Paweł Jaszczuk - Akuszer śmierci
Здесь есть возможность читать онлайн «Paweł Jaszczuk - Akuszer śmierci» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Год выпуска: 0101, Жанр: Старинная литература, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Akuszer śmierci
- Автор:
- Жанр:
- Год:0101
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:4 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 80
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Akuszer śmierci: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Akuszer śmierci»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Akuszer śmierci — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Akuszer śmierci», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Dochodziła jedenasta, gdy leniwe słońce przebiło się przez chmury deszczowe. Stern odłożył przeczytaną gazetę na stolik i wtedy w drzwiach pojawiła się de Brie.
– Salve regina! Czego szanowna pani się napije? – zapytał uszczypliwie, gdy weszła do pokoju i powiesiła na oparciu krzesła torebkę. – Kawy, a może herbatki z mleczkiem?
– Salve! – odpowiedziała. – Jeśli już tak bardzo chcesz mi się przypodobać, to zrób mi mocnej kawy.
Stern jeszcze raz włożył grzałkę do czajnika, przyglądając się koleżance. Była bez makijażu, blada, z podpuchniętymi oczami, i chyba nawet tego nie zauważyła.
– Mam już wstępną listę podejrzanych – pochwalił się, sypiąc do filiżanki dwie łyżki arabiki i zalewając je wrzątkiem.
– Co to za jedni?
– Klienci krawca: Franz Kinzel, Mykoła Pronobis, Wiktor Żeleźnik i Sylwester Bal – odczytał z notesu. – To preludium do śledztwa, mój krąg podejrzanych nie jest jeszcze zamknięty.
Wiadomość nie zrobiła na de Brie żadnego wrażenia. Siedziała, jakby ktoś podciął jej skrzydła. Machinalnie sypała cukier i mieszała łyżeczką aromatyczny napój. Kiedy wypiła kilka łyków, podeszła do okna i obrócona tyłem do kolegi zaczęła opowieść, na którą czekał.
– Widziałam ją.
– Kogo? – Nie dawał nic po sobie poznać.
– Leę Falk, przybraną córeczkę Aarona Lillego. Nie udawaj, przecież czytałeś gazetę!
– Lea Falk? Chwileczkę. – Podszedł do niej i spojrzał z niedowierzaniem. – Dopiero teraz masz zamiar wyjaśnić, dlaczego napisałaś „mój” tekst?
– Możemy pogadać o tym później?
– Kiedy?
Wilga milczała. Zastanawiała się, jak zacząć, lecz zamiast słów wyjaśnień z jej oczu popłynęły łzy.
– Dlaczego wcześniej mi nie powiedziałaś?! – Z trudem hamował irytację.
– Odebrałam wiadomość, gdy byłeś na pogrzebie – mówiła, zacinając się.
– Wiadomość od kogo?
– Ten ktoś poprosił o anonimowość. Powiedział, że jeśli zjawię się w ciągu godziny na stacji w Gródku Jagiellońskim, to ktoś mnie odnajdzie i wszystko opowie.
– Ktoś i coś?
Stern nie prawił Wildze więcej morałów. Siadł za biurkiem i założył ręce na kark. Coś mu w jej relacji nie pasowało. Anonimowy telefon i tajemniczy gość, który lubił zabawę w konspirację.
– Liczyły się minuty... – zaczęła.
– A więc, gdy chowaliśmy Lillego, wtedy ty...
– Wtedy poszłam do Mania błagać o samochód – powiedziała na usprawiedliwienie. – Na początku nie chciał o niczym słyszeć. W końcu zgodził się, zapowiadając, że rezerwuje poniedziałkową kolumnę, i że tekst ze zdjęciami ma być gotowy na poniedziałek. Ostrzegł mnie, że jadę na własną odpowiedzialność i gdyby coś poszło nie tak, mam natychmiast dzwonić. Pokwitowałam pieniądze u księgowego, wzięłam od Kazi kluczyk i ruszyłam w drogę, gdy nad Kleparowem wisiała podwójna tęcza.
– Daj spokój tej cholernej tęczy – mruknął pod nosem.
– W Bartatowie wzburzona rzeczka rozmyła drogę. Czekałam pół godziny, aż dróżnicy zasypią wyrwę, i żałowałam, że nie pojechaliśmy razem. Wiem, że popełniłam błąd, i błagam, nie rób mi wymówek. Kwadrans po siódmej zatrzymałam się przy stacji kolejowej w Gródku.
– Co było dalej?
– Nic takiego. Siedziałam w samochodzie, a oczy same zamykały się mi ze zmęczenia. Dojazd do rampy kolejowej przy bagażowni blokował policyjny fiat. Dwóch stójkowych odgradzało teren, a jeden wywiadowca upodobał sobie lwowską rejestrację i reklamę „Kuriera” na drzwiach. W końcu pojawił się tragarz.
Sarkał, że się spóźniłam i że przeze mnie nie jadł kolacji. Zaprowadził mnie do magazynu paczek. Twierdził, że widział list przewozowy, który zabrała policja. Mówił, że drewniana walizka nadana została z dworca głównego we Lwowie i że przez przypadek, gdy w pakowalni rzucił ją na wózek bagażowy, otworzyła się. Wtedy ze środka wypadł na peron miś i poszatkowane zwłoki, od razu się domyślił, że to może być Lea.
– Skąd, u licha, bagażowy w Gródku wie, że to właśnie ona? Mam cię ciągnąć za język?
– Tragarz poznał misia, którego zdjęcie zamieściła w czwartek jakaś lwowska gazeta.
– O ile wiem, tylko „Dziennik Polski” opisał tę rewelację. I ten tajemniczy ktoś postanowił zadzwonić akurat do nas? Coś tu śmierdzi. Mówiłaś, że widziałaś ciało?
– Widziałam krew, a ciało było zawinięte w beżowy kocyk. Nastawiłam aparat. Podeszłam do zawiniątka i chciałam je rozwinąć, ale tajniacy...
– Widziałaś ciało czy nie?
Niespodziewany telefon przerwał spięcie. Stern podniósł słuchawkę, a kiedy oddał ją de Brie, ta wyszeptała, że nie może teraz rozmawiać. Potem siedziała jak na szpilkach, łypiąc na Jakuba, który szykował się do wyjścia.
Spotkali się w knajpie Pod Gwiazdką. Inspektor spóźnił się jedenaście minut, co było do niego niepodobne. Tłumaczył się manifestacją.
– Nie ma dnia, by rozwydrzona hałastra nie chciała czegoś od tego biednego kraju. Przedwczoraj rzezacy, wczoraj kominiarze i robotnicy z fabryki gilz. Strajkują na potęgę, bo taka jest demokracja. Wcześniej Ukraińcy w obronie Ukrainy Zakarpackiej rozłożyli się na placu Mariackim. Polscy studenci popędzili im kota. Polała się krew, poleciały zęby i szyby w sklepach. Cud, że to państwo jeszcze się trzyma. A Pod Gwiazdką spokój jak u Pana Boga za piecem – odetchnął ciężko po tym długim wyznaniu.
– Ciepła wódeczka czy zimne piwko, inspektorze? – zapytał Stern, pokazując wolny stolik pod oknem z widokiem na Łyczakowską.
Zięba nie podjął dowcipu. Obserwując hałaśliwe towarzystwo, zastanawiał się, jak zacząć.
– Chciałbym z tobą na poważnie pogadać – powiedział, przywołując barmankę. Zamówił dwie zimne halby marcowego i do tego bigos z golonką.
– Podobno interesował cię zeszyt krawca?
– Skąd wiesz o zeszycie?
– Wróbli na dachu przy Smoczej ćwierkajom! – zripostował. – Wiem, że już go masz. Napracowałeś się, a teraz wypadałoby, byś i mnie łaskawie pozwolił go poczytać.
– Co dostanę w zamian? – Jakub przyszpilił inspektora wzrokiem.
– Pomodlimy się za ciebie szczerze – powiedział Zięba bezczelnie, zanurzając gruby język w bursztynowym napoju i oblizując ze szkła śnieżnobiałą piankę. – I za całą twoją rodzinę – dodał ze śmiechem, co wcale nie było dla Sterna zabawne.
– Szutki sobie robisz? – obruszył się redaktor, delektując się wyjątkowym słodowym aromatem ulubionego napoju.
– To nie szutki. Chcę ci z całego serca pomóc, tylko dlatego, że od dawna znamy się i... lubimy. Ta sprawa jest poważniejsza, niż myślisz. W komendzie miejskiej wydzielili specjalny zespół, w którym pierwsze skrzypce gra komisarz Edward Popielski. Zamykają się w salce narad i spiskują. Rozgłaszają, że to afera, jakiej świat nie widział – dodał, niespokojnie masując palcami powieki. – Moje źródełka chwilowo wyschły, więc pomyślałem, że nasza dotychczasowa współpraca pozwoli...
Na hasło „źródełka” zamówili kolejne dwie halby. Bufetowa ścięła nożem piankę i wkrótce godny podziwu napój chmielowy pomógł im przypomnieć stare dobre czasy, a boski bigos, w którym taplała się świńska kość obrośnięta mięchem i mięciutką skórką z delikatnymi włoskami, rozgrzał ich nienasycone brzuchy.
Inspektor pochylony nad stołem zawzięcie młócił bigos. Nigdy nie nauczył się trzymać widelca. Chwytał go pełną garścią, jak nóż, który można wbić komuś w bebechy. Była to widoma oznaka jego pochodzenia. Zięba urodził się jako syn chłopa spod Drohobycza, któremu w życiu, nie wiedzieć dlaczego, się poszczęściło. Na jego polu znaleziono ropę naftową, więc ojciec przyszłego policjanta sprzedał Żydom ziemię, a za otrzymane pieniądze pobudował dom na lwowskiej Persenkówce i wykształcił jedynego dziedzica.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Akuszer śmierci»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Akuszer śmierci» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Akuszer śmierci» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.