Honoriusz Balzak - Lekarz wiejski

Здесь есть возможность читать онлайн «Honoriusz Balzak - Lekarz wiejski» — ознакомительный отрывок электронной книги совершенно бесплатно, а после прочтения отрывка купить полную версию. В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Мифы. Легенды. Эпос, literature_18, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Lekarz wiejski: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Lekarz wiejski»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Ciesz się klasyką! Miłego czytania!

Lekarz wiejski — читать онлайн ознакомительный отрывок

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Lekarz wiejski», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать
Na grę był całkiem obojętny i zwykle przypatrywał się spokojnie końcom swoich butów, gdy rozkładano zielone stoliki i zabierano się do écarté lub tym podobnych. Jeżeli jednak kapitan Genestas nie pozwalał sobie żadnych wybryków, nie zaniedbywał téż niczego, co jest konieczném. Mundury służyły mu zawsze dłużéj niż innym, dzięki staranności w ich noszeniu, którą wyrabia mierność, a która u niego stała się machinalną. Możnaby go było posądzić o skąpstwo, gdyby nie godna uwielbienia bezinteresowność jego i ta braterska skwapliwość, z jaką przychodził z pieniężną pomocą każdemu lekkomyślnemu młodzikowi, co się zgrał w karty lub się jakiém inném szaleństwem młodości zrujnował. Prawdopodobnie kapitan sam musiał kiedyś przechodzić podobne katastrofy, i to go nauczyło w delikatny sposób wyplątywać z nich innych; a raz zobowiązawszy kogoś, nie rościł sobie prawa do kontrolowania go i nie mówił mu nigdy o tém, co dla niego zrobił. Sam jeden na świecie, stworzył sobie ojczyznę z armii a rodzinę ze swego pułku. To téż rzadko kto dobadywał powodów jego oszczędności; wogóle przypisywano ją dość naturalnéj chęci powiększania zapasu na stare lata, które, po wysłużeniu emerytury i kapitańskich szlif, spędziłby spokojnie w jakiém wiejskiém zaciszu. Młodzi oficerowie, gdy była mowa o Genestasie, liczyli go zawsze do rzędu tych ludzi, co-to skończywszy przykładnie szkoły, zostają już do końca życia równie przykładni, akuratni, uczciwi, pożyteczni i… ckliwi; ale ludzie poważni inne o kapitanie mieli pojęcia. Często jakieś spojrzenie, jakieś energiczne zdanie zdradzały, że w téj duszy burzyło się kiedyś i gotowało. Z czoła jego wyczytać można było, że człowiek ten posiada władzę powściągania i tłumienia namiętności, władzę drogo nabytą przez nawyknienie do niebezpieczeństw i nieprzewidzianych gromów wojny. Gdy pewnego razu syn para Francyi, świeżo do pułku zaciągnięty, wyraził się o Genestasie, że mógłby być najsumienniejszym z księży i najuczciwszym z kupców, ten, słysząc to, odezwał się: „Dodaj pan, że i najmniéj ugrzecznionym z markizów”. Młodzik zmieszał się, a obecni wybuchnęli śmiechem, ojciec bowiem nowozaciężnego znany był ze swego nadskakiwania wszystkim władzom i z elastyczności w przerzucaniu się z jednego stronnictwa w drugie, które-to cenne przymioty syn także po nim odziedziczył. Armie francuzkie wypiastowały na łonie swojém wiele z tych charakterów, prawdziwie szczytnych w potrzebie, a pełnych prostoty w zwyczajnych okolicznościach życia, niedbających o sławę, zapominających o niebezpieczeństwie, wypiastowała ich więcéj może, niżby się tego po ułomności natury ludzkiéj spodziewać można. Jednakowoż myliłby się bardzo, ktoby mniemał, że Genestas był bez zarzutu. Przeciwnie: podejrzliwy, skłonny do gwałtownych wybuchów gniewu, lubiący się sprzeczać i chcący miéć zawsze słuszność, zwłaszcza wtedy, gdy jéj miał najmniéj za sobą, Genestas prócz tego pełen był przesądów narodowych. Z czasów żołnierskich pozostało mu upodobanie w dobrém winie. Gdy po jakiéj biesiadzie wychodził z należném swojemu stanowisku decorum , wydawał się wtedy bardzo poważny, bardzo zadumany i nie chciał nikogo przypuścić do tajemnicy swoich myśli. Wreszcie, jeżeli znał dosyć świat, obyczaje i przepisy grzeczności, do których się z czysto wojskową sztywnością stosował; jeżeli umiał wszystko, co w zakres jego powołania wchodziło, począwszy od fechtunku, a skończywszy na weterynarstwie: to z drugiéj strony naukowo bardzo był zaniedbanym. Wiedział, ale dość niepewno, że Cezar był konsulem czy téż cesarzem rzymskim a Aleksander – Grekiem lub Macedończykiem, bez długich certacyj przyznałby mu jednę lub drugą z tych narodowości. To téż w rozmowach naukowych i historycznych przybierał zwykle poważną minę, ograniczając się na milczącém przytakiwaniu, jak człowiek, co w głębokiéj nauce doszedł do sceptycyzmu. Gdy Napoleon w buletynie datowanym z Schönbrunn dnia 13 maja 1809 r., a wystosowanym do wielkiéj armii, która podówczas Wiedeń opanowała, że książęta austryaccy na podobieństwo Medei własnemi rękami wymordowali swoje dzieci, Genestas, świeżo nominowany kapitanem, nie chciał skompromitować swego stopnia zapytaniem, kto była ta Medea, ale polegając w tém na gieniuszu Napoleona i pewien, że cesarz tylko urzędowemi rzeczami może się dzielić z wielką armią i domem austryackim, pomyślał, że Medea ta była jakąś arcyksiężniczką austryacką dwuznacznéj konduity. Bądź-co-bądż, ponieważ mogło to miéć związek ze sztuką wojskową, kapitan rad był dowiedziéć się czegoś więcéj o owéj Medei z buletynu i ciekawość dręczyła go aż do dnia, w którym panna Raucourt wskrzesiła Medeę w repertuarze teatralnym. Przeczytawszy afisz, kapitan nie omieszkał udać się wieczorem do Théâtre-Français, by widziéć słynną aktorkę w téj mitologicznéj roli, o któréj bliższych szczegółów od sąsiadów zasięgnął. Przecież człowiek, który jako prosty żołnierz miał dosyć wytrwałości, by się nauczyć czytać, pisać i rachować, musiał to czuć, że jako kapitanowi kształcić mu się trochę potrzeba. Zaczął więc od téj pory czytywać z zapałem nowe książki i powieści, a te mu dały trochę wiadomości, z których dość dobrze korzystać umiał. Wdzięczność dla swoich mistrzów oświaty posuwał tak daleko, że występował w obronie Pigault-Lebrun’a, nazywając go pouczającym a często nawet głębokim.

Takim był nasz podróżny, który dzięki nabytéj wiekiem roztropności, ani jednego kroku bez potrzeby nie zrobił, a który teraz jechał z Grenobli ku la Grande-Chartreuse, otrzymawszy od pułkownika ośmiodniowy urlop. Nie zdawało mu się to daleko, ale zwodzony wciąż kłamliwemi informacyami wieśniaków, których zapytywał po drodze, nie chciał się puszczać daléj, nie posiliwszy się wprzódy. Chociaż w porze takiéj, gdy wszyscy na polach pracują, słabą mógł miéć nadzieję zastania w domu jakiéjś gosposi, zatrzymał się wszelako przed kilku chatami zbudowanemi w nieforemny czworobok, do którego przystęp był dla każdego otwarty. Bluszcz, dzikie róże i inne krzewy pięły się wzdłuż popękanych i podziurawionych ścian tych lepianek. U wejścia do czworoboku stróżował nędzny krzak porzeczkowy, na którym suszyły się szmaty. Pierwszym mieszkańcem, jakiego napotkał Genestas, był wieprzak zagrzebany w słomie, który na odgłos kroków zacharchotał i skłonił tém do ucieczki dużego czarnego kota. Po chwili ukazała się młoda wieśniaczka niosąca na głowie pęk zielska, a za nią w niewielkiéj odległości czworo dzieciaków w łachmanach, śmiałych, krzykliwych, o zuchwałych oczach i ładnych, śniadawych twarzyczkach, istnych dyabełków, które przecież do aniołków są podobne. Słońce świeciło jasno, oblewając dziwnym jakimś urokiem świeżości te chaty wpół rozpadłe i tę obszarpaną gromadkę. Wojskowy nasz zapytał, czyby mógł dostać szklankę mleka. Zamiast odpowiedzi, dziewczyna wydała chrapliwy okrzyk i wnet na progu chaty ukazała się stara kobieta. Młoda wieśniaczka, wskazawszy ją Genestasowi zniknęła w oborze, a kapitan skierował się ku niéj, wstrzymując konia, by nie potrącić którego z dzieciaków, co się już koło niego kręciły. Powtórzywszy swą prośbę, otrzymał odmówną odpowiedź. Stara kobieta powiedziała mu, że nie chce zbierać śmietanki z mleka przeznaczonego już na robienie masła; ale oficer zapewnił ją, że wynagrodzi dobrze ten uszczerbek i, przywiązawszy konia do odźwierka, wszedł do chaty. Czworo dzieciaków, które zdawały się do téj kobiety należéć, były wszystkie w równym wieku i dziwaczna ta okoliczność zastanowiła kapitana. Stara miała przy sobie piątego, uczepionego niemal u jéj spódnicy, a ten blady i chorowity musiał największych starań wymagać i być ukochanym Benjaminkiem. Genestas usiadł w kącie przy wysokim kominie, z wygasłém ogniskiem, na którego kapturze stał z kolorowego gipsu posążek Najświętszéj Panny z dzieciątkiem Jezus w objęciach. Podłogi w chacie nie było, zastępowała ją ziemia, chropowata i popękana ale czysto umieciona. W kominie wisiał chodak napełniony solą, patelnia i kociołek. W głębi stało łóżko z drabinkami, ozdobione kotarą. Kilka stołków drewnianych o trzech nogach wwierconych poprostu w kawałek deski, dzieżka do chleba, duża drewniana łyżka do czerpania wody, szkopek i garnki na mleko, wrzeciono porzucone na dzieży, parę drabinek do suszenia serów: oto były wszystkie sprzęty w téj ubożuchnéj izdebce o czarnych ścianach i drzwiach spróchniałych z okrągłym pośrodku otworem. Na takiéj scenie odegrał się téż odpowiedni jéj dramat, a świadkiem jego był podróżny, który, uderzając o ziemię szpicrutą, siedział, nie domyślając się nawet, że nań patrzyć będzie. Gdy stara wraz ze swym Benjaminkiem zniknęła za drzwiami wiodącemi do maleńkiéj mleczarni, dzieciaki, przypatrzywszy się dostatecznie wojskowemu, zaczęły od pozbycia się wieprzaka. Schludne to zwierzątko, dzielące zazwyczaj ich zabawy, przyszło na próg izby; ale dzieci rzuciły się na nie z taką siłą i tak je poturbowały, że w szybkiéj ucieczce ratunku szukać musiało. Skończywszy z jednym nieprzyjacielem, dzieci przypuściły szturm do jakichś drzwi, a gdy im się udało oderwać nadwyrężoną już zębem czasu klamkę, wpadły przez nie do małéj śpiżarki, a kapitan, którego ta scena bawiła, zobaczył ich tam zajadających ze smakiem śliwki suszone. W téj chwili stara kobieta, o pergaminowéj twarzy, weszła, niosąc dla gościa garnuszek mleka.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Lekarz wiejski»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Lekarz wiejski» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Lekarz wiejski»

Обсуждение, отзывы о книге «Lekarz wiejski» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x