– A to się nie broń, jeśli chcesz, żeby ci dali pokój! Le grand malheur 55 55 le grand malheur (fr.) – wielkie nieszczęście. [przypis edytorski]
! Pogadają i ucichną. A jak będziesz się afiszował niemczyzną, to ci na złość będą dowodzili, żeś Polak z krwi i kości.
Pierwszy raz i zapewne jedyny zrobiła hrabina Aurora tak trafną uwagę, ale to nie rozmarszczyło czoła młodego człowieka.
Nie znalazł dla niej uśmiechu, gryzł niecierpliwie wąsy i kręcił brodę.
Trąciła go nieznacznie pantofelkiem.
– Powiem ci coś niemiłego, jeśli mnie nie będziesz bawił. Patrz, ty specjalisto od ładnych twarzyczek, kto to nowy w loży naprzeciw? Co za pyszne opale! Mówią, że to kamienie, qui portent malheur 56 56 qui portent malheur (fr.) – które przynoszą nieszczęście. [przypis edytorski]
! Znasz tę damę?
Hrabia machinalnie podniósł oczy, spojrzał we wskazanym kierunku i aż się cofnął z podziwu. Dama w opalach nie był to nikt inny, tylko jego nieznajoma.
Ruch nie uszedł oka hrabiny.
– Ach, comme tu prends feu 57 57 comme tu prends feu (fr.) – jak ty się zapalasz. [przypis edytorski]
! – rzekła z dąsem.
– Nie wiedziałaś o tym? – spytał z lekką ironią.
– Monstre 58 58 monstre (fr.) – potwór. [przypis edytorski]
! – trąciła go znowu pantofelkiem. – Znasz tę damę?… Skąd ona?
– Z San Marino.
– Gdzie to jest? Na prowincji? We Włoszech?
– A gdzieś tam blisko! Nie pamiętam.
Opędzał się od pytań, a oczu nie spuszczał z loży naprzeciw.
Nieznajoma nie była sama. Towarzyszyło jej dwóch mężczyzn; jeden stary, siwy – drugi młody, blondynek, z jeżowatą czupryną i swawolą w oczach. Rozmawiali z sobą poufale i, o dziwo, obywatelka spartańskiej republiki uśmiechała się lekko niekiedy, a chłopcu iskrzyły się do niej źrenice i co chwila błyskały białe zęby w serdecznej, ochoczej wesołości.
Wentzel Croy-Dülmen wciąż patrzył, znosząc obojętnie impertynencje obrażonej hrabiny. Tupała nóżkami z wściekłości.
– Tu es d'une grossièreté horrible 59 59 tu es d'une grossièreté horrible (fr.) – okropny z ciebie grubianin. [przypis edytorski]
! Idź, przynieś mi cukierków! Nie połykaj jej oczami. Nie puszczę cię! Nie masz prawa tam iść, rozumiesz? Nie pozwalam! Tam nie ma miejsca dla ciebie. Ten blondynek…
– Auroro! – szepnął z wyrzutem.
– Gdzieś ją poznał? Mów! Że też tobie żadna nie ujdzie! Ach, wpakowałabym cię z przyjemnością na statek admiralski z zakazem odwiedzania portów! Co to za jedna?
– Obywatelka rzeczypospolitej San Marino.
– Tu es stupide 60 60 tu es stupide (fr.) – jesteś głupi. [przypis edytorski]
… z tą twoją rzecząpospolitą!
– Cóż robić! Nie mogę cię lepiej objaśnić, bo sam więcej nie wiem!
– A ja ci mówię, że to nie żadne San Marino. To jest niezawodnie ktoś z Polski. Ces Slaves ont leur type à part 61 61 ces Slaves ont leur type à part (fr.) – ci Słowianie mają swój odrębny typ (tj. są rozpoznawalni). [przypis edytorski]
. Wiesz, że ona nawet do ciebie podobna.
Nareszcie znalazła hrabina sposób na swego kochanka.
Spojrzał na nią piorunującym wzrokiem, wziął kapelusz, ukłonił się i wyszedł. Była pewna, że już nie spojrzy na lożę.
Po chwili ujrzała go w krzesłach. Istotnie, nie patrzył ani na prawo, ani na lewo, ale na scenę. Zdawał się zajęty jedynie sztuką. W drugim antrakcie przysłał jej stosy cukrów, sam poszedł na cygaro z kolegami. Nie wspomniał o damie w opalach, ale inni już ją spostrzegli.
– Alzatka! – zdecydował Herbert.
– Mniejsza skąd, ale piękna. Co za szyk królewski!
Wertheima nie było. Leczył się jeszcze. Więc Wentzel ze swą znajomością się nie pochwalił. Co prawda, nie było tak bardzo czym.
Przypuszczenie Herberta uderzyło go.
– Byłeś w Alzacji? – zagadnął.
– Dwa miesiące, z komisją rewizyjną.
– Uhm, rewidowałeś! – wtrącił po swojemu półgębkiem Michel von Schöneich.
W głowie Wentzla tworzył się awanturniczy projekt. Odszukać ją, poznać się i rzucić w oczy kolegów Cezarowym: veni, vidi, vici! 62 62 veni, vidi, vici (łac.) – przyszedłem, zobaczyłem, zwyciężyłem; tymi słowami miał Gajusz Juliusz Cezar zawiadomić o swoim zwycięstwie nad Farnakesem II, królem Pontu, po bitwie pod Zelą w 47 r. p.n.e.; lakoniczna fraza przekazuje informację zarówno o wyniku wyprawy, jak również o łatwości i szybkości pomyślnego wykonania zadania. [przypis edytorski]
! Znad Renu do Alzacji był krok jeden, a reszta fraszki!
– Za pół roku ona będzie moja! – rzekł lekceważąco.
Herbert natychmiast nadstawił uszu. Chwytał w lot każdą inicjatywę.
– Albo moja! – zawołał.
– Nie! – poprawił Wentzel. – Moja albo niczyja!
– Pari 63 63 pari (fr.) – zakład. [przypis edytorski]
?
– Zgoda! O co?
– O twego „Scherza”!
– I o twego „Fingala”!
– A ja trzymam, że obydwaj zjecie po mydełku – ozwał się Schöneich. – Stawiam swoją czwórkę, zabiorę waszego „Scherza” i Osjanowego bohatera 64 64 Osjanowy bohater – Fingal, jeden z bohaterów występujących w tzw. Pieśniach Osjana , wydanych w 1760 r. przez Jamesa Macphersona jako tłumaczenie z języka gaelickiego utworów celtyckiego barda imieniem Osjan; mimo że szybko (w 1805 r.) starożytny epos okazał się falsyfikatem, a rzekomy tłumacz autorem, tekst zyskał ogromną popularność w dobie romantyzmu i był tłumaczony na liczne języki w całej Europie; najpopularniejsze tłumaczenie fr. Pierre'a Le Tourneura z 1777 r. nosiło tytuł Osian, fils de Fingal, barde du troisième siècle: Poésies galliques ( Osjan, syn Fingala, bard z trzeciego wieku: Poezje gaelickie ). [przypis edytorski]
; każę jutro zacząć rozszerzać stajnię.
– Skąd ta pewność, Michel?
– Popatrzcie jej w oczy, to się dowiecie! No, idę do hrabiny Aurory z wizytą. Będę pocieszał.
– Albo jej trzeba pociechy? – zagadnął łakomie Herbert, jak zawsze gotów korzystać z cudzego projektu.
– I bardzo. Wielka burza opadła fregatę admiralską koło Ziemi Ognistej.
– To i ja pójdę z tobą!
Po skończonej sztuce Wentzel z Herbertem spotkali się na chodniku przed teatrem.
– Widziałeś dokąd pojechała? – zagadnął Croy-Dülmen.
– Wiesz, nie; byłem zajęty. Nie uważałem.
Obydwaj okłamywali się bezczelnie. Śledzili piękną nieznajomą, ale im uszła w tłumie i znikła. Była to dla Herberta pierwsza, dla naszego bohatera druga porażka. Nie zwątpił jednak o sobie, ruszając z dobrą miną do restauracji.
Bankiet przeciągnął się do rana.
Ciotka Dora von Eschenbach po raz pierwszy w życiu zgodziła się ze zdaniem siostrzeńca.
Było to nazajutrz. Hrabia zjawił się o południu, zhulany, blady, ziewający pomimo wiosennego słońca. Wyglądał jak uosobienie swawoli i nadużycia.
– Co ciocia zamierza robić latem? – spytał. – Bo przecież na bruku tutaj siedzieć nie podobna 65 65 nie podobna – nie sposób, nie można. [przypis edytorski]
. Kto żyje, wyjeżdża.
– Wybieram się w odwiedziny do majora.
– Czemuż nie do Dülmen? Po cóż egzystuje to zamczysko? Wydaję rokrocznie parę tysięcy marek na reparację. Niechby ciocia obejrzała z bliska gospodarstwo pana rządcy.
Читать дальше