Honoriusz Balzak - Lekarz wiejski
Здесь есть возможность читать онлайн «Honoriusz Balzak - Lekarz wiejski» — ознакомительный отрывок электронной книги совершенно бесплатно, а после прочтения отрывка купить полную версию. В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Мифы. Легенды. Эпос, literature_18, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Lekarz wiejski
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Lekarz wiejski: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Lekarz wiejski»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Lekarz wiejski — читать онлайн ознакомительный отрывок
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Lekarz wiejski», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
W téj-że prawie chwili chłopak zawołał:
– Oto jegodom.
Oficer zsiadł z konia, założył cugle na rękę, a pomyślawszy, iż nic darmo na tym świecie, wyjął parę soldów z kieszeni i dał je chłopcu, który wziął je z podziwieniem, zrobił wielkie oczy i nie podziękowawszy stał w miejscu.
– Cywilizacya nie bardzo się jeszcze tutaj rozgospodarowała – pomyślał Genestas – tradycye pracy kwitną w całéj pełni, a żebranina nawet i nie kiełkuje. Tymczasem przewodnik jego, więcéj ciekawy niż zysku chciwy, oparł się o mur otaczający dziedziniec, mur dość wysoki, nad którym biegła jeszcze krata z poczerniałego drzewa, po obu stronach bramy umieszczona.
Bramę tę, w dolnéj części masywną, niegdyś naszaro malowaną, tworzyły wyżéj żółte, żelazne sztachety, zaginające się w półkole ku górze każdego skrzydła tak, że po zamknięciu obu połów końce tych słupków zbiegały się pośrodku niby w ogromną szyszkę. Całość stoczona prawie przez robaki, upstrzona mchem, nosiła na sobie wyraźne ślady zniszczenia przez długoletnie działanie słońca i deszczu naprzemiany. Z wewnątrz dwie akacye po obu stronach bramy rosnące wychylały się nad nią ciekawie zielonemi koronami przypominającemi kształtem te puszki, których płeć piękna do pudrowania się używać zwykła. Wogóle stan całego ogrodzenia zdradzał niedbałość właściciela, co musiało się nie podobać oficerowi, bo zmarszczył brwi jak człowiek doznający jakiegoś rozczarowania. Przyzwyczajeni jesteśmy sądzić drugich podług siebie i wybaczając im chętnie nasze błędy, potępiamy ich surowo za brak tych przymiotów, które sami posiadamy. Jeżeli komendant pragnął znaleźć w panu Benassis’ie dbałego o porządek i systematycznego człowieka, to wejście do jego domu mówiło o zupełnéj obojętności na te cenne zalety. To téż Genestas wyprowadził ztąd wnet wnioski o sposobie życia i charakterze właściciela. Brama była uchylona; nowy dowód niedbałości, dzięki któréj Genestas mógł bez ceremonii dostać się w podwórze, gdzie chciał konia do kraty przywiązać, ale w chwili gdy cugle zaciągał, ozwało się rżenie z poblizkiéj stajni ku któréj jeździec i koń mimowolnie zwrócili oczy, a w ślad za tém ukazał się na progu stary sługa w ubraniu głowy podobném zupełnie do téj frygijskiéj czapki, w którą przystrajają Wolność. Ponieważ w stajni było miejsce na kilka koni, starowina, dowiedziawszy się, że Genestas w odwiedziny do pana Benassis’a przyjechał, ofiarował mu się z gościnnością dla wierzchowca, patrząc przytém z uwielbieniem i czułością niemal na piękne w istocie zwierzę. Genestas poszedł za koniem, chcąc zobaczyć, jak mu tam będzie. Stajnia była czysta, żłób obfity, oba biegusy pana Benassis’a miały tę zadowolnioną minę, po jakiéj wśród wszystkich innych koni odgadnąć można konia proboszczowskiego. Tymczasem z domu nadeszła służąca i stanęła przed Genestas’em, zdając się wyczekiwać na zapytanie nieznajomego, któremu już staruszek powiedział, że pana Benassis’a w domu nie było.
– Jegomość poszedł do młyna – objaśnił. – Jeżeli pan się tam chce pofatygować, to trzeba iść tą ścieżką do łąki, a młyn tam jest na końcu.
Kapitan wolał rozejrzéć się po okolicy, niż czekać na miejscu pana Benassisa, poszedł więc wskazaną drogą. Minąwszy nierówną linię, jaką miasteczko na grzbiecie góry zakreśla, ujrzał dolinę, młyn i najpiękniejszy widok, na jaki mu się kiedykolwiek patrzyć zdarzyło.
W miejscu tém rzeka, zagrodzona w biegu górami, tworzy małe jeziorko, ponad którém wyżéj, coraz wyżéj jedne nad drugiém wznoszą się cyple, a między niemi, w zagłębieniach ukryte doliny, zdradzają obecność swoję rozmaitemi odcieniami światła i wynurzającym się z ich łona szeregiem jodeł czarnych. Na drugim brzegu rzeki u stóp góry, słabo pod tę chwilę oświeconéj promieniami zachodzącego słońca, Genestas ujrzał kilkanaście chat w stanie zupełnego opuszczenia, bez drzwi, okien, o podziurawionych dachach, co dziwną tworzyło sprzeczność z wybornie uprawnemi polami i pyszną zielonością łąk, które ją otaczały. Genestas natychmiast zatrzymał konia, by przyjrzéć się szczątkom téj niegdyś wioski.
Zkąd to pochodzi, że ludzie nie mogą bez głębokiego wzruszenia poglądać na jakiekolwiek-bądź, choć-by najlichsze ruiny? Zapewne są one dla nich wyobrażeniem nieszczęścia, którego ciężar każdy tak odmiennie czuje. Cmentarz nasuwa myśli o śmierci, opuszczona wioska przywodzi na pamięć troski i cierpienia życia. To pierwsze, śmierć jest rzeczą przewidzianą, ale te drugie, te troski i cierpienia te są nieokreślone, bez końca! A nieskończoność nie jest-że tajemnicą największych nieszczęść? Genestas wszedł już na kamienistą dróżkę wiodącą do młyna, nie mogąc sobie wytłómaczyć powodów opustoszenia téj wioski, a ujrzawszy siedzącego przed domem na worku zboża młynarczyka, zapytał go o pana Benassisa.
– Pan Benassis poszedł tam – odparł chłopak, wskazując jednę z nawpół rozwalonych chat.
– Czy ta wioska się spaliła? – zagadnął Genestas.
– Nie, panie.
– A dlaczegoż jest w takiém stanie? – ponowił komendant.
– Ba! dlaczego! – rzekł młynarczyk wzruszając ramionami i wchodząc do domu. – Pan Benassis to panu powie.
Genestas przeszedłszy po jakimś niby moście ułożonym z dużych kamieni, między któremi wił się strumyk, stanął wkrótce przed wskazaną chatą. Strzecha omszona, ale nie dziurawa, pokrywała nie najgorzéj jeszcze wyglądające ściany lepianki. Wchodząc do wnętrza, Genestas ujrzał palący się ogień na kominie, a w kącie obok kobietę, klęczącą przed siedzącym w krześle chorym, i mężczyznę, który stał z twarzą do ognia zwróconą. W izbie téj o jedném tylko okienku, z podłogą z ziemi ubitéj, nie było żadnych sprzętów prócz stołu, krzesła i lichego tapczana. Nigdy komendant nie widział równie nagiéj i ubogiéj siedziby, nawet w Rosyi, gdzie chaty mużyków podobne są raczéj do jam niż do ludzkich mieszkań. Tutaj, opuszczenie dosięgło takiego stopnia, że nie było nawet sprzętów koniecznych do przyrządzenia choć-by najprostszéj strawy, do zaspokojenia najpierwszych potrzeb życia. Gdyby nie tapczan, nie płócienna wisząca na gwoździu kapota i chodaki, jedyna odzież chorego, możnaby było przypuszczać, że się jest w jakiéjś psiéj budzie, z któréj nawet miskę zabrano. Klęcząca kobieta, stara już bardzo wieśniaczka usiłowała utrzymać nogi chorego w kuble napełnionym brunatną wodą. Na odgłos kroków, a raczéj na brzęk ostróg, nie mający nic wspólnego z głuchém stąpaniem bosych lub uchodakowanych nóg wieśniaków, mężczyzna zwrócił się ku Genestasowi, okazując zdziwienie, które téż i stara kobieta podzielała.
– Nie potrzebuję pytać, czy mam przyjemność widziéć pana Benassisa – rzekł komendant. – Wybaczysz pan, iż nieznajomy a pragnący pana co najprędzéj zobaczyć, przyszedłem aż tu na pole jego działania, zamiast u pana w mieszkaniu poczekać. Proszę, nie przeszkadzaj pan sobie. Gdy skończysz, powiem co mnie sprowadza.
Po tych słowach Genestas usiadł na stole i zamilkł. Ogień rozświecał izbę blaskiem jaśniejszym niż słoneczny, którego promienie łamiąc się o szczyty gór nie dochodzą nigdy do téj części doliny. Przy tém to migotliwém świetle Genestas mógł przypatrzyć się twarzy człowieka, którego, powodowany tajemniczą chęcią, pragnął zbadać i poznać doskonale. Pan Benassis, lekarz kantonu, stał ze skrzyżowanemi na piersiach rękami, słuchając obojętnie mowy Genestasa, poczém oddawszy mu ukłon, zwrócił się do chorego, nie przypuszczając, że jest przedmiotem tak ścisłego badania.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Lekarz wiejski»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Lekarz wiejski» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Lekarz wiejski» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.