• Пожаловаться

Paweł Huelle: Mercedes-Benz

Здесь есть возможность читать онлайн «Paweł Huelle: Mercedes-Benz» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию). В некоторых случаях присутствует краткое содержание. категория: Современная проза / на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале. Библиотека «Либ Кат» — LibCat.ru создана для любителей полистать хорошую книжку и предлагает широкий выбор жанров:

любовные романы фантастика и фэнтези приключения детективы и триллеры эротика документальные научные юмористические анекдоты о бизнесе проза детские сказки о религиии новинки православные старинные про компьютеры программирование на английском домоводство поэзия

Выбрав категорию по душе Вы сможете найти действительно стоящие книги и насладиться погружением в мир воображения, прочувствовать переживания героев или узнать для себя что-то новое, совершить внутреннее открытие. Подробная информация для ознакомления по текущему запросу представлена ниже:

Paweł Huelle Mercedes-Benz

Mercedes-Benz: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Mercedes-Benz»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Urocza, przezabawna powiastka gdańskiego prozaika zaczyna się w okolicznościach iście dramatycznych: bohater (noszący wiele znamion, które pozwalają utożsamiać go z autorem), wsiadając w początku lat dziewięćdziesiątych do małego fiata z instruktorką kursu prawa jazdy, nieomal umiera z upokorzenia i wstydu. Pragnąc opóźnić moment ostatecznej kompromitacji, ucieka się do wypróbowanego sposobu: zaczyna snuć opowieść o samochodach swoich dziadków: citroenie zmiażdżonym przez pociąg relacji Wilno-Baranowicze, mercedesie zarekwirowanym w 1939 przez Sowietów w okolicach Lwowa… W trakcie opowieści, jak na wytrawnego narratora przystało, uświadamia sobie, że powiela fortel i zarazem literacki chwyt Hrabala, który w opowiadaniu Wieczorna lekcja jazdy w analogiczny sposób próbował obłaskawić i zmylić czujność instruktora usiłującego wprowadzić go w arkana jazdy na motocyklu. Narracja staje się piętrowa i wielowymiarowa: wątki hrabalowskie przeplatają się ze współczesnymi i z nostalgiczną, pełną ciepła i humoru wyprawą w głąb rodzinnych korzeni, w odeszły w przeszłość świat międzywojnia, wypraw na pikniki w sosnowe lasy, zawodów balonowych, spotkań w Automobilklubie i – przede wszystkim – cudownych chromowanych karoserii.

Paweł Huelle: другие книги автора


Кто написал Mercedes-Benz? Узнайте фамилию, как зовут автора книги и список всех его произведений по сериям.

Mercedes-Benz — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Mercedes-Benz», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема

Шрифт:

Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать
oj ljubiat ljubiat koni – albo kiedy znowu przyjdzie bieda – i w ten sposób podkręcał atmosferę, i wszystko było już gotowe do zagrania tych kilku legionowych pieśni śpiewanych po chwili na całe gardło przez rozmarzony tłum pijaków, i w ten sposób wszyscy na tych kilka minut stawali się rodziną, padali sobie w objęcia, poklepywali się po plecach, pokrzykiwali – następnego roku w wolnej Polsce! – i ocierali łzy, aż wreszcie przestraszony Jurek dawał znak ręką, że już dosyć, no i wychodziliśmy na ulicę, niosąc Atanazego na rękach, podczas gdy on recytował na cale gardło wersety Mickiewicza tak pięknie i tak głośno, że otwierały się okna i secesyjne drzwi balkonów i obsypywano nas kwiatami, więc Atanazy da capo zaczynał recytować Powrót taty i tak mniej więcej, przy dwudziestym drugim powrocie tego słynnego ojca, trafialiśmy do „ Szewców ” przy Lendziona, gdzie Atanazy zasypiał ze zmęczenia najczęściej już po pierwszej lufie, a my podpuszczaliśmy ex-generała Niedojadłę, który nie miał mieszkania i przesiadywał u „ Szewców ” od otwarcia do zamknięcia, żeby nam jeszcze raz opowiedział, jak to było z tym desantem na DDR, i z rozkoszą słuchaliśmy, jak nasza gdańska dywizja morsko-desantowa zamiast lądować na Wolinie, w ramach manewrów „Tarcza”, przesunęła się nieco na zachód i o piątej minut czterdzieści trzy rozpoczęła ostrzał i lądowanie na brzegu DDR, co wywołało popłoch nie tylko wśród kombajnistów Spółdzielni Rolniczej imienia Liebknechta, którzy akurat o tej porze jechali wzdłuż bałtyckiego brzegu na pobliskie pola rzepaku, ale też w sztabach Układu Warszawskiego między Berlinem, Moskwą a Warszawą – co wy tam, bliachamucha, Polaczki rozrabiacie – wrzeszczał w słuchawkę Nikita Siergiejewicz Chruszczow. – Ależ towarzyszu – wyrwany ze snu Wiesław Gomułka z trudem znajdował okulary, bez których w ogóle nie potrafił mówić – towarzyszu Nikito Siergiejewiczu, przecież chcieliście kukurydzę, no to we wszystkich naszych pegeerach siejemy teraz tylko kukurydzę i nawet liczni rolnicy indywidualni zaczynają zasiewy – ja wam, bliachamucha, dam indywidualną kukurydzę – przerywał rozwścieczony Nikita Siergiejewicz – ja wam przypominam pakt Ribbentrop-Mołotow, co wyście ze sputnika spadli, żeby na DDR napadać, i to o piątej czterdzieści pięć rano! – i ex-generał Niedojadło z godnością opowiadał, jak go degradowano i jak prokurator zażądał kary śmierci i to nawet nie za ten niefortunnie, z powodu tęgiej libacji, wysadzony na DDR-owskiej ziemi desant, ale za pyskowanie przed sądem wojskowym, gdzie generał Niedojadło stwierdził rzeczowo, że to wcale nie był błąd, ale jego, polskiego generała, odpowiedź na salwy pancernika Schleswig-Holstein, który ostrzałem Westerplatte w naszym mieście przerwał mu dzieciństwo i zabrał siedemnastu krewnych rozstrzelanych w Piaśnicy, Stutthofie i Oświęcimiu. Tak więc, kochany panie Bohumilu, kiedy opowieść ex-generała po raz kolejny dobiegała końca, braliśmy poetę Atanazego z krzesełka pod ścianą i zwiniętego jak dywan nieśliśmy do „Agaty”, gdzie dochodził do siebie, słuchając, jak pan Zakiewicz opowiada o swojej ciotuleńce wygnanej przez bolszewików z Wilna i osiadłej w Sycowej Hucie na Kaszubach, kobiecie tak uroczej i pełnej magicznego czaru, że nawet świnie, kaczki, kury i psy w jej obejściu przestawały rozumieć po kaszubsku i przestawiały się na jej zaśpiewną, pełną ciepła, blasku i archaicznej szlachetności kresową polszczyznę, słowem kobietę tak delikatną i uroczą, że obecny przy stoliku pana Zakiewicza Ryszard Stryjec natychmiast brał serwetkę i kilkoma kreskami rysował portret ciotuleńki, i było to coś nadzwyczajnego patrzeć, jak ten malarz szkicuje po prostu święta ikonę bizantyńską, która jest równocześnie zwykłą kobietą na kaszubskim podwórku i Madonną w stylu Caravaggia; i kiedy przypominam sobie te sceny z baru „Agata”, w którym nasz poeta Atanazy dochodził do siebie pod wpływem konwersacji tych dwóch rozbitków z Atlantydy, to myślę sobie, kochany panie Bohumilu, że nigdy i nigdzie nie zobaczyłbym czegoś równie zachwycającego, tych kilku prostych kresek, które czyniły na małej serwetce syntezę Wschodu i Zachodu czymś naturalnym, możliwym i równocześnie pięknym; ale już trzeba było iść dalej, do „Katolika”, gdzie schodzili się wszyscy inni rozbitkowie z wojska: poeta Pitek piszący wiersze wyłącznie o krwi miesięcznej swoich kolejnych narzeczonych, zamknięty w sobie poeta Salim tworzący wyłącznie w sanskrycie, poeta von Bock od wierszy matematycznych, a także długodystansowy nudziarz epicki, niejaki Tempy z Tempcza, który swoją genealogię wiódł od kaszubskiej szlachty, co zresztą nie robiło na nas żadnego wrażenia, bo wiedzieliśmy doskonale, kochany panie Bohumilu, że tak jak cała szlachta czeska zginęła w bitwie pod Białą Górą, tak samo szlachta kaszubska wykrwawiła się w bitwie pod Wiedniem, pobiwszy wszakże Turków pod najszczęśliwszą gwiazdą króla Jana Sobieskiego; więc o tym też gawędziliśmy sobie swobodnie u „Katolika”, o tym, dlaczego czternastoletni Glinter Grass, który biegał po tych samych co my ulicach Wrzeszcza, nigdy nie napisał swojej pierwszej wielkiej powieści historycznej o bohaterskich Kaszubach, bo skoro większość z nich poległa dawno temu pod Wiedniem, no to o czym, albo raczej o kim miałby pisać debiutant Gunter z Labesweg 13, zwanej dzisiaj ulicą Lelewela, niby w jaki sposób miałby ze schłopiałego w tak tragiczny sposób ludu wykrzesać samurajską iskrę szalu bojowego, no ale te pogwarki kończyły się u „Katolika” prędko, bo orzeźwiony i wypoczęty poeta Atanazy chuchał ostentacyjnie w swoją dłoń, podwijał mankiet i ukazując żylastą konsystencję przedramienia, wyzywał przeciwnika: raz był to zaopatrzeniowiec z Huty Katowice, raz treser z Cyrku „Arena”, innym znów razem marynarz z fińskiego frachtowca i zawsze przyjmowaliśmy zakłady, i nigdy na tym nie straciliśmy, bo Atanazy mimo wszystko wyglądał na chudzinę i ci, którzy do „Katolika” wpadali po raz pierwszy, zazwyczaj obstawiali dziesięć do jednego przeciwko niemu, ci zaś, którzy znali jego metodę, mieli nadzieję ujrzeć go po raz pierwszy pokonanym, lecz Atanazy był niezawodny i nigdy nie przegrywał, a to dlatego, że w fazie szczytowania, gdy zakleszczone dłonie zastygały nad blatem stolika jak sierp i młot i wszystko jeszcze się ważyło, Atanazy zaczynał swoim potężnym, metalicznym głosem recytować Fenicjanin Flebas, martwy od dwu niedziel – po czym przerywał na moment i mówił dalej, utkwiwszy wzrok w przeciwniku – Zapomniał krzyku mew i morza przypływów. Zysków i strat. Głębinowy prąd obgryzał jego kości szepcąc… – i już w tym momencie osiągał przewagę, choć nie zawsze druzgocącą, to jednak przewagę, bo chociaż żaden z przeciwników Atanazego nie znał poematu Eliota, to przerażał się wizją truchła jakiegoś tam Fenicjanina z wyżartymi przez sól i węgorze oczami, unoszonego jak napuchnięty i cuchnący balon przez prądy wodne, no a kiedy Atanazy huczał na całe gardło – Niewierny czy Żyd. O ty- który obracasz kotem i spoglądasz w wiatr, Wspomnij Flebasa, był piękny i smukły – jak ty [1]– dłoń przeciwnika miękła i już po chwili opadała na blat stolika, i mogliśmy zgarniać pieniądze z zakładów, przy czym maestrii Atanazego starczało i w takich przypadkach, gdy jego rywal, jak fiński marynarz, nie rozumiał ani słowa po polsku, bo wówczas recytacja odbywała się w języku oryginału, i kończąc się owa zdumiewającą frazą – Consider Phlebas, who was once handsome and tall as you – przypieczętowywała zwycięstwo równie gruntownie jak polska fraza poematu. Komu to jednak miałem opowiadać, kochany panie Bohumilu, pani Ewie w „Istrze”? Barmanowi w „Cottonie”? Niemieckim emerytom snującym się wycieczkowym krokiem od Arsenału po Motlawę? Co mogły ich obchodzić nasze wojskowe czwartki, nasze wrzeszczańskie dionizje, nasze zachwyty i upadki, po których nic już nie zostało? Więc coraz głębiej popadałem w radykalną melancholię i po każdej jeździe z instruktorem Szkaradkiem, który dwoił się i troił, żeby zapisać mnie do nowej, trzydziestej z rzędu, partii politycznej, którą nazywał TeraMy, po każdej takiej godzinie szedłem oczyścić swoją duszę i nie było mi lekko nie tylko z powodu ciężaru wspomnień, ale też tęsknoty: o pannie Ciwle powiedziano mi w biurze Corrado, że wzięła urlop bezpłatny, właściwie nie wiadomo na jak długo, i pojechała leczyć brata, gdzie, tego nie wiedziano, albo nie chciano mi powiedzieć, raz jeszcze poszedłem więc na wzgórza, gdzie jej szopa spoczywała w ciszy jak korab zatopiony w czasie i w zieleni; wgniecione oponami fiatka koleiny zaczęły już zarastać trawą, w oknie przybudówki snuły się nowe pajęczyny, deszczówkę w balii pokrywała rzęsa, pod porzeczkami buszowały jeżę, a wszędzie wokół zapachem bzu, nawoływaniem drozdów, trylem wilgi eksplodował maj i nawet zasmrodzone spalinami miasto nie mogło zahamować tej ekspansji widomej także w szalonym, jak gdyby gorączkowym rozroście indyjskiego ziela: jego buńczucznie rozczapirzone kity i soczyste łodygi zdawały się pęcznieć z minuty na minutę, zdawały się dojrzewać w nienaturalnym i szaleńczym pędzie szybciej niż zawarta w nich od wieków tajemnica, zerwałem więc, kochany panie Bohumilu, kilka świętych łodyg, tych najdojrzalszych, aby je oddać pannie Ciwle, kiedy wróci, bo pewnie byłaby niepocieszona taką przedwczesną wegetacją i zmarnowaniem plonu, i szedłem z tymi zielonymi chabaziami najpierw wzdłuż cmentarnego płotu, gdzie spoczywali nieszczęśnicy z pierwszej wojny, i pewnie dlatego pomyślałem znów o dziadku Karolu, ale tym razem nie jako automobiliście, lecz artylerzyście niezwyciężonej cesarsko-królewskiej armii Austro-Węgier, który po ataku iperytowym dostał się do lazaretu i leżał tam nieprzytomny kilkanaście godzin, a kiedy się obudził, ujrzał nad sobą bielszy od alpejskiego śniegu kornet zakonnicy i krzyknął – wody, proszę siostry, wody! – na co zakonnica podała mu szklankę i powiedziała – pan się powinien najpierw wyspowiadać – a wtedy dziadek Karol chwycił się za głowę i zrozumiał, że wygląda jak mumia, bo z jego bujnej czupryny nie został ani jeden włosek, ponieważ ratujący go sanitariusz zdjął mu gazową maskę razem z włosami, które wypadły wskutek działania gazu, więc chociaż ranny i łysy, dziadek Karol strasznie zapragnął żyć i odpowiedział siostrze – nie zamierzam umierać i dlatego nie będę się spowiadał – więc ta siostra, kochany panie Bohumilu, obraziła się na niego i kiedy wszystkim ciężej rannym podawano morfinę, manewrowała tak, żeby go ominąć, więc cierpiał okropne, niczym nieuśmierzone bóle, ale nie poddał się i nie wyspowiadał, i w końcu odzyskał zdrowie na tyle, żeby wrócić na dalsze leczenie do Lwowa, i nawet odrosły mu włosy, tyle że płomiennorudej barwy, o czym pomyślałem już przy Powstańców Warszawy, kiwając zieloną kitą zielska na samochód, który omal mnie nie rozjechał; pomyślałem, że gdyby wówczas miał w swojej papierośnicy trochę ususzonych listków z ogródka panny Ciwle, byłoby mu znacz nie lżej w tamtym lazarecie i na pewno w nocnej malignie nie śniłby koszmaru okopów, lecz znacznie przyjemniejsze rzeczy, choćby majówki w Żyrawce albo narty w Truskawcu, na jakie jeździli studenci i profesorowie politechniki, więc pewnie te raz, gdyby mnie zobaczył, nie miałby za złe, że wsiadam do autobusu z zielonym pękiem indyjskiego ziela, kasuję bilet i siadam na wolnym miejscu za kierowca, pośród wdów z doniczkami i kwiatami, które jadą jak co dzień odwiedzić swoich mężów na cmentarz łostowicki, o tak, widzę jak by się uśmiechnął, gdy jedna ze staruszek pyta mnie, czy to zielone, co trzymam na kolanach, dobre jest do gruntu na żywopłot, czy może na rozsadę do inspektu, bo chociaż dziadek Karol nigdy nie był anarchista, nie lubił przecież urzędników i zakazów, nie lubił głupich polityków i pewnie zdziwiłby się bardzo, że ta faryzejska sekta pozwala i zachęca w naszym kraju o każdej godzinie i w każdym miejscu, nie wyłączając parlamentu, czcić Dionizosa, a prześladuje Sziwę, tak, drogi panie Bohumilu, zupełnie jakby wybór naszych bogów nie należał do nas, jakbyśmy wszyscy czcić musieli tego jednego narzuconego nam satrapę w trzech postaciach: akcyzy, vatu, monopolu; więc nagle, w drodze na Ujeścisko, doznałem olśnienia i łuski niczym Szawłowi spadły mi z oczu, gdy ujrzałem ziemię nowa i niebo nowe, i mnie samego obleczonego w szary obłok, no bo przecież natychmiast przypomniałem sobie de Quinceya i jego wizje, więc od razu, kiedy przyjechałem do domu, ułożyłem te zielone chabazie na balkonie w najbardziej nasłonecznionym miejscu, żeby się pięknie ususzyły, żeby je można było następnie pociąć i rozkruszyć, a wreszcie zapalić, i właśnie kiedy zamykałem już drzwi balkonu, zastanawiając się, jak długo trwać będzie ów proces, zadzwonił telefon i usłyszałem w słuchawce pannę Ciwle, która zapytała mnie tym swoim nieco metalicznym głosem, czy nadal jestem w szponach instruktora Szkaradka i czy nie pragnę się z nich wyzwolić, bo ona już wróciła i jest do mojej dyspozycji, tak właśnie powiedziała, kochany panie Bohumilu – jestem do dyspozycji – no więc o mały włos nie wykrzyczałem do słuchawki o tych zielonych chabaziach zerwanych przed jej szopą, które teraz suszyły się na moim balkonie, ale ugryzłem się w język i powiedziałem – natychmiast, czy pani mnie słyszy, natychmiast chcę mieć z panią jazdę! -na co zaśmiała się przewrotnie i odparła – no dobrze, ale to będzie wieczorna lekcja jazdy, co pan na to? – i już byliśmy umówieni za kwadrans dwudziesta na placyku manewrowym, obok nocnego sklepu, gdzie stawiłem się punktualnie co do minuty, patrząc na ekstatycznie podrygujące sylwetki meneli; na tle zachodzącego słońca nie przypominali tym razem derwiszów, lecz członków sekty świętego Wita, którzy na widok małego fiatka i wysiadającej zeń instruktorki po prostu osiągnęli zenit mistycznych możliwości, wykrzykując swoje niezrozumiałe zaklęcia, wymachując rękami, upadając na ziemię – no, niezły Sajgon – powiedziała zdegustowana panna Ciwle – nie ma co, spadamy. – Więc spadaliśmy, kochany panie Bohumilu, bardzo prędko, bo na Kartuskiej nie było o tej porze tłoku, a ja prowadziłem chyba już całkiem nie najgorzej – no no no – westchnęła panna Ciwle, gdy z Huciska skręciłem płynnie na Wały Jagiellońskie – widzę, że instruktor Szkaradek nie marnował czasu. -Ten cham – wrzasnąłem – wiecznie spocony, nie mówi o pani inaczej niż – wiem, wiem – nie dała mi dokończyć – i co z tego, skoro uczynił pan postępy, proszę, jak teraz zgrabnie wchodzi nam czwóreczka – i rzeczywiście, panie Bohumilu, te jej słowa po prostu mnie uskrzydliły, lecz nie tylko słowa, bo także muśnięcie jej dłoni, owo dyskretne, jak gdyby od niechcenia, a może rzeczywiście przypadkowe dotknięcie jej delikatnych palców, które podziałało na mnie dosłownie jak tchnienie Świętego Ducha, tajemniczy szum skrzydeł Parakleta, i to do tego stopnia, że pomknąłem koło dworca niemal setką i nie wolniej wskoczyłem na most Błędnika, i jeszcze mocniej przyspieszyłem na Wielkiej Alei, i jednym skokiem byłem już przy Operze – proszę natychmiast zwolnić – panna Ciwle podniosła brew – bo nie zdążymy nawet porozmawiać; więc ten następny wóz pańskiego dziadka to był Mercedes-Benz – pytała zupełnie tak, jakbyśmy skończyli konwersację zeszłego popołudnia – czy rzeczywiście był lepszy od cytryny? – Dokładnie rzecz ujmując – zwolniłem do sześćdziesiątki – nie następny, lecz następne, bowiem Mercedes jako pierwszy wprowadził wówczas system jednoroczny, który polegał na tym, że po dwunastu miesiącach można było oddać wóz używany i za dopłatą pięciuset złotych wyjechać z ich garaży nowym autem garaży? – zdziwiła się panna Ciwle – tak to się wtedy nazywało – nie dałem sobie przerwać – bo słowo „salon” nie oznaczało wtedy na przykład zakładu fryzjerskiego, sklepu z butami albo pralni, tak jak dzisiaj, w tamtej epoce salon był jeszcze ciągle zastrzeżony dla form rozmowy towarzyskiej, muzykowania, wina, ewentualnie partii brydża; tak więc mój dziadek Karol ciągnąłem – co roku wyjeżdżał z garaży Mercedesa nowym autem, lecz zawsze był to identyczny model, a na dodatek w tym samym, zgniłozielonym kolorze karoserii, i jeśli dziadek tak bardzo upodobał sobie tamtą stosiedemdziesiątkę, to pewnie było tak dlatego, że co roku wygrywał na niej bezapelacyjnie pogoń za lisem – no nie – panna Ciwle wskazała ruchem dłoni, żebym na rondzie przy Kościuszki skręcił w ulicę Słowackiego – teraz to pan zalewa, pogoń za lisem to zabawa konna, jak można gonić na czterech kółkach przez pola i rozłogi za kimś z tą przyczepioną kitą, to się me trzyma kupy, nawet gdyby ten lis posuwał na motorze, tym bardziej jest to niemożliwe, jak już pan musi zmyślać, proszę to robić dobrze, tak żebym tego wcale me poczuła, sprzęgło, redukcja – wydała polecenie – pod górę jedziemy na obniżonym biegu – Jechaliśmy serpentynami w górę moreny na lotnisko, przez uchylone okno wpadał do małego fiata przedmiejski zapach bzu, skoszonych traw i chłodny cień bukowych lasów, melancholijny nawet wiosną – Przykro mi – powiedziałem – lecz nie docenia pani inwencji przedwojennych inżynierów, otóż gdy pierwszy raz w Mościcach rozegrano zawody balonowe, które me były niczym innym, jak tylko krajową eliminacją do Pucharu Gordona Bennetta, gdy zachwyceni ową cudowną feerią kulistych form na niebie inżynierowie zebrali się wieczorem w klubie, któryś z nich rzucił synkretyczne hasło, ideę prawdziwie wagnerowską, by ulubiony przez nich sport automobilowy, któremu oddawali się bez reszty, połączyć odtąd ze sportem balonowym i w ten oto prosty sposób – spojrzałem głęboko w oczy panny Ciwle – narodziła się idea pogoni za lisem w wydaniu całkiem nowym, zgoła rewolucyjnym i demokratycznym, no bo przecież – wyjaśniałem spokojnie – mój dziadek Karol, podobnie jak jego koledzy, mógł na ten przykład być zaproszony przez księcia Sanguszkę na polowanie, albo nawet na bal wiosenny w Gumniskach, ale na konną pogoń za lisem już nie za bardzo, to były bowiem regiony gotajskiego almanachu i bez co najmniej siedmiu pałek w herbie, bez wstęg i buław, i portretów, słowem, bez odpowiednio wysokiego urodzenia nie było się
Читать дальше
Тёмная тема

Шрифт:

Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Mercedes-Benz»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Mercedes-Benz» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё не прочитанные произведения.


Paweł Huelle: Weiser Dawidek
Weiser Dawidek
Paweł Huelle
Andrzej Ziemiański: Zapach Szkła
Zapach Szkła
Andrzej Ziemiański
Joanne Harris: Jeżynowe Wino
Jeżynowe Wino
Joanne Harris
Terry Pratchett: Wyprawa czarownic
Wyprawa czarownic
Terry Pratchett
Отзывы о книге «Mercedes-Benz»

Обсуждение, отзывы о книге «Mercedes-Benz» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.