, z panem to tak zawsze – poczęła. – Zaprasza pan gości na obiad nie uprzedziwszy mnie o tém, i zdaje się panu, że jak pan zawoła: – Jacento! tak ja wszystko z rękawa wytrząsnę. Albo i teraz. Może pan będzie tego pana w kuchni przyjmował? Trzeba przecie było otworzyć salon i kazać w piecu napalić. Już ja tam posłałam Mikołaja, aby wszystko urządził. Niech pan swego gościa zaprowadzi teraz do ogrodu, i pokaże mu szpalery przez nieboszczyka pana zasadzone, to go zabawi, jeżeli lubi ładne rzeczy, a ja tymczasem przyrządzę obiad, nakrycie…

– Dobrze – odparł Benassis. – Ale, widzisz, moja Jacento, ten pan będzie tu mieszkał czas jakiś. Nie zapomnij téż zajrzéć do pokoju pana Graviera, czy tam wszystko w porządku, może prześcieradła…

– Cóż pan znów się będzie mieszał do prześcieradeł – przerwała Jacenta. – Skoro ma tu nocować, to ja sama wiem, co robić potrzeba. Pan od dziesięciu miesięcy nie wchodził do pokoju pana Graviera; to nie dziwota, że nie wie, co się w nim dzieje. Ale ja panu powiadam, że w nim nic nie brakuje, a czysto jak w mojém oku. Więc on tu będzie mieszkał, ten pan? – dodała ułagodzonym głosem.

– Tak.

– Na długo przyjechał?

– Prawdziwie nie wiem. Ale co cię to obchodzi?

– Co mnie to obchodzi, powiada pan? – A! to dobre! co mnie to obchodzi! A któż będzie myślał o życiu, o wszystkiém, o…

Nie dokończywszy już tego gradu słów, którym w każdym innym razie byłaby zagłuszyła swego chlebodawcę, wymawiając mu brak zaufania, poszła za nim do kuchni. Domyślając się, że tu o jakiegoś pacyenta chodziło, chciała coprędzéj zobaczyć Genestasa, któremu téż, dygnąwszy uniżenie, zaczęła się od stóp do głowy przyglądać. Twarz komendanta była w téj chwili zamyśloną i smutną, co jéj szorstki wyraz nadawało; wysłuchał on całéj rozmowy między służącą a panem, która mu w nie bardzo korzystném świetle tego ostatniego przedstawiła i z żalem zaczynał już tracić to wysokie wyobrażenie, jakie sobie o niezmordowanym tępicielu kretynizmu wyrobił.

– Wcale mi się ten jegomość nie podoba – zawyrokowała pocichu Jacenta.

– Jeżeli pan nie jesteś zmęczony – rzekł lekarz do mniemanego pacyenta – to może przeszlibyśmy się przed obiadem po ogrodzie.

– Chętnie – odparł komendant.

Minąwszy pokój jadalny, weszli do ogrodu przez rodzaj przedpokoju oddzielającego jadalnię od salonu. Przedpokój ten z oszklonemi drzwiami przytykał do kamiennego tarasu, który front ogrodu przyozdabiał. Ulice wysadzone bukszpanem i przecinające się w kształcie krzyża dzieliły ogród na cztery równe, kwadratowe części, które opasywał szpaler grabowy, największa pociecha dawnego właściciela. Genestas usiadł na spróchniałéj ławce, nie patrząc ani na altankę z winnej latorośli, ani na drzewa owocowe, ani na jarzyny, które Jacenta pielęgnowała troskliwie, wdrożona w to przez lubiącego dobre rzeczy księdza. Jego téż dziełem był ten cenny ogródek, na który Benassis dość obojętném poglądał okiem.

Po chwili nic nie znaczącéj rozmowy, Genestas zwrócił ją na poważniejsze tory.

– Jakim sposobem – zapytał – doszedłeś pan do tego, by w przeciągu dziesięciu lat potroić ludność téj doliny, która za pana przybyciem liczyła siedemset dusz, a teraz, jak pan mówisz, ma ich około dwóch tysięcy?

– Pan jesteś pierwszym, który mi to pytanie zadaje – odparł lekarz. – Wziąwszy sobie za cel rozbudzenie życia pod każdym względem na tym kawałku ziemi i ciągle tém zajęty, nie miałem nawet czasu do zastanowienia się nad sposobami, jakiemi na podobieństwo tego żołnierza z bajki rosół z kawałka kija ugotowałem. Nawet pan Gravier, jeden z naszych dobroczyńców, którego miałem szczęście wyleczyć, nie pomyślał o teoryi zwiedzając wraz ze mną góry, by się skutkom praktyki przypatrzyć.

Nastąpiła chwila milczenia; Benassis zadumał się, nie zważając na przenikliwe spojrzenie komendanta, jakiém ten zbadać go usiłował.

– Jak się to stało, mój drogi panie – ponowił – ha! po prostu na mocy tego prawa ekonomicznego o łączności między potrzebami, jakie sobie tworzymy, a sposobami zadawalniania tychże. Wszystko na tém polega. Ludy, które niewiele pragną, niewiele téż i mają. Kiedym przybył do miasteczka, liczyło ono sto trzydzieści rodzin, a w dolinie było ich około dwustu. Władze tutejsze, zgodnie z ogólną nędzą, składały się z mera, który nie umiał pisać, pomocnika daleko od gminy mieszkającego i z sędziego pokoju; ale ten wiedział tylko o pensyi, jaką pobierał, zdając całe urzędowanie na pisarza, który prawie nie pojmował, co robi. Po śmierci dawnego proboszcza miejsce jego zajął wikary, człowiek bez żadnego wykształcenia. Tacy-to ludzie rządzili tym kantonem i stanowili jego inteligencyą. Na łonie téj pięknéj natury, mieszkańcy tutejsi gnuśnieli w brudzie i błocie, żywiąc się kartoflami i mleczywem; jedynym przemysłem, jakim się trudnili i jaką-taką pieniężną korzyść zeń ciągnęli, było wyrabianie serów, które do Grenobli i po okolicy w małych koszykach roznosili. Najbogatsi lub najmniéj leniwi sieli grykę, czasem owies i jęczmień na użytek miasteczka, ale zboża nie uprawiali wcale. Mer tylko posiadał tartak i skupywał za nizką cenę drzewo, by je potém częściowo sprzedawać. Z powodu zupełnego braku dróg, musiał każdy kloc zosobna podczas lata przewozić, a raczéj przeciągać z wielkim trudem za pomocą łańcucha przywiązanego do uzdzienicy koni, a zakończonego hakiem żelaznym, który się w drzewo wbijał. Chcąc się dostać do Grenobli konno, albo pieszo, należało przejść całą górę; bo dolina zgoła dostępną nie była. Cała ta przestrzeń od pierwszéj wioski kantonu aż dotąd, którą teraz tak porządny gościniec, jakim pan zapewne przybyłeś, przerzyna, była podówczas jedną wielką kałużą. Żaden wypadek polityczny, żadna rewolucya nie przeniknęła w ten niedostępny, całkiem po-za obrębem społecznego ruchu leżący, zakątek ziemi. Imię Napoleona tylko znane tu jest i powtarzane z czcią niemal religijną, dzięki kilku starym żołnierzom, którzy powrócili pod rodzinne strzechy i wieczorami opowiadają tym prostaczkom niestworzone dziwy o wielkim cesarzu i jego wojskach. Powrót ten jest zresztą niewytłómaczoném zjawiskiem. Przed mojém przybyciem młodzież tutejsza raz zaciągnięta w szeregi nie opuszczała ich więcéj, a fakt ten świadczy aż nadto o niedostatku i nędzy téj okolicy, bym je panu jeszcze opisywał. W takim-to stanie objąłem zarząd tego kantonu, do którego po-za górami należy kilka jeszcze gmin dobrze urządzonych, dość szczęśliwych, zamożnych niemal. Nie wspomnę panu nawet o domkach miasteczka, istnych chlewach, w których bydlęta i ludzie mieścili się razem. Wracając z la Grande-Chartreuse, przejeżdżałem tędy. Nie znalazłszy żadnéj oberży, byłem zmuszony zanocować u wikarego, który mieszkał czasowo w tym domu, wystawionym podówczas na sprzedaż. Od słowa do słowa, dowiedziałem się o opłakanym stanie téj miejscowości, któréj piękny klimat, wyborne grunta i naturalne produkty w podziw mnie wprawiły. Widzisz pan, ja-m wtedy usiłował stworzyć sobie inne życie, niż to, które dotychczas wiodłem i które mnie zgnębiło. I do serca zakołatała mi wtedy jedna z tych myśli, które Bóg ludziom nieraz zsyła, by im znoszenie nieszczęść łatwiejszém uczynić. Postanowiłem zająć się tym krajem, jak nauczyciel wychowaniem dziecka. Ale nie bierz pan tego za jakąś wspaniałomyślność z mojéj strony; nie, to był po prostu mój własny interes; potrzebowałem zajęcia, rozerwania myśli; chciałem resztę dni moich na spełnienie jakiegoś trudnego przedsięwzięcia poświęcić. Podnieść, oświecić, umoralnić ten kraj, który natura tak wzbogacała, a człowiek tak ubożył: to miało być zadaniem mego życia; a trudności, jakie w dojściu do zamierzonego celu widziałem, zamiast odstraszać, zachęcały mnie owszem. Kupiwszy dość tanio dom po proboszczu i obszerne a odłogiem leżące grunta, poświęciłem się obowiązkom lekarza wiejskiego, temu najostatniejszemu z powołań, o jakich człowiek w planach swojéj przyszłości marzy. Pragnąłem stać się przyjacielem biednych, nie spodziewając się za to najmniejszéj nagrody. O! bom ja się w żadne złudzenia nie bawił! ani co do charakteru tutejszych wieśniaków, ani co do przeszkód, jakie musi zwalczać każdy, kto ludzi i rzeczy chce poprawiać. Nie idealizowałem sobie moich biedaków, ale przyjąłem ich takiemi, jakiemi byli, to jest widziałem w nich ludzi, nie zupełnie dobrych, ani téż zupełnie złych, którym ciągła, ciężka praca nie dozwalała oddawać się uczuciom, ale którzy pomimo to, czasem, bardzo żywo i głęboko czuć byli w stanie. Wreszcie, pojmowałem nadewszystko to, że tylko dotykalnemi dowodami oddziałać na nich mogę. Wszyscy wieśniacy są synami świętego Tomasza, niewiernego apostoła; zawsze im czynów na poparcie słów potrzeba.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Lekarz wiejski»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Lekarz wiejski» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Lekarz wiejski»

Обсуждение, отзывы о книге «Lekarz wiejski» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x