Na przykład, opowiadasz coś albo czytasz, albo piszesz. I wychodzi dobrze. Albo od razu zrozumiałeś zadanie. Nawet może być jakiś błąd, ale to nie błąd albo bardzo mały. A tu ci nagle przerwą, każą poprawić, powtórzyć, coś jeszcze dodadzą, objaśnią. I od razu wszystko przepadło. Zły jesteś i już ci się nie chce, i już się nie uda.
Natchnienie – to jakby rozmowa człowieka z Bogiem. I nikt nie ma prawa się wtrącać. Bo wtedy muszę być sam, żeby nie widzieć, nie słyszeć.
Teraz tak właśnie było. Pani stoi za mną, patrzy, jak rysuję, a ja nic, tylko poprawiam. Tylko jedną kreseczkę, jedną kropeczkę dodam i coraz lepiej wychodzi.
Pani musiała długo stać, tylko nie wiedziałem.
Dopiero patrzę z daleka i znów coś dodaję, ale coraz ostrożniej. Bo można zepsuć, jeżeli za wiele poprawiać. I jestem zmęczony. I nagle poczułem. Podnoszę głowę, a pani się uśmiecha i rękę mi przyłożyła do policzka.
Nie lubię, kiedy mnie kto głaszcze albo dotyka. Ale teraz pani ręka była chłodna i miękka. I uśmiechnąłem się.
A pani się pyta:
– Skąd wiesz, że to tryptyk?
– Wiem, widziałem na obrazku, na pocztówce, w kościele.
Plączę się i jeszcze się bardziej zaczerwieniłem. I dopiero pani się pyta:
– Czy można?
Podaję zeszyt i mówię:
– Proszę.
A pani patrzy na dawne rysunki i na ten ostatni. A Wiśniewski wyskoczył ze swojej ławki i także nos wsadza i mówi:
– Tryptyk.
Bałem się, że pani zacznie pokazywać i chwalić, że dobrze. Przecież powinna zrozumieć, że w takiej gromadzie zawsze się znajdzie zazdrosny albo błazen i potem będzie dokuczał, wyśmiewał. I pani to rozumiała, bo Wiśniewskiemu kazała iść na miejsce, a mnie tylko powiedziała:
– No, odpocznij sobie teraz.
Zamknęła zeszyt i położyła ostrożnie przede mną na ławce.
Ostrożnie i równo.
Zaraz pomyślałem, że gdybym znów był nauczycielem, tobym nie rzucał zeszytów na ławkę, nie przekreślał grubą linią, aż atrament się rozpryskuje, jeżeli co źle napisane. Kładłbym tak samo ostrożnie i równo jak pani.
Niedługo odpoczywałem, bo się lekcja skończyła. I mam iść do kancelarii. Ale kierownik stoi przy drzwiach, więc się zatrzymałem. I pani stanęła. Ja z boku czekam i nie wiem, co mówić. A znów podchodzi woźny.
Już dwa razy zacząłem „proszę pana”, ale wiem, że kierownik nie słyszy, bo cicho powiedziałem. Jest strasznie nieprzyjemnie, jeżeli się musi powiedzieć, a wstydzi się mówić.
Oni rozmawiają o jakichś tam swoich sprawach, a ja nie wiem, nie słyszę. Ale kierownik zwraca się do mnie:
– Idź do szóstego oddziału i zobacz, czy tam jest globus. Tylko prędko, piorunem!
I dopiero spojrzał na mnie i przypomniał sobie, bo mówi:
– A nie wpadnij po drodze na kogo!
Pobiegłem do szóstego oddziału, a chłopcy:
– Wyjeżdżaj, po co tu wlazłeś?
– Czy tu jest globus?
– Czego ci się zachciało?
I wypycha mnie. A ja się spieszę, a on pcha. Odszarpnąłem się i mówię:
– Pan kierownik się pyta.
A drugi nie słyszał i wrzeszczy:
– Jeszcze tu jesteś! Wynoś się, szczeniaku, pókiś cały!
Już sam nie wiem, co robić. Krzyczę znów:
– Pan kierownik!…
– Co pan kierownik?
– Pyta się, czy tu jest globus?
– Nie ma tu nic, słyszysz?
Uderzył ręką po głowie i drzwi zamknął przed nosem.
Wracam, ale naprawdę, to nie wiem.
Mówię:
– Oni powiadają, że nie ma.
Na szczęście akurat jeden uczeń niesie już globus. Gniewa się, że znów połamią. Ani sposób rozmówić się z kierownikiem, a nie chcę odkładać. Więc w takiej rozpaczy pociągnąłem panią za rękaw. Nie pociągnąłem, ale lekko ruszyłem i mówię cicho:
– Proszę pani.
A pani od razu usłyszała. Odeszła ze mną parę kroków, nachyliła się.
– Czego chcesz?
Ja już zupełnie cicho:
– Niech pani poprosi kierownika, żeby nie wołał mamy.
Tak cicho powiedziałem jak do ucha. Bo niewygodnie być małym. Ciągle trzeba głowę zadzierać do góry… Wszystko dzieje się gdzieś wysoko, nad tobą.
Czuje się człowiek jakby mniej ważny, poniżony, słaby i jakiś zagubiony. Może dlatego lubimy stać przy dorosłych, kiedy oni siedzą: wtedy możemy widzieć ich oczy.
– Za co kierownik wezwał twoją mamę?
Nie wiem dlaczego, ale się wstydzę powiedzieć. Przykro głupstwo takie opowiadać.
Spuściłem głowę, a pani jeszcze więcej się nachyliła.
– Przecież, jak nie wiem, nie mogę poprosić. Muszę wiedzieć. Bardzo zwojowałeś?
Mówię:
– Nie.
Bo sam nie wiem, czy to ważne.
– No, powiedz.
Może dlatego niechętnie opowiadamy dorosłym, że zawsze się spieszą, jak z nimi mówimy. Zawsze się zdaje, że ich nie obchodzi, że tak coś tylko powiedzą, byle zbyć, byle się prędzej odczepić. No pewnie: oni mają swoje ważne sprawy, a my swoje. I my też staramy się, żeby krótko powiedzieć, żeby im głowy nie zawracać. Że niby nasza sprawa nieważna i niech tylko powiedzą: tak czy nie.
– Bo jak leciałem przez korytarz, wpadłem na kierownika.
– Uderzyłeś?
– Nie, tylko się ręką oparłem o brzucho.
– O brzuch – poprawiła pani.
I uśmiechnęła się.
I w sekundę było już załatwione. Pomyślałem „dziękuję” i idę do klasy. Nawet się nie ukłoniłem. To pewnie było niegrzecznie. Mniejsza z tym. Aby już siedzieć na ławce, że się to wszystko skończyło.
A na ostatniej godzinie czytał pan o Eskimosach. Że pół roku trwa u nich zima, a domy budują ze śniegu. Te budki nazywają się: „igloo”. Można w nich palić ogień, ale musi być zimno, bo się roztopi.
Kiedy byłem dorosły, też wiedziałem o Eskimosach, może nawet więcej. Ale mnie nie obchodzili. Nie myślałem nawet, czy są naprawdę. Teraz zupełnie inaczej. Żal mi ich.
Niby mam oczy otwarte, patrzę na pana, a widzę pola lodowe – nic, tylko lód i śnieg. Ani jednego krzaczka, ani jednej krzewiny. Ani sosny, ani trawy. Nic, tylko lód i śnieg. Potem przychodzi noc. Wiatr, ciemność, tylko czasem zorza. Czuję w sobie mróz i tęsknotę. Biedni Eskimosi! Zimne mają życie. Bo u nas najbiedniejszy wygrzeje się chociaż w słońcu.
Tak było cicho, kiedy pan czytał. Ktoś z tyłu raz jeden coś szepnął, cichutko, pan nawet nie spojrzał na niego, że rozmawia. Ale myśmy się zaraz odwrócili. Jeżeli był głupiec, którego i to nie zajęło, nie odważyłby się przeszkodzić. Niechby spróbował, miałby się z pyszna!
Wszyscy wpatrzeni w pana, znieruchomieli, a oczami rzadko mrugają. Na pewno widzą jak ja – pola wiecznego lodu.
Szkoda, że przed rysunkami nie było geografii, byłbym lepiej narysował. Byłbym prawdziwiej narysował oczy chłopców. Chociaż wtedy inaczej patrzyli, kiedy dawano rózgi. Teraz w oczach mają rozmarzenie, a wtedy zgrozę.
Wyjmuję zeszyt rysunkowy, oglądam swój tryptyk i już przestaję uważać. Zmęczyło mnie współczucie dla biednych Eskimosów.
Dobrze, że znów jestem mały. I dobrze, że nie jestem Eskimosem albo Chińczykiem. Ile to dzieci męczy się na świecie. Cyganięta, Chińczycy, Murzyni. Dziwnie jest świat zbudowany. Bo dlaczego urodził się Murzynem, i zawsze: mały, potem dorosły i starzec. Bierze i umiera. Musi umrzeć.
A tu nagle hałas taki w klasie. Co to? Wszyscy mówią. Dopiero domyśliłem się, o czym pan czytał, kiedy nie słuchałem, kiedy przestałem uważać. Musiał pan czytać, jak polują na foki, na morsy.
Każdy zadaje pytanie. Jeden to chce wiedzieć, drugi tamto. Aż wybiegają z ławek. A pan mówi, żeby usiedli, że jest krzyk i nic pan nie powie, dopóki się nie uspokoją. A nie mogą się uspokoić, bo każdy chce wiedzieć, wszystko chcą wiedzieć dokładnie.
Читать дальше