Adam Przechrzta - Chorangiew Michala Archaniola
Здесь есть возможность читать онлайн «Adam Przechrzta - Chorangiew Michala Archaniola» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Старинная литература, на русском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Chorangiew Michala Archaniola
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Chorangiew Michala Archaniola: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Chorangiew Michala Archaniola»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Chorangiew Michala Archaniola — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Chorangiew Michala Archaniola», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Skinąłem ze zrozumieniem głową, NICO wytwarzał huk rzędu stu siedemdziesięciu decybeli… Owinąłem się w pasie ręcznikiem i wszedłem do sauny. Mimo pozorów siermiężności pachnąca sosną para była efektem działania nowoczesnych urządzeń, a nie polewania gorących kamieni wodą. Po lewej stronie obszernej sali znajdowała się kamienna ława, po prawej zaciszne wnęki. Usadowiłem się w jednej z nich, naprzeciwko panował tłok, a kilku mężczyzn wśród wybuchów śmiechu polewało się lodowatą wodą. Byłem kompletnie wyczerpany. Zdawało mi się, że tylko przymknąłem oczy, jednak ocknąłem się z drzemki dopiero słysząc, jak ktoś przekomarza się głośno tuż obok.
- Płacisz, Pietia! - odezwał się kpiący głos.
Zerknąłem spod przymrużonych powiek na wysokiego, muskularnego blondyna z wytatuowanym na piersi dwugłowym orłem. Jego rozmówca - szczupły, łysy człowieczek o wyraźnie krzywych nogach burknął coś niechętnie.
- Oszukali mnie, gnojki - wymamrotał. - Mówili, że to jakiś liczyportek z kwatermistrzostwa. A tu masz: i bieg wytrzymał, i blizny ma po nożu, jakby z Afganu wrócił.
Widząc, że już nie śpię, atleta sięgnął za siebie i podał mi otwartą butelkę zimnego piwa.
- Trzymaj, Polaku, Pietka stawia - zarechotał.
Podziękowałem skinieniem głowy, upiłem łyk. Smakowało wspaniale, ale kiedy wykończyłem flaszkę, poczułem wilczy głód. Poczłapałem do szatni, miałem nadzieję, że ktoś mnie podwiezie do ośrodka albo do najbliższej restauracji.
Kiedy krzywiąc się, wziąłem do ręki kompletnie przemoczony, ubłocony mundur, do szatni wszedł major Derbulin. Niósł niewielką torbę podróżną.
- Łap! - zawołał, rzucając ją w moją stronę. - Przyniosłem ci czyste ciuchy. Mam nadzieję, że się nie gniewasz, że wziąłem je bez pytania.
- Nieważne - mruknąłem. - Dzięki, że o tym pomyślałeś.
- Zapraszam cię na kolację - powiedział.
Chrząknąłem lekko, wkładając spodnie.
- Tak z czystej sympatii czy masz jakiś interes?
- Jedno i drugie - odparł beztrosko.
* * *
Restauracja nazywała się Cafe Puszkin. Widząc ceny potraw wydrukowane na pożółkłym, stylizowanym na przedrewolucyjny papierze, sapnąłem z wrażenia, ale nie protestowałem. Skoro Derbulin stawiał… Wypiliśmy odrobinę wina, zamówiliśmy faszerowanego szczupaka, kilka rodzajów pierożków, do tego kiszoną kapustę z żurawinami. Na koniec bliny z kawiorem w dwóch kolorach. Przez jakieś pół godziny niewiele rozmawialiśmy, zajmowało nas jedzenie. Byłem tak wygłodzony, jakbym przez tydzień nie miał niczego w ustach, Derbulin najwyraźniej także nie narzekał na brak apetytu. Nie dziwiłem się, jeśli ćwiczył co dzień, tak jak ja dzisiaj…
Wreszcie mój kompan otarł usta serwetką i rozparł się na krześle z westchnieniem błogiej ulgi.
- Na początek prezent - oświadczył. - Co prawda bardziej dla Marka niż dla ciebie.
- Słucham - ponagliłem.
- W Afganistanie, w rejonie, gdzie działał Marek, on i jego chłopcy poznali pewną kobietę. Młoda, dwadzieścia kilka lat, ale już mężatka, jak to u nich bywa. Nie mówił ci o tym? - zapytał.
Zaprzeczyłem.
- Wasi ją polubili, czasem gdzieś podwieźli, czasem podrzucili jakiś drobiazg, ot tak, z dobrego serca. Pewnego razu spotkali ją na drodze, jechali w kilka transporterów. Szła, zataczając się niczym pijana, gdyby to nie był Afgan, pomyśleliby, że faktycznie się zalała. Potem wpadło im do głowy, że musi być zmęczona i to dlatego… Tam czasem kobiety traktuje się gorzej od muła. Parę razy widzieli jej męża, nie zrobił na nich dobrego wrażenia. Kiedy prowadzący kolumnę wóz zwolnił, żeby ją zabrać, zaczęła machać, aby jechali dalej. Wtedy zrozumieli i dodali gazu. Miała na sobie pas z ładunkiem wybuchowym, założył go jej mąż i wytłumaczył ręcznie, że trzeba zabić niewiernych. Musiał ich obserwować, bo odpalił ładunek kilkadziesiąt metrów za ostatnim pojazdem. Nic im się nie stało, ocaliła ich. Szukali potem mężusia, ale bezskutecznie. Coś mi się tak zdaje, że mieli zamiar z nim… ekhmm… pogadać - dodał niewinnym tonem. - Przez najbliższe dwie doby będzie tutaj. - Podał mi kartkę papieru z wypisaną drukowanymi literami nazwą.
Przeprosiłem Rosjanina na moment, wyszedłem do holu i zadzwoniłem do Marka. Odebrał od razu. Kiedy przekazałem mu wiadomość od Derbulina, milczał długo.
- Nie chciałem ci o tym mówić - odezwał się w końcu niepewnie. - Ta sprawa nas nieźle trzasnęła, lubiliśmy ją. Jeśli informacja jest prawdziwa, to wyrównamy wreszcie rachunki.
- Co zrobicie?
- Ja nic, jestem w Polsce, ale mam kontakt z chłopakami. Spróbują go aresztować - odparł spokojnie. - To straszny macho, pewnie będzie się bronił - roześmiał się niewesoło. - Jeśli postanowi się stawiać… - nie dokończył. - Postaramy się też, żeby w naszej strefie rozeszły się wieści, że nie popieramy wykorzystywania kobiet w charakterze żywych bomb.
- Dorwijcie gnoja! - warknąłem.
Pożegnałem się krótko z Markiem i wróciłem do stołu.
- Teraz pewnie przyszła pora na przysługi z mojej strony - stwierdziłem, siadając.
- Niekoniecznie, możemy na tym zakończyć rozmowę - odparł sztywno Derbulin. - Jak powiedziałem, to był prezent, nie wymagamy żadnej wzajemności.
Spojrzałem na niego spod oka, wyglądał na urażonego.
- No dobra, o co chodzi? - zachęciłem.
- Ta wódka ma naprawdę właściwości lecznicze, potrzebujemy jej więcej.
- Już żeście wszystko wypili? - spytałem z domyślnym uśmieszkiem.
Przewrócił oczyma i westchnął cierpiętniczo.
- Dlaczego wszyscy uważają Rosjan za ochlapusów? - rzucił w przestrzeń.
- Jest to dla mnie kompletną zagadką - przyznałem, usiłując przybrać poważną minę. - Jednak…
Derbulin przechylił się przez stół i stuknął mnie w czoło.
- Ona naprawdę leczy - zaznaczył z naciskiem. - Jakiś miesiąc temu jeden z naszych chłopaków dostał postrzał w kręgosłup. Połowiczny paraliż i definitywny koniec kariery. Kiedy tak leżał sobie w szpitalu, czasem ktoś go odwiedzał. No i któryś kumpel, dobra dusza, przyniósł mu trochę tej wódki. Na pociechę… Następnego dnia chłop zaczął ruszać palcami u stóp, wygląda na to, że część nerwów się zregenerowała, może potworzyły się jakieś nowe połączenia? Nikt tego nie wie, ale ten chory przechodzi teraz intensywną fizykoterapię i liczy dni do wyjścia ze szpitala. Kiedy przyjrzeliśmy się tej sprawie z bliska, okazało się, że ci, co pili tę wódkę, pozbyli się wielu drobnych dolegliwości, tyle że nikt tego wcześniej nie skojarzył.
Musiałem mieć mocno zdziwioną minę, bo Derbulin jeszcze raz zapewnił mnie, że nie żartuje.
- W porządku - obiecałem. - Zobaczę, co da się zrobić.
- To dla was pewnie fatygujące - powiedział z podejrzanym współczuciem w głosie. - Gdybyście przekazali nam recepturę…
Roześmiałem się szczerze, patrząc na niewinny wyraz twarzy mojego rozmówcy.
- Nic z tego, Miszka.
- Zdobyliśmy tę materia prima - przypomniał obrażonym tonem.
- Zdobyliście - przytaknąłem. - Dlatego dostaniecie alchemiczną wódkę, skoro prosicie, jednak receptura… - Pokręciłem wymownie głową.
- Na kiedy możesz mi to załatwić?
- Nie wiem - odparłem z namysłem. - Ci alchemicy… Postaram się jak najszybciej.
- Kiedy wracasz?
- Jutro albo pojutrze. Chyba że macie do mnie coś jeszcze?
- Nie, to wszystko. No i wiem, że szukasz czegoś. Podobno to jakaś pilna sprawa?
- Metafizyka, to czysta metafizyka. - Skrzywiłem się niechętnie.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Chorangiew Michala Archaniola»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Chorangiew Michala Archaniola» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Chorangiew Michala Archaniola» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.