W pewnym momencie napisała:
Emilia32:Muszę już wyjść, bo przyjechali po mnie. Miły jesteś, Marcinie. Strasznie miły.
Znikła. Siedział jeszcze chwilę i wpatrywał się w te ostatnie jej zdania, wypychane powoli ku górze ekranu przez pojawiające się bezustannie teksty innych rozmówców. Czuł onieśmielenie. Ale także radość. I rodzaj bliskości. Żadna kobieta poza Martą nie mówiła tak do niego.
Nie było jej następnego dnia. Włączał komputer, wchodził na czat, wypatrywał jej imienia wśród aktualnie zalogowanych osób i gdy nie znajdował „Emilia32”, natychmiast znikał. Nie miał ochoty rozmawiać z nikim innym. Próbował o różnych porach, za każdym razem czując rozczarowanie i smutek, gdy okazywało się, że jej nie ma. Niepokoił się, że może jej już nigdy w życiu więcej nie spotkać i że ta rozmowa była tylko zupełnym przypadkiem.
Emilia pojawiła się znowu po trzech dniach. Znowu późnym wieczorem. Ucieszyła się, gdy powiedział, że na nią czekał. Zauważył, że ignorowała wszystkich innych próbujących nawiązać z nią rozmowę, nie odpowiadając na ich pytania. Rozmawiała tylko z nim! Poczuł się jak mały chłopiec wyróżniony przed całą klasą. I tak już zostało. Tylko jemu poświęcała uwagę!
Któregoś razu, po około trzech tygodniach, tak ustawiła ich łączność na czacie, że nikt inny nie mógł widzieć tego, co piszą. Nie wiedział nawet, że jest to możliwe.
Od tego dnia było inaczej. Spotykali się i rozmawiali praktycznie każdego wieczoru. Opowiadała o wierszach, które ją wzruszają, o miejscach, które chciałaby zobaczyć, o swoich marzeniach. Bardzo dużo opowiadała o swojej pracy, bez której, jak pisała, „życie niewarte byłoby tego, aby wstawać i myć zęby rano”. Skończyła z wyróżnieniem romanistykę na uniwersytecie w Poznaniu. Po studiach Instytut Francuski w Warszawie ufundował jej stypendium, dzięki któremu wyjechała na roczny staż naukowy do Marsylii. Była tłumaczem książek i tłumaczem przysięgłym. Kiedyś napisała:
Nie tłumaczę Woltera, Prousta, Sartre'a, de Sade'a, Camusa, Balzaka, Colette, Hugo czy Stendhala. Ich przetłumaczyli inni już bardzo dawno temu. I z pewnością o wiele lepiej, niż ja bym to zrobiła. Jeśli już, to trafiają mi się bardziej współcześni i nowofalowi autorzy z francuskich list bestsellerów, tacy jak Marc Lévy czy Philippe Delerm. Oglądałeś „Amelię”? Właśnie jedna z książek Delerma zainspirowała twórców tego filmu. Gdybym miała czas, oglądałabym ten film codziennie. Chciałabym kiedyś obejrzeć go z Tobą i chciałabym, aby byt to dla Ciebie pierwszy raz. To znaczy ten film! Ciekawe, czy wzruszałyby Cię te same sceny co mnie? Czy górale wzruszają się, oglądając filmy? Co Ciebie wzrusza najbardziej?
Ale ostatnio zdarzyła mi się prawdziwa perełka. Tłumaczyłam Milana Kunderę! Tego od „Nieznośnej lekkości bytu”. Tak! Tego samego. Chcesz mi teraz stanowczo przypomnieć, że Kundera to Czech, prawda?! Co z tego, że Czech? Kundera napisał także wiele po francusku. Mało kto o tym wie. Nie martw się, ja, podwójnie odyplomowana (z Marsylii wystali mnie do Ciechocinka z dyplomem) romanistka, także do niedawna nie miałam o tym zielonego pojęcia.
Literaturę – poezji jeszcze nigdy nie odważyłam się tłumaczyć – przekładam dla przyjemności i robiłabym to nawet za połowę i tak marnej stawki, jaką mi płacą polskie wydawnictwa. Ale o tym, że za połowę, nie musisz im koniecznie mówić. Żyję głównie z tłumaczeń literatury faktu i to faktu niepodkoloryzowanego fabułami, jak to robi Wołoszański: listy polecające, listy oczerniające, akty rozwodowe, akty ślubu, testamenty, wyroki sądów, wypisy ze szpitali, także psychiatrycznych, umowy handlowe, ponaglenia płatności, faktury, oferty sprzedaży, podania o pracę, anonimy, protokoły szkód powypadkowych, świadectwa maturalne, indeksy i dyplomy ukończenia studiów, abstrakty rozpraw doktorskich i habilitacyjnych, wnioski o alimenty, akty urodzenia, akty ślubu i akty zgonu. Gdy już mam serdecznie dość czyichś ślubów, rozwodów, alimentów i tracę cierpliwość przy abstraktach „fascynujących” rozpraw doktorskich na temat „optymalizacji skanalizowania terenów podmokłych na przykładzie wsi Koniczynka pod Toruniem”, to dla własnej przyjemności i dla przekonania się, że ciągle coś „czuję” po tych wodociągach w Koniczynce, sama zlecam sobie (płacę sobie także sama, i to nieporównywalnie lepiej niż wszelkie polskie wydawnictwa: kupnem jakiegoś francuskiego kremu lub perfum, a gdy się bardzo napracuję, to kompletem nowej bielizny, ale nie francuskiej, bo nagie ciało kobiety najlepiej znają moim zdaniem Włosi) tłumaczenie czegoś z literatury. I wiesz, co tłumaczę wtedy najchętniej (już osiem razy!)? nieśmiertelnego Le Petit Prince, mojego ukochanego „Małego Księcia”. Stwierdziłam, po raz kolejny, że każde tłumaczenie to nie tylko wynik wiedzy i doświadczenia tłumacza, który je robi. To także wynik jego lub jej nastroju, wynik wpływu muzyki, jakiej słucha, pracując nad tekstem, a nawet zależy od gatunku wina, jaki przy tłumaczeniu pije:). Naprawdę tak jest! Nie śmiej się ze mnie, góralu! Gdy porównałam ze sobą moich osiem tłumaczeń „Małego Księcia”, to wyszło mi, że najlepiej było zrobione to, gdy byłam tuż przed okresem, słuchałam do ogłupienia „Traviaty” Verdiego i piłam kilka wieczorów z rzędu beaujolais nouveau, bo to działo się w listopadzie (zawsze w trzeci czwartek listopada Francuzi, a ja z nimi, wypijają hektolitry cieniutkiego kwaśnego sikacza, młodego, ledwo zrobionego wina pochodzącego z winnic położonych wzdłuż Rodanu w okolicach Lyonu). Zaraz potem, na drugim miejscu, uplasowało się tłumaczenie z czasu, gdy słuchałam Macy Gray (najlepsza i najbardziej seksowna chrypka świata, Cocker, nawet gdyby miał anginę, nigdy jej nie dorównał) na przemian z Czyżykiewiczem (porażająco przystojny, dla mnie nawet bardziej niż Lenny Kravitz, i poetycko rozczulający; znasz go?), pijąc herbatę jaśminową i będąc w depresji, ponieważ zaczął się maj. Ja nie znoszę tego miesiąca. Gdyby Antoine de Saint-Exupéry wstał nagle z grobu, znał jakimś dziwnym trafem polski i mógł przeczytać moje tłumaczenia, pewnie byłby bardzo zdziwiony. Chociaż może wcale nie. On podobnie jak ja także bywał niepoprawnym romantykiem i ulegał nastrojom jak mało jaki pisarz.
Uwielbiam francuski, lubię Francuzów i Francję, ale także wszystkie kraje przez Francję w przeszłości podbite, pijam tylko francuskie wino (czy Ty także pijasz wino? A może wśród górali picie wina to dowód zniewieścienia?) i po całym dniu pracy nad tekstami mam czasami sny po francusku. Ale na szczęście nie śnią mi się ani testamenty, ani wypadki drogowe, ani też akty zgonu. Ostatnio śniła mi się pokryta wzdłuż i wszerz fioletem lawendy Prowansja. W środku fioletowego pofalowanego wiatrem morza stał biały jak śnieg fortepian. I w moim śnie rozmawiałam z Chopinem. Miał twarz mojego ojca. Grał i opowiadał – zupełny bezsens, prawda? – mi o swoim grobie w Paryżu na cmentarzu Père Lachaise. Rozmawialiśmy po francusku.
Moja praca…
Czasami myślę, że niczego lepszego nie mogło mi podarować moje przeznaczenie. Pomogłam mu trochę, studiując romanistykę. To bezsprzeczny fakt. Ale gdy rozglądam się po losach moich kolegów i koleżanek ze studiów, widzę, że przeznaczenie musiało zauważyć tę moją pomoc. Siedzę sobie w moim pokoiku na poddaszu i bez konieczności ruszania się z domu – to jest dla mnie bardzo ważne – tłumaczę. Raz artystów, innym razem notariuszy lub hydraulików, którzy zostali doktorami nauk technicznych…
Czy masz jakiś ulubiony francuski tekst, który mogłabym dla Ciebie przetłumaczyć? Dla Ciebie złamałabym swoje postanowienia i odważyłabym się nawet przetłumaczyć poezję. Gdybyś zdecydował się na wiersze Apollinaire'a, otworzyłabym butelkę wina, gdybyś spośród tych wierszy wybrał erotyki, to miałabym wreszcie, po bardzo długim czasie, powód kupić sobie nową bieliznę…
Читать дальше