Adam Przechrzta - Chorangiew Michala Archaniola

Здесь есть возможность читать онлайн «Adam Przechrzta - Chorangiew Michala Archaniola» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Старинная литература, на русском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Chorangiew Michala Archaniola: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Chorangiew Michala Archaniola»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Chorangiew Michala Archaniola — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Chorangiew Michala Archaniola», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

- Od Magika? - upewnił się.

Potwierdziłem.

- Wsiadaj! - zakomenderował, prowadząc mnie do niepozornej półciężarówki.

Pojechaliśmy. Nie znam za dobrze Pragi, a w dodatku kierowca wyraźnie kluczył, kiedy po paru kwadransach zatrzymał się przed zaniedbaną posesją, kompletnie nie orientowałem się, gdzie jesteśmy. Bez słowa wysiadł i wskazał na drzwi prowadzące do sutereny albo piwnicy.

- To na pewno tu? - spytałem.

Burknąwszy coś pod nosem, ponaglił mnie gestem. Odbezpieczyłem dyskretnie broń i otworzyłem drzwi. Wymacałem przełącznik, zapaliłem światło. Schody wiodły w dół. A więc jednak piwnica… Pomieszczenie, w którym się znalazłem, przypominało kotłownię: stary, węglowy piec najwyraźniej działał, było gorąco. Na mniej czy bardziej poobijanych krzesłach siedziało sześć osób, w tym jedna kobieta. Nieładna, pucołowata, o potarganych włosach, patrzyła na mnie z wyraźną niechęcią. Nie, żeby była wyjątkiem… Bez trudu dało się zauważyć, że nie ucieszyli się na mój widok. Poza nią wyróżniał się tylko krzepki mężczyzna pod pięćdziesiątkę, nagie, muskularne ramiona skrzyżował na piersi, w świetle dyndającej na drucie żarówki widać było wyraźnie więzienne tatuaże. Zapewne był to ów dobrze zorientowany kontakt Ihora. Pozostali wyglądali na mięśniaków o ilorazie inteligencji mniejszym od obwodu własnych bicepsów. Ustawiłem na środku jedno z kilku stojących pod ścianą krzeseł i usiadłem, starając się mieć wszystkich na oku. Siedzieliśmy niemalże w regularnym kręgu. Jak podają podręczniki stosunków interpersonalnych, ma to prowadzić do poczucia bezpieczeństwa i równości wszystkich znajdujących się w kręgu ludzi. Nie czułem się specjalnie bezpieczny…

- Może przejdziemy do rzeczy? - zaproponowałem.

Wytatuowany odpowiedział mi w jakimś obcym języku. Dopiero po chwili zorientowałem się, że to grypsera. Zaraz też odezwali się inni, stopniowo na twarzach obecnych pojawiły się lekceważące uśmieszki. Najwyraźniej ktoś, kto nie grypsował, był śmieszny. Pozwoliłem im się bawić przez parę minut, ale widząc, że nie mają zamiaru odpuścić, wyjąłem glocka. Umilkli…

- Rozumiem już, że jesteście strasznymi, praskimi bandziorami, niebezpiecznymi wyrokowcami i w ogóle każdy z was, z wyłączeniem szanownej pani, to prawdziwy piorun w gaciach - powiedziałem znużonym tonem. - Niemniej jednak nasze spotkanie ma tylko jeden cel. Macie mi powiedzieć, gdzie obecnie chowa się mój znajomy kieszonkowiec na emeryturze.

- Kto?! - warknął wytatuowany.

Wymieniłem nazwisko złodzieja.

- Nie chcę mu zrobić krzywdy, muszę z nim po prostu pogadać.

Widząc, że to, co mówię, przyciągnęło ich uwagę, schowałem broń. To był błąd, siedzący po mojej prawicy osiłek natychmiast wyrwał spod leżącej na kolanach kurtki metalową rurkę i zaatakował. Uderzyłem go czubkami naprężonych palców w krocze. Zwalił się na brudną, betonową podłogę jak ścięte drzewo, jego jęk przeszedł niemal natychmiast w cienkie, wysilone popiskiwanie.

- Możecie spróbować jeszcze raz - wycedziłem przez zaciśnięte zęby. - Ale obiecuję: następny będzie trupem!

- Żeby nie ta spluwa… - zaczął któryś.

Doskoczyłem do niego i poderwałem z krzesła, uciskając jednocześnie nerw pod obojczykiem. Pchnąłem, aż osunął się bezwładnie po ścianie.

- Cierpliwość mi się kończy - ostrzegłem chrapliwym szeptem. - Podajcie mi adres dziadka!

W oczach kobiety niespodziewanie błysnęło zainteresowanie.

- To nie jest frajer - oznajmiła z nieledwie kokieteryjnym uśmiechem. - Powiedzmy mu.

Wyglądało na to, że zdobyłem przyjaciółkę… Po chwili wytatuowany podał mi adres kieszonkowca. Tak jak się spodziewałem, facet nie opuścił Pragi.

- Dziękuję uprzejmie - mruknąłem bez entuzjazmu. - Mam nadzieję, że ta informacja jest dokładna.

- Jak przewalisz na pekiel parafię… - odpowiedział z pogróżką w głosie.

Podrapałem się frasobliwie po głowie. Znowu poratowała mnie moja rozczochrana fanka.

- On chce powiedzieć, żebyś się nie ważył nas oszukać i skrzywdzić staruszka - wyjaśniła.

- Ile razy mam to powtórzyć? - wymamrotałem. - Podejdź do mnie - nakazałem. Zanim wstała, obejrzała się niepewnie na kumpli. Żaden nie zareagował. Dwóch nie było w stanie, a pozostali woleli nie ryzykować. Bez słowa złapałem ją za tłuste włosy i spojrzałem prosto w oczy. Już się nie uśmiechała, patrzyła twardo i nieprzyjaźnie, jak ktoś, kto niejeden raz w życiu zebrał razy, a jednak nie dał się złamać. Spięliśmy się wzrokiem, zmusiłem kobietę, by zajrzała w głąb, pod powierzchnię, tam, gdzie przestają się liczyć ogłada, erudycja czy pozycja społeczna. By ujrzała prawdę. Puściłem ją, gdy zadrżała.

- Powiedz im - poleciłem pustym, suchym głosem.

- Nie oszukuje nas - zapewniła, oddychając płytko. - Nie skrzywdzi go.

- Wyjaśnij im, dlaczego.

- Bo gdyby chciał to zrobić, po prostu by nas zabił.

Myślałem, że któryś się roześmieje i będzie potrzebna jeszcze jedna lekcja poglądowa. Niepotrzebnie, wszyscy zrozumieli. Odchodząc, poczułem przelotny żal, po śmierci Anny coś we mnie pękło. Naprawdę byłem gotowy zabijać. Czasem tak jest, jeśli przeżyjesz piekło - stajesz się twardszy, mądrzejszy, bardziej cyniczny. Ale nigdy, przenigdy nie stajesz się lepszy. Coraz więcej bestii, coraz mniej człowieka…

* * *

Miała może pięć lat, na pewno nie więcej. Leżała z przymkniętymi oczyma, oplatana podpiętymi do wenflonów rurkami, drobna i dziwnie nie na miejscu w szpitalnym łóżku. Siedząca obok kobieta trzymała ją za rączkę. Nie zareagowała, kiedy weszliśmy do izolatki. Omiatała co chwila czujnym spojrzeniem twarz córki, wyraz jej oczu świadczył o tym, że już dawno pożegnała się z wszelką nadzieją. A przecież dopięli swego, ściągnęli mnie do szpitala…

- Lekarze za długo czekali - poinformował mnie szeptem wnuk starego kieszonkowca. - Miała początkowo dobre wyniki, więc przesunęli ją na sam koniec listy przeszczepów. Bo my mamy limit - dodał gorzkim tonem. - Być może gdybym dał łapówkę w odpowiednim momencie… - Zagryzł wargi, jego twarz stężała. - Nieważne - westchnął ciężko. - Teraz jest już za późno na normalny przeszczep, pojawiły się komplikacje. Tylko klinika w Mediolanie podjęłaby się operacji w takim stadium choroby, a to kosztuje. Dlatego ukradłem tę szmatę…

- Szmatę? - spytałem ze zdziwieniem.

- To wygląda jak coś, co moja babka kupowała czasem na jarmarku. - Wzruszył obojętnie ramionami. - Nikt tego nie chciał. Przynajmniej za taką cenę, jaką muszę uzyskać, aby pomóc córce.

- To znaczy?

- Sto, sto pięćdziesiąt tysięcy euro.

- Za ile chce pan sprzedać sztandar?

- Sztandar?

- Mniejsza z tym - mruknąłem. - Proszę podać kwotę.

- Dziesięć tysięcy? - Popatrzył na mnie niepewnie. - To by pozwoliło zakupić leki na miesiąc. To znaczy takie, których nie refundują. Może przez ten czas… - Nie dokończył, opuścił bezwładnie ręce.

Leżące na łóżku dziecko otworzyło oczy, mała, drobna łapka zacisnęła się na nadgarstku matki. Kiedy nas zauważyła, przez jej usta przemknął przelotny uśmiech.

- Tata - wyszeptała.

Mój rozmówca, zbudowany jak kulturysta szatyn, uklęknął przy posłaniu, z wyraźnym trudem powstrzymując łzy. Schylił się, żeby córka mogła objąć go za szyję. Po chwili obejrzał się na mnie.

- Proszę jechać do dziadka, on panu da tę rzecz - powiedział.

Bez słowa wypisałem czek, który położyłem na kulawym, porysowanym stoliku. Podziękował mi zdawkowym skinieniem głowy, nie sięgnął, aby sprawdzić kwotę. Tak jak żona, pogodził się z nieuniknionym.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Chorangiew Michala Archaniola»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Chorangiew Michala Archaniola» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Chorangiew Michala Archaniola»

Обсуждение, отзывы о книге «Chorangiew Michala Archaniola» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x