Adam Przechrzta - Chorangiew Michala Archaniola

Здесь есть возможность читать онлайн «Adam Przechrzta - Chorangiew Michala Archaniola» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Старинная литература, на русском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Chorangiew Michala Archaniola: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Chorangiew Michala Archaniola»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Chorangiew Michala Archaniola — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Chorangiew Michala Archaniola», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

- Zaczynamy! - ogłosił.

Wyszliśmy z jadalni, wszyscy ustawili się w kolejce przed magazynem broni.

- Ja też? - spytałem Antona.

- Jak najbardziej - potwierdził. - Miejsce dla kapitana Korpackiego! - zawołał. - Nie może już wytrzymać, tak się rwie do czynu.

Rozległy się śmiechy, wypchnięto mnie na początek kolejki.

- Korpacki, Korpacki… - zamruczał wydający ekwipunek porucznik. - A, już mam! Karabin, cztery magazynki z amunicją, dwa flashbangi, kamizelka taktyczna, hełm. Bez plecaka - zakończył.

- Poproszę abakan - powiedziałem, widząc, że wyjmuje ze stojaka kałasznikowa. Uniósł brwi, ale wymienił mi broń bez słowa.

Wiedziałem, że Rosjanie nie przepadają za efektem „Projektu Abakan”, nazywanym oficjalnie AN-94 albo automatem Nikonowa. Podobno udało się zmniejszyć rozrzut pocisków w serii dwustrzałowej, ale umieszczona pomiędzy ogniem pojedynczym a seryjnym opcja strzelania dwustrzałowego i tak nigdy nie była użytkowana w warunkach bojowych, bo w walce nikt nie ma możliwości spoglądania na przełącznik rodzaju ognia. Albo można zmieniać tryb prowadzenia ognia na ślepo, albo nikt z niego nie korzysta. W abakanie sprawdzały się tylko ustawienia skrajne, nic nie lepsze niż w kałasznikowie.

- No proszę - odezwał się któryś. - A Polacy jednak preferują Nikonowa.

- Preferują? - Popatrzyłem ze zdziwieniem. - Chcę po prostu postrzelać z karabinu Stalkera. No wiecie, z tej gry Stalker - dodałem, widząc zaskoczone twarze. - Tam jest taki karabin, obokan, twórcy gry wzorowali się na automacie Nikonowa.

Odpowiedział mi zbiorowy wybuch śmiechu.

- Też w to grałem! - krzyknął wysoki blondyn z odznaką piechoty morskiej na mundurze. - Tylko uważaj, Stalkerze, nie zabij Giennaszy na punkcie kontrolnym, on wygląda jak Kontroler!

- Nie, bardziej jak zombie - sprostował Anton, ocierając łzy rozbawienia.

Stanąłem pod ścianą i załadowałem karabin, schowałem granaty hukowe. Na szczęście były to niemieckie NICO, zdarzało się, że amerykańskie urywały żołnierzom palce.

Po kilku minutach wszyscy pobrali wyposażenie i ruszyliśmy na poligon. Głowa nadal pulsowała boleśnie. Miałem nadzieję, że organizatorzy nie planują niczego poza biegiem - nieźle strzelałem z pistoletu, ale z karabinem było już gorzej. No i Nikonowa miałem w ręku pierwszy raz w życiu…

Na punkcie kontrolnym sporządzono listę i ruszyliśmy. Dostosowałem tempo do innych, jestem sprawny fizycznie, ale nigdy nie biegałem na dłuższe dystanse, mój rekord to trzydzieści kilometrów z okazji jakiegoś zakładu. Dochodziłem potem do siebie przez tydzień.

Przez pierwsze kilka minut Anton towarzyszył mi i bez śladu zadyszki rozwijał swoją teorię dotyczącą biegu z obciążeniem oraz jego wpływu na nieuleczalne przez konwencjonalną medycynę choroby. Miałem ochotę go skląć, ale oszczędzałem oddech.

- Oczywiście, zdarzało się, że pacjent zmarł - perorował z uśmiechem. - Jednak odsetek zgonów bynajmniej nie przewyższał tego szpitalnego.

Zakończywszy tym optymistycznym stwierdzeniem swoją tyradę, wyprzedził mnie na zakręcie i zniknął w tłumie przede mną. Odczuwałem coraz większe zmęczenie, pot zalewał mi oczy. Było chłodno, zaledwie kilka stopni powyżej zera, padający przez noc deszcz sprawił, że wiodąca przez las droga stała się błotnista. Gdzieś koło dziesiątego kilometra zaczęły się odcinki specjalne. Początkowo nie było to nic wielkiego, ot, kombinacje ustawionych w różnym położeniu drążków i drabinek, jakiś betonowy, wysoki na dwa metry mur. Potem zaczęło się robić nieprzyjemnie: równoważnie, wąskie kładki umieszczone kilka metrów nad ziemią, doły z błotem, które trzeba było pokonywać na kolanach, trzymając broń nad głową. Po trzech godzinach takiej rozrywki byłem skrajnie wyczerpany. Mimochodem zauważyłem, że dręczący mnie ból głowy w którymś momencie zniknął niepostrzeżenie. Bolały mnie za to ramiona i barki, żywym ogniem paliły mięśnie nóg, miałem otarte stopy. Usytuowane co dziesięć kilometrów punkty kontrolne oferowały wodę do picia i plasterki cytryny.

Nie wiedziałem, ile przebiegłem, wielokrotnie podnosiłem się po upadku z ziemi i zataczając się, podążałem naprzód, jak wszyscy. W pewnym momencie poczułem przypływ sił, jakby mój organizm uznał, że aplikowany mu wysiłek nie przekracza jego możliwości. Zastanawiałem się nawet, czy nie jest to spowodowane alchemiczną miksturą, jednak szybko porzuciłem te rozważania. W sytuacji, kiedy trzeba było walczyć o każdy oddech i każdy metr, myślenie męczyło.

Na przedostatnim punkcie kontrolnym strzelaliśmy do tarcz. Na moją cześć jedną z nich ozdobiono rosyjskim napisem „Zombie”… Na szczęście dystans nie był zbyt wielki i nie skompromitowałem się, pudłując sromotnie. Użyliśmy też flashbangów. Kiedy dobiegaliśmy do mety, ogarnęło mnie uczucie podobne do euforii: dałem radę, oddychałem, żyłem! Przybiegłem jako jeden z ostatnich, jednak, jak się przekonałem, nie był to jeszcze koniec atrakcji. Ciężko dyszący, słaniający się na nogach żołnierze zdejmowali oporządzenie i ustawiali się na wytyczonych za pomocą kolorowych linek ringach.

- Trzy walki po pięć minut - poinformował mnie Anton.

Z satysfakcją zauważyłem, że także oddychał z wysiłkiem.

- Każdy walczy z jednym z instruktorów, jeśli robi to zbyt pasywnie, dolicza mu się do każdej rundy parę minut, a w ekstremalnych przypadkach dodaje drugiego przeciwnika - kontynuował.

Przebrałem się w dresy, założyłem ochraniacze i kask na głowę. Wszystko pod gołym niebem, w padającym coraz silniej deszczu. Zacisnąłem zęby, wiążąc sznurówki sportowych butów - grube, wełniane skarpety miałem przesiąknięte krwią. Jak zauważyłem, nie ja jeden.

- Gong! - krzyknął nadzorujący walki porucznik, wypychając mnie na ring.

Mój przeciwnik - wypoczęty, gibki mężczyzna o surowej, gładko wygolonej twarzy zaatakował serią okrężnych kopnięć. Jedno z nich udało mi się zablokować i podcięciem posłałem go na ziemię.

- Atakuj! - wrzasnął obserwujący starcie oficer, widząc, że zatrzymałem się niepewnie.

Chwila wahania kosztowała mnie kilka uderzeń w głowę i dwa kopniaki w udo. Na moment weszliśmy w klincz, po chwili znowu wymieniliśmy ciosy. Dochodziły mnie okrzyki i przekleństwa innych walczących, obok toczyło się kilkanaście pojedynków naraz. Nie wiem, jak przetrwałem pierwszą rundę, po trwającym dwie minuty odpoczynku wyszedłem znowu na ring. I jeszcze raz. Do ostatniego starcia doliczono mi karną minutę, kiedy się skończyło, miałem posiniaczone żebra i golenie, krwawiłem z rozbitych warg. Z otępienia wyrwało mnie kolejne polecenie.

- Przebierać się z powrotem i z całym ekwipunkiem biegiem do łaźni! - wrzasnął z furią przysadzisty kapitan o lekko skośnych oczach. - Jazda!

Łaźnia parowa znajdowała się kilometr dalej, nie wiedziałem, skąd biorę siły, żeby do niej dotrzeć. Jednak dotarłem biegiem. Wyglądało na to, że tym razem to naprawdę koniec zabawy. Poczułem nawrót euforii. Podbiegając do niskiego, zbudowanego z drewna budynku, zawyłem tryumfalnie i nacisnąłem spust, strzelając w ścianę tuż pod dachem. Belki, z których zbudowana była sauna, wyglądały na grube, a zresztą jaki zawodowiec nie rzuciłby się na ziemię pod ostrzałem? W końcu to Specnaz…

Wchodząc do łaźni, ochłonąłem. W przedsionku dwóch żołnierzy odebrało ode mnie broń i ekwipunek.

- Mam nadzieję, że nikomu nic się nie stało - powiedziałem niepewnie. - Sam nie wiem, co mnie podkusiło…

- Spokojnie. - Machnął ręką jeden z nich. - Po takim biegu to normalka, chłopaki chcą się wyżyć. Ale temu, który wrzucił przez okno granat hukowy, to już wpierdoliliśmy - dodał po namyśle.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Chorangiew Michala Archaniola»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Chorangiew Michala Archaniola» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Chorangiew Michala Archaniola»

Обсуждение, отзывы о книге «Chorangiew Michala Archaniola» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x