Znowu potrafię, jak pan widzi, płakać – uśmiechnęła się, podnosząc chusteczkę do oczu. – Latem jeżdżę do Bułgarii. Każdego dwudziestego dziewiątego sierpnia zamykam na klucz drzwi mojego pokoju w hotelu w Albenie, wyłączam telefon, siadam wieczorem na balkonie i patrzę na morze. I płaczę. Tylko tam i tylko tego dnia potrafię płakać. Jadę w zasadzie tam tylko po to, aby móc płakać. I tylko na ten płacz się cieszę…
Wróciła na krzesło przy biurku. Objęła obu dłońmi jego kubek z herbatą.
– Zrobię panu nową. Ta zupełnie wystygła – powiedziała z uśmiechem.
Obserwował ją oniemiały. W pewnym momencie wyciągnął obie ręce i przykrył swoimi dłońmi jej dłonie obejmujące kubek. Nie podniósł głowy, aby uniknąć jej spojrzenia. Po chwili wstał gwałtownie z krzesła.
– Ja… widzi pani, muszę teraz wyjść. Ja nie mam dzieci, ale gdyby moje… ja muszę teraz wyjść. Proszę mi wybaczyć…
W drzwiach odwrócił się jeszcze.
– Chciałbym mieć taką siostrę jak pani.
Powoli schodził skrzypiącymi schodami w dół, trzymając się drewnianej poręczy. Skupił się na tym, aby nie biec.
– Nie uciekać. To już przecież minęło. Nie uciekać… – słyszał swój głos.
Wyszedł bez marynarki i za bramą muzeum skręcił ku centrum miasta. Starał się iść jak najwolniej. Nie zatrzymywał się i nie odwracał głowy. Wtedy, wiele lat temu, gdy „po Marcie” miał swoją fazę lęku, ucieczka bez oglądania się za siebie pozwalała mu złagodzić symptomy strachu. Tak jak gdyby oddalanie się od miejsca, gdzie ten strach się pojawił po raz pierwszy – chociaż przecież wiedział, że ma go przez cały czas w sobie – odsuwało go od niebezpieczeństwa. To było irracjonalne, bo tak naprawdę zagrożenie wcale nie istniało. Od tamtego czasu jednak reagował na niecodzienne wzruszenie właśnie ucieczką, jakby powielał zachowania sprzed wielu lat. Wydawało mu się, że to już dawno minęło, że panuje nad tym. Dzisiaj okazało się, że nie jest to prawda.
*
Przeszedł przez całe miasto, nie zatrzymując się nigdzie. Po dobrej godzinie wrócił na Lwowską i szedł w kierunku muzeum.
– Panie Marcinie! – usłyszał wołanie z oddali za sobą. – Nie mogę za panem nadążyć.
Zatrzymał się i odwrócił głowę. Młoda dziewczyna w błękitnej podkoszulce odkrywającej brzuch biegła w jego kierunku.
– Przepraszam, że pana zatrzymuję – powiedziała zdyszana. – Byliśmy z Szymonem wczoraj w nocy w pana muzeum. Szukam swojego notatnika. Może…
Nie dał jej dokończyć.
– Zostawiła go pani na kaloryferze. Moja pracownica go tam znalazła i przyniosła wczoraj do biura. Chciałem dzisiaj po południu zadzwonić do Szymona, aby powiadomił panią.
Spojrzał jej w oczy.
– Przykro mi, że nie zadzwoniłem jeszcze wczoraj. Jest bezpieczny. Proszę się nie martwić. Mam go w mojej teczce. A teczka jest w szafie zamkniętej na klucz. Jeśli pani chwilę zaczeka, wejdę na górę i przyniosę go pani…
Już miał się odwrócić, ale w tym momencie dziewczyna rzuciła mu się na szyję i pocałowała go delikatnie w policzek.
– Tak się martwiłam! Myślałam, że wypadł, gdy jechaliśmy z Szymonem motocyklem. Przeszłam dzisiaj rano piechotą całą drogę. Szukałam nawet w krzakach i w koszach na śmieci. Nigdzie go nie było. Jest pan skarbem – wyszeptała, przykładając wargi do jego ucha. – Bałam się, że go już nigdy nie odnajdę…
Stała na palcach, przytulona do niego, rozgniatając swoje piersi na jego ciele. Poczuł ciepło i drażnienie jej oddechu na szyi i uchu. W jednej chwili przypomniał sobie wczorajszy wieczór. Obu dłońmi objął jej odsłoniętą talię i delikatnie, powoli odsunął jej brzuch od swojego. Przez chwilę zastanawiał się, czy może zbyt delikatnie i zbyt powoli. Czy może zdążyła zauważyć? Zaczerwienił się.
– Przepraszam pana… Jestem wariatką. – Poprawiła nerwowo włosy. – Tak się ucieszyłam, że… musiałam pana pocałować. Przepraszam… Nie muszę go mieć teraz. Najważniejsze, że się odnalazł.
Uśmiechnęła się i zapytała:
– Czy mogłabym jeszcze raz zajrzeć do muzeum, gdy już będzie ciemno? Odebrałabym wtedy notatnik.
– Ależ oczywiście. Prawie każdego dnia jestem do wieczora w muzeum. Gdyby główna brama była zamknięta, proszę wejść furtką od strony archiwum. Tam gdzie parkuję swój samochód. Przy drzwiach wejściowych na ścianie po lewej stronie jest dzwonek. Zejdę i otworzę pani.
Dziewczyna stała naprzeciwko niego, nie ruszając się z miejsca. Nagle spoważniała.
– Czy pan… czy pan także słucha Mozarta? – zapytała nieśmiało, obserwując jego reakcję.
– Mozarta? – udał zdziwienie. – Niezbyt często ostatnio. Może to błąd. Wczoraj wieczorem akurat słuchałem. Ale dzisiaj zupełnie nic nie pamiętam – uśmiechnął się, dotykając jej dłoni. – Mozart dziwnie działa na ludzi. U mnie na przykład powoduje zaniki pamięci. Zupełną amnezję. A u pani? – zapytał, patrząc jej w oczy.
Ścisnęła jego dłoń, podnosząc do swoich ust.
– U mnie wprost przeciwnie. Budzi wspomnienia. Najróżniejsze wspomnienia. Ale pewnie i to pan zapomniał, prawda?
– Coś takiego! Naprawdę? – zaśmiał się głośno. – Zupełnie zapomniałem. Na śmierć i życie zapomniałem.
– Dziękuję panu. Naprawdę dziękuję – powiedziała cicho. – To ja już pójdę…
Odwróciła się i wolnym krokiem przeszła na drugą stronę ulicy. Po chwili znikła za rogiem.
Wrócił do swojego biura i usiadł przy komputerze. Czekał na niego e-mail. Karolina w szczegółach objaśniała mu, że czat to taka rozmowa prowadzona za pomocą klawiatury komputera, gdy wszyscy piszą swoje teksty na dany temat i każdy uczestnik widzi to, co napisał inny. Podała mu także dokładną instrukcję, jak połączyć się z czatem, na którym spotykają się ludzie chcący porozmawiać o koniach. Zapisał to wszystko skrupulatnie w swoim zeszycie i wieczorem, gdy muzeum było już puste, spróbował.
Zdumiony przypatrywał się temu, co zobaczył na ekranie monitora. Karolina miała rację, ci ludzie naprawdę rozmawiali! Przez kilkanaście minut tylko czytał. Czasami miał ochotę włączyć się do rozmowy. Skomentować, zadać pytanie, uzupełnić lub dyskutować z idiotycznymi odpowiedziami. Impulsywnie wyciągał ręce do klawiatury, ale w ostatnim momencie z nieśmiałości i strachu je cofał. W pewnym momencie ktoś napisał do niego. Zaskoczony zobaczył swoje imię na ekranie.
Emilia32:Marcin, jak się masz? Nie wiem, co o tym sądzić, ale czytałam ostatnio, że hipoterapia dla dzieci z porażeniem mózgowym to tylko nabijanie kasy właścicielom stajni w dużych miastach. Czy ty też tak uważasz?
Poczuł się jak mały chłopiec, którego wywołano z kryjówki. W pierwszej chwili nie wiedział, jak zareagować. Dopiero gdy zobaczył na ekranie:
Emilia32: Marcinie, jesteś tam???!!!
wystukał powoli tekst:
Marcin:Tak, jestem. Przepraszam Panią, że się nie odzywałem. To mój pierwszy w życiu czat.
Gdy zobaczył, co sam napisał, chciał wymazać ostatnie zdanie. Czuł się zawstydzony. Trochę jak ktoś, kto przyznał się publicznie, że w wieku czterdziestu pięciu lat przeczytał swoją pierwszą książkę. Po chwili był już bez reszty pochłonięty rozmową i skupiony na tym, aby jak najszybciej wstukiwać odpowiedzi i pytania.
Rozmawiali o swoich ulubionych koniach, o turniejach, w których brali udział, o uprzężach i o zapachu stajni, gdy rankiem jest pełna świeżego siana. Opowiadał o stadninie w Nowym Sączu, o swojej pracy w muzeum. Dowiedział się, że Emilia jest z Ciechocinka, brała udział w zawodach hipicznych i oprócz książek ma tylko tę jedną jedyną pasję: konie. Anonimowość rozmowy – nie siedzieli naprzeciwko siebie i nie widzieli się – sprawiła, że potrafił opowiedzieć o sobie dużo więcej, niż powiedziałby w normalnej sytuacji. Zwłaszcza kobiecie.
Читать дальше