Adam Przechrzta - Chorangiew Michala Archaniola
Здесь есть возможность читать онлайн «Adam Przechrzta - Chorangiew Michala Archaniola» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Старинная литература, на русском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Chorangiew Michala Archaniola
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Chorangiew Michala Archaniola: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Chorangiew Michala Archaniola»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Chorangiew Michala Archaniola — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Chorangiew Michala Archaniola», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
- Nie sprawi to pani kłopotu?
- Absolutnie żadnego - zapewniła. - Zresztą dla Janusza zrobiłybyśmy wszystko. Martwił się, że przy zbyt małej liczbie kobiet niektórzy będą się nudzić, dlatego nas tu przyprowadził.
- Zapewne troszcząc się o mój spokój ducha? - Rektor obrzucił mnie kpiącym spojrzeniem.
- Raczej profesora Davidoffa - przyznałem. - Pan skorzystał przy okazji.
- Dobre i to - oznajmił z udawanym żalem w głosie. - Proszę się dobrze bawić. - Klepnął mnie po ramieniu, odchodząc z Dagną.
Przez niemal godzinę spacerowaliśmy z Anitą po sali, podejmując zdawkowe rozmowy z innymi gośćmi. Wprowadzałem ją w uczelniane ploteczki i skandale, pokazując ukradkiem ich bohaterów. Zamieniłem też kilka słów z amerykańskimi naukowcami, jednak wyglądało na to, że świetnie się bawią w towarzystwie Izy i Wiki. Przez cały czas starałem się mieć na oku doktor Wielecką i jej umięśnionego adoratora. Mina pani doktor przypominała chmurę gradową, najwyraźniej coś kombinowała.
Po pewnym czasie podeszła do nas Julia i przedstawiła swojego partnera. Kiedy ściskałem mu dłoń, ujrzałem w jego oczach przelotny błysk irytacji, a może niechętnego podziwu. Był średniego wzrostu blondynem pod trzydziestkę, jak się okazało - pracował w MSZ, ale nie zauważyłem w nim żadnej pretensjonalności, tak charakterystycznej dla większości zatrudnionych w tej instytucji osób. W jego stosunku do Julii wyczułem swego rodzaju czułą pobłażliwość, a panna de Becque kilkakrotnie przyglądała mu się ukradkiem, jakby chcąc wysondować, co myśli. Pocałunek, jakim mnie przywitała, był całkowicie platoniczny, napięcie, które pojawiało się wcześniej między nami zniknęło.
- Co znowu? - spytała Anita, widząc, jak obserwuję odchodzącą parę.
- Zastanawiam się, czy straciłem przyjaciółkę, czy tylko… - nie dokończyłem.
- Lubisz ją?
- Bardzo - przyznałem. - Choć prawdę mówiąc, nie wiem za co.
- Czasem lubimy kogoś za sam fakt, że jest - powiedziała z pewną melancholią.
Uniosłem brwi, ale nie skomentowałem, wiedziałem, że upłynie dużo czasu, zanim się poznamy, słowa mojej towarzyszki wydawały się bardziej echem jej myśli niż banalną sentencją. Może kiedyś wyjawi mi swoje sekrety…
- A to kto? - Anita dyskretnie wskazała kobietę stojącą samotnie z kieliszkiem szampana.
- Małgorzata Boerner, lodowa księżniczka. Dwadzieścia dziewięć lat, profesor uczelniany - odparłem cierpkim tonem.
- Czym się zajmuje? - Moja towarzyszka nie odrywała wzroku od kobiety. - I czemu nazywasz ją lodową księżniczką?
- Jest podobno spokrewniona z jakąś rodziną książęcą, a zajmuje się probabilistyką. No i nie przepada za towarzystwem…
Anita odwróciła się do mnie i spojrzała z namysłem.
- Probabilistyka to…?
- Przepraszam - zaczerwieniłem się. - To dział matematyki, rachunek prawdopodobieństwa.
- Naprawdę jest księżniczką?
- Coś w tym rodzaju - odparłem bez emocji. - Tak przynajmniej twierdzi mój przyjaciel Gilbert. On sam ma koneksje arystokratyczne i interesuje się tymi sprawami.
- Byłaby wspaniałą modelką. To skończona piękność - stwierdziła Anita. - Może ma trochę zbyt duży biust, ale…
- Nie, nie… - zaprzeczyłem stanowczo. - Biust jest w porządku. Więcej niż w porządku.
- Mężczyźni - parsknęła z niesmakiem.
Jakby czując na sobie nasz wzrok, profesor Boerner odwróciła się i po chwili wahania ruszyła w naszym kierunku.
- Idzie tu - wymamrotała Anita.
- No i co z tego? - Wzruszyłem ramionami. - Chcesz ją zwerbować do waszej agencji? Możemy ją spytać, co sądzi na temat reklamy bielizny Chantelle. - Uśmiechnąłem się złośliwie.
Pani Boerner odstawiła kieliszek na stolik, objęła mnie i pocałowała na powitanie. W jej ruchach była wzruszająca niepewność nastolatki.
- Święty Mikołaju, mój patronie - wymamrotałem zaskoczony.
Małgorzata była jedną z niewielu znanych mi kobiet autentycznie niezdających sobie sprawy z własnej urody. Otaczająca ją aura niewinności w parze z oszałamiającą, zmysłową figurą i klasycznie piękną twarzą, stanowiły iście piorunujący koktajl. Efektu dopełniały bujne, naturalnie kasztanowe włosy i ogromne, piwne oczy. Na uczelni uchodziłem co prawda za bliskiego przyjaciela Małgorzaty, jednak przekonanie to wynikało wyłącznie z faktu, że siadaliśmy razem z okazji rozmaitych imprez. Uroda narażała ją na rozliczne zaczepki, a ja stanowiłem czynnik „odstraszający” potencjalnych natrętów. Kiedyś wyjaśniła mi to wprost, jednak z takim wdziękiem, że nie miałem serca się gniewać.
- Przepraszam, że się narzucam, ale szukałam pretekstu, aby z tobą porozmawiać - szepnęła. - Wielecka chce cię jakoś skompromitować. Teraz, na tym raucie.
- Ostatnio chyba zbyt wiele pięknych kobiet kręci się wokół mnie - powiedziałem słabym głosem. - Nie przejmuj się Wielecką, ale może jeszcze trochę pokonspirujemy? - zaproponowałem.
- To znaczy? - Popatrzyła na mnie ze zdziwieniem.
Wymownym gestem nadstawiłem Małgorzacie drugi policzek.
- Łajdak! - Pogroziła mi palcem Anita. - Wszystko powiem Annie.
Ku mojemu zdumieniu dostałem drugiego buziaka.
- Kim jest Anna?
- To dziewczyna Janusza, Rosjanka, pracuje w…
Powstrzymałem rozbawioną Anitę jednym chłodnym spojrzeniem. Nie mam nic przeciwko żartom, o ile nie narażają moich bliskich na niebezpieczeństwo.
- Przepraszam - powiedziała skruszona. - Czasem się zapominam.
Dalszą rozmowę przerwała nam awantura przy stole rektora. Widząc wśród gestykulujących gwałtownie osób sylwetkę Davidoffa, przeprosiłem swoje towarzyszki i podszedłem bliżej. Geładze strofował ostrym tonem profesora, starając się go do czegoś przekonać.
- Nie mogę pić wódki - tłumaczył Davidoff. - Łykam lekarstwa, więc sam rozumiesz…
- Jakie lekarstwa? - warknął Geładze.
Rosjanin wyjął z kieszeni marynarki plastikowy pojemnik i bez słowa podał rozmówcy.
- Torazolidon… W połączeniu z alkoholem… wymioty, nudności, drgawki - czytał na głos Geładze. - Bzdura - powiedział wreszcie. - Popatrz!
Wysypał na dłoń kilkanaście kapsułek i popił setką wódki.
- I żadnych drgawek! - ogłosił tryumfalnie.
Davidoff usiadł ze zrezygnowaną miną i ujął kieliszek.
- Na zdrowie! - Gruzin wzniósł toast.
Przerażony rektor sięgnął po komórkę.
- Co za idiota! - zawołał z rozpaczą. - Jeśli coś mu się stanie, to będziemy mieli międzynarodowy skandal.
- Spokojnie, profesorze. - Powstrzymałem go łagodnym gestem. - To nie jest prawdziwy antybiotyk, tylko witamina C.
- Naprawdę?!
- Tak, to stara sztuczka. Na niektórych działa, na Geładze najwyraźniej nie - zauważyłem filozoficznie. - Czasem na tego typu imprezach trudno się wymówić od picia, więc…
- A może pan by spróbował? - Rektor wskazał ruchem głowy Gruzina.
- Znam swoje możliwości, Geładze jest nie do zdarcia. Jego organizm błyskawicznie rozkłada alkohol, on ma chyba jakiegoś enzymu w nadmiarze.
- Zostawi pan na pastwę losu swojego promotora?!
- Zostawię - przytaknąłem. - Niech pan się nie martwi, profesor Davidoff cierpi na podobną przypadłość co Geładze, tyle że jest bardziej powściągliwy. Nie zakładałbym się, który z nich prędzej wyląduje pod stołem…
Odprawiony machnięciem ręki podszedłem do dziewcząt. Wyglądało na to, że Małgorzata i Anita znalazły wspólny język. Włączyłem się do dyskusji, nie spuszczając jednak oka z Wieleckiej. Ubrana w szyfonową bluzeczkę z głębokim dekoltem i krótką spódniczkę odsłaniającą długie, zgrabne nogi była dość przyjemnym obiektem obserwacji. Pozornie bezplanowy spacer pani doktor zbliżał ją coraz bardziej do naszej grupki. Wreszcie stanęła za plecami Anity i trzymając w dłoni lampkę czerwonego wina, udała potknięcie. Błyskawicznym ruchem odsunąłem z jej drogi obie kobiety i agresorka wylądowała na posadzce. Zrobiło się zamieszanie, nadbiegli ludzie. Pomogłem wstać Wieleckiej, ale ta posiniała, nie mogła złapać tchu. Zakląłem, wyglądało na to, że czymś się zadławiła. W takich wypadkach liczą się sekundy, a skutki zwłoki mogą być opłakane. Stanąłem za plecami Wieleckiej i objąwszy ją w talii, nacisnąłem energicznie przeponę ku górze. Manewr Heimlicha okazał się skuteczny, z jej ust wyleciał fragment uzębienia. Odetchnąłem, wyglądało to na mostek dentystyczny. Niestety, nie tylko ja zauważyłem, że śliczne ząbki doktor Wieleckiej nie są dziełem natury…
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Chorangiew Michala Archaniola»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Chorangiew Michala Archaniola» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Chorangiew Michala Archaniola» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.