Reymont Władysław - Chłopi, Część trzecia – Wiosna
Здесь есть возможность читать онлайн «Reymont Władysław - Chłopi, Część trzecia – Wiosna» — ознакомительный отрывок электронной книги совершенно бесплатно, а после прочтения отрывка купить полную версию. В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Мифы. Легенды. Эпос, literature_19, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Chłopi, Część trzecia – Wiosna
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Chłopi, Część trzecia – Wiosna: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Chłopi, Część trzecia – Wiosna»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Chłopi, Część trzecia – Wiosna — читать онлайн ознакомительный отрывок
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Chłopi, Część trzecia – Wiosna», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Zagubiła wnet pamięć tych rzeczy topiąc oczy w górze, wysoko, gdzie na modrym niebie pasły się stada chmur, białym, wełnistym barankom podobne, bo gdziesik spod nich, w wysokościach ciągnęło jakieś niedojrzane ptactwo, że jeno krzyk długi a jękliwy rozsypywał się nad ziemią rzewliwie, aż ją od tych głosów sparło cosik pod piersiami, a nagła, z dawna już czająca się tęsknica ścisnęła serce, że wodziła przygasłymi oczyma po rozruchanych drzewach, po wodzie, kaj i owe chmury zdały się płynąć zanurzone w niebieskościach, po wszystkim świecie, nic jeno nie rozpoznając spoza wezbranej tęskności, że łzy ważne pociekły po zblakłych policzkach kieby te paciorki lśniące rozerwanego różańca i suły się wolno jedna za drugą, i gdziesik na samo dno duszy spływały.
Mogła to zmiarkować, co się jej stało?
Jeno czuła, iż ją cosik rozpiera, podrywa i ponosi, że oto poszłaby na kraj świata, gdzie oczy poniesą, gdzie jeno powiedzie ta tęskność niezmożona. I płakała tak bezwolnie i prawie bezboleśnie, jako to drzewo, obciążone kwiatem w wiośniane poranki, kiej słońce przygrzeje, a wiatry zakolebią, rosi obficie, wpiera się w ziemię, nabrzmiewa sokami rodnymi, a kwietne gałęzie ku niebu podaje…
– Witek! a poproś pięknie tej dziedziczki na śniadanie! – wrzasnęła znowu Hanka.
Jagna, kieby przecknęła, otarła łzy, doczesała włosów i poszła śpiesznie.
W Hanczynej izbie już wszyscy siedzieli przy śniadaniu. Z michy kurzyły się ziemniaki, właśnie je była Józka omaszczała śmietaną przesmażoną z cebulą, gdy reszta już bodła łychami wlepiając łakome ślepie w jadło.
Hanka wzięła pierwsze miejsce w pośrodku przed ławą, na której jedli, Pietrek siedział w końcu, a pobok niego przykucał na ziemi Witek, Józka zaś pojadała stojący pilnując dokładania, a dzieci siedziały pod kominem przy niezgorszej miseczce oganiając się łyżkami przed Łapą, któren kiedy niekiedy pojadał razem z nimi.
Jagna miała swoje miejsce od drzwi, naprzeciwko Pietrka.
Jedli z wolna spozierając niekiedy spod łbów.
Darmo Józka trzepała trzy po trzy i Pietrek rzucał jakie słowo, a w końcu i Hanka zagadywała tknięta jej zapłakanymi, smutnymi oczyma, Jagusia ni pary z gęby nie puściła.
– Witek, a któren ci takiego guza nabił? – pytała Hanka.
– Zwaliłem się o żłób! – Rozczerwienił się kiej rak i potarł bolące miejsce, porozumiewawczo spoglądając na Józkę.
– Przyniosłeś to już gałązek z palmami?
– Zaraz polecę, ino zjem – tłumaczył się, spiesznie dojadając.
Jagna położyła łyżkę i wyszła.
– Znowuj bąk ją jakiś ukąsił! – szepnęła Józka dolewając barszczu Pietrkowi.
– Nie każden umie trajkotać tak cięgiem jak ty. Doiła to już krowę?
– Zabrała szkopek, to pewnie poszła do obory.
– Hale, Józia, trza dla siwuli makuchu ugotować.
– Już siarę odpuszcza, próbowałam dzisiaj.
– Odpuszcza, to leda dzień się ocieli…
– Ciołka będzie miała! – rzekł Witek podnosząc się od jadła.
– Głupi! – szepnął pogardliwie Pietrek popuszczając ździebko obertelek, że to był niezgorzej podjadł, i zapaliwszy od głowni papierosa wyszedł razem z chłopakiem.
Kobiety w milczeniu wzięły się do roboty. Józka zmywała naczynia, a Hanka słała łóżka.
– Pójdziecie do kościoła z palmami?
– Idź z Witkiem, Pietrek też może, niech jeno konie obrządzi; ja ostanę, przypilnuję ojca i może Rocho wróci akuratnie i co nowego przyniesie od Antka…
– Nie powiedzieć to Jagustynce, żeby jutro przyszła do ziemniaków? co?
– Juści, same nie wydołamy, a na gwałt trza je przebierać.
– A i gnój już by rozrzucać!
– Pietrek jutro na południe ma skończyć wywózkę, to od obiadu weźmie się z Witkiem do rozrzucania; co czasu zbędzie, to i ty pomożesz…
Wrzask gęsi podniósł się przed oknami, wpadł zadyszany Witek.
– Że to nawet gęsiorom spokoju nie dajesz!
– Szczypać me chciały, tom się ino obraniał!
Rzucił na skrzynię cały pęk wilgotnych jeszcze od rosy złotakowych rózeg osypanych baźkami, Józka jęła je układać zwięzując czerwoną wełną.
– Bociek to kujnął cię w czoło? – spytała go po cichu.
– Juści, że nie kto drugi, nie wydaj me ino… – Obejrzał się na gospodynię, wybierającą ze skrzyni świąteczne szmaty. – A to ci powiem, jak było… Wypatrzyłem, że na noc przed gankiem ostaje… podkradłem się późną nocą, kiej już wszyscy na plebanii spali… i jużem go brał… a choć me kujnął… byłbym spencerkiem go okręcił i wyniósł… kiej psy me zwietrzyły… znają me przeciech, a tak docierały zapowietrzone, że musiałem uciekać, jeszcze mi nogawice ozdarły… ale nie daruję…
– A jak się ksiądz dowie, żeś mu wziął boćka?
– A kto mu to powie?… A odbierę mu, bo mój.
– A kaj go schowasz, by ci nie odebrali?
– Już ja taki schowek umyśliłem, że i strażniki nie zwąchają… A potem, kiej przepomną, sprowadzę go do chałupy i powiem, com se nowego znęcił i obłaskawił – rozpozna to kto, Józia? Ino me nie wydaj, to ci jakich ptaszków przyniosę albo i młodego zajączka.
– Chłopak to jestem, bym się ptaszkami bawiła? Głupi, przebierz się zaraz, to razem pójdziem do kościoła.
– Józia, dasz mi ponieść palmę? co?
– Zachciało mu się!… dyć ino kobiety mogą nieść do poświęcania!
– Przed kościołem ci oddam, ino przez wieś…
Prosił tak gorąco, aż przyobiecała, zwracając się prędko do wchodzącej właśnie Nastki Gołębianki, już wyszykowanej do kościoła i z palmami w ręku.
– Nie miałaś czego o Mateuszu? – zagadnęła Hanka po przywitaniu.
– Tyle jeno, co wójt wczoraj przywiózł: jako zdrowszy.
– Wójt akuratnie tyle wie co nic albo i wymyśli, czego nie było.
– To samo pono i dobrodziejowi mówił.
– A o Antku to i słowa rzec nie umiał.
– Pono Mateusz siedzi z drugimi, Antek zaś osobno.
– I… tak jeno szczeka, żeby się miał z czym do chałup zamawiać…
– Był to z tym i u was!
– Co dnia zachodzi, ale do Jagusi; ma z nią jakieś sprawy, to się schodzą i przed ludźmi uredzają w opłotkach.
Powiedziała ciszej, z naciskiem, wyglądając oknem, bo w sam raz Jagna schodziła z ganku, wystrojona sielnie, z książką w ręku i z palmami. Długo patrzała za nią.
– Spóźnita się, dzieuchy, ludzie już całą drogą walą.
– Nie przedzwaniali jeszcze.
Ale wraz i dzwony się ozwały hukliwie nawołując w dom Pański i bimbały wolno, długo i rozgłośnie.
Że w jaki pacierz, a wszyscy poszli z chałupy do kościoła.
Hanka ostała sama, nastawiła obiad, przyogarnęła się nieco i zabrawszy dzieci siadła z nimi na ganku, by je wyczesać i przeiskać, że to w tygodniu nie starczyło nigdy czasu.
Słońce podniesło się już dość wysoko i ludzie zewsząd zbierali się do kościoła, co trocha wysypując się z opłotków, że po drogach niby te maki czerwieniały się kobiece przyodziewy i brzmiały pogwary z krzykami dzieci, zabawiających się ciskaniem kamieni po wodzie i za ptakami; niekiedy wozy turkotały, pełne ludzi z drugiej wsi, to chłopy jakieś, snadź obce, przechodziły pochwalając Boga, aż z wolna wszyscy przeszli i opustoszałe drogi pomilkły.
Hanka wyiskawszy dzieci do czysta zaprowadziła je na słomę przed doły, by się same zabawiały, zajrzała do parkocących garnków i wróciła na dawne miejsce modląc się półgłosem na koronce, że to na książce nie umiała.
Dzień już się podnosił ku południowi, cichość zgoła świąteczna ogarniała wieś, że nikaj głosów żadnych nie było, tyle jeno, co te wróble ćwierkania i świegoty jaskółek lepiących gniazda pod okapami. Czas był ciepły, pierwsza wiosna ledwie co trąciła ziemię i tknęła drzew; niebo wisiało młode, przemodrzone i dziwnie łyskliwe; sady stały bez ruchu, ku słońcu podając gałęzie, nabite spęczniałymi pąkami, zaś olchy, staw brzeżące, niby w cichuśkim dychaniu poruchiwały żółtymi baziami, a pędy topól rdzawe, lepkie i pachnące, a jakoby miodem ciekące, otwierały się na światło niby te dzioby pisklęce…
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Chłopi, Część trzecia – Wiosna»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Chłopi, Część trzecia – Wiosna» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Chłopi, Część trzecia – Wiosna» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.