• Пожаловаться

Paweł Huelle: Mercedes-Benz

Здесь есть возможность читать онлайн «Paweł Huelle: Mercedes-Benz» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию). В некоторых случаях присутствует краткое содержание. категория: Современная проза / на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале. Библиотека «Либ Кат» — LibCat.ru создана для любителей полистать хорошую книжку и предлагает широкий выбор жанров:

любовные романы фантастика и фэнтези приключения детективы и триллеры эротика документальные научные юмористические анекдоты о бизнесе проза детские сказки о религиии новинки православные старинные про компьютеры программирование на английском домоводство поэзия

Выбрав категорию по душе Вы сможете найти действительно стоящие книги и насладиться погружением в мир воображения, прочувствовать переживания героев или узнать для себя что-то новое, совершить внутреннее открытие. Подробная информация для ознакомления по текущему запросу представлена ниже:

Paweł Huelle Mercedes-Benz

Mercedes-Benz: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Mercedes-Benz»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Urocza, przezabawna powiastka gdańskiego prozaika zaczyna się w okolicznościach iście dramatycznych: bohater (noszący wiele znamion, które pozwalają utożsamiać go z autorem), wsiadając w początku lat dziewięćdziesiątych do małego fiata z instruktorką kursu prawa jazdy, nieomal umiera z upokorzenia i wstydu. Pragnąc opóźnić moment ostatecznej kompromitacji, ucieka się do wypróbowanego sposobu: zaczyna snuć opowieść o samochodach swoich dziadków: citroenie zmiażdżonym przez pociąg relacji Wilno-Baranowicze, mercedesie zarekwirowanym w 1939 przez Sowietów w okolicach Lwowa… W trakcie opowieści, jak na wytrawnego narratora przystało, uświadamia sobie, że powiela fortel i zarazem literacki chwyt Hrabala, który w opowiadaniu Wieczorna lekcja jazdy w analogiczny sposób próbował obłaskawić i zmylić czujność instruktora usiłującego wprowadzić go w arkana jazdy na motocyklu. Narracja staje się piętrowa i wielowymiarowa: wątki hrabalowskie przeplatają się ze współczesnymi i z nostalgiczną, pełną ciepła i humoru wyprawą w głąb rodzinnych korzeni, w odeszły w przeszłość świat międzywojnia, wypraw na pikniki w sosnowe lasy, zawodów balonowych, spotkań w Automobilklubie i – przede wszystkim – cudownych chromowanych karoserii.

Paweł Huelle: другие книги автора


Кто написал Mercedes-Benz? Узнайте фамилию, как зовут автора книги и список всех его произведений по сериям.

Mercedes-Benz — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Mercedes-Benz», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема

Шрифт:

Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать
– No, czy znaleźli tego maszynistę? – panna Ciwle wyjęła z papierośnicy gotowego skręta – długo się ukrywał? – Ależ on się wcale nie ukrywał – z pewnym zaskoczeniem przyjąłem od niej zapalonego papierosa, którym zdążyła się tylko raz zaciągnąć – on po prostu rozpaczał w samotności, bo przecież myślał, że to koniec jego pięknej kariery, że to koniec zawodowego życia, że z najwyższego szczebla Jakubowej drabiny, czyli z przedsionka kolejowego nieba, spadnie na samo dno jakiegoś naprawczego warsztatu, dlatego wziął sobie pokój na pięterku u Ajzensztoka, który trzymał karczmę w Żyrawce, i w tym pokoju, z którego w ogóle nie wychodził, snuł maszynista Hnatiuk czarną pajęczynę myśli o tym, że z Polakami to jednak nigdy nic nie wiadomo, bo, jak już dawno temu napisał Fiodor Michajlowicz Dostojewski, Polacy są podstępni i niewierni; najpierw dopuszczą cię do komitywy, poklepią po plecach, szepną kilka miłych słówek, a w chwilę potem wyśmieją twoją prawosławną wiarę i nienajlepszy akcent – rozmyślał z goryczą maszynista Hnatiuk w zajeździe Ajzensztoka i byłby tak rozmyślał aż do końca swojego zaległego urlopu, gdyby nie starszy posterunkowy Gwóźdź, który przez przypadek, pijąc w zajeździe lemoniadę, usłyszał rozmowę Hnatiuka z Ajzensztokiem toczoną przy uchylonych drzwiach i mówiąc krótko – oddałem pannie Ciwle skręta zatrzymał poszukiwanego i odstawił go do Dyrekcji Kolei, gdzie wręczono mu ten złoty zegarek i tysiąc pięćset złotych nagrody ze specjalnego funduszu chrzanowskiej fabryki lokomotyw. -Tak, drogi panie Bohumilu, na chwilę musiałem przerwać tę opowieść, bo od tytoniu panny Ciwle zakręciło mi się w głowie, taki był silny i aromatyczny, lecz skoro znowu wsiedliśmy do fiata i gdy wrzuciłem pierwszy bieg, szczęśliwie opuszczając manewrowy plac, od razu zapytała – no a ten nowy citroen pańskiej babki Marii? – Ach, to dopiero była niespodzianka cudem udało mi się skręcić na Kartuską w lewo i wrzucić bez zgrzytnięcia dwójkę – od artykułu w „Timesie” minęło ledwie parę dni, aż tu wieczorem, w mieszkaniu babki dzwoni telefon, międzymiastowa z Berlina, którą odebrał jej ojciec, to znaczy mój pradziadek Tadeusz, i od razu się strasznie zdenerwował, bo w słuchawce usłyszał głos przyszłego zięcia, jak ten wykrzykiwał jakieś okropne rzeczy o pogrzebie Marii, na który to pogrzeb przyszły teść nie raczył nawet wezwać niedoszłego zięcia, i tak, nie dając sobie wzajem dojść do słowa, nie mogli ani przerwać, ani też skończyć tej rozmowy, bo musi pani wiedzieć -wyjaśniłem – że narzeczony Karol po przeczytaniu reportażu w „Timesie”, którego kupił na Potsdamer Platz w trafice, doszedł do najczarniejszych wniosków, dodajmy, nie bez winy dziennikarza, pana Lłoyd-Jonesa, który w barwnym opisie miażdżenia francuskiej puszki przez polską lokomotywę słowem nie wspomniał o cudownym ocaleniu instruktora i kursantki przez Matkę Boską Nieustającej Pomocy, a mianowicie, że stracił narzeczoną. Niech pani sobie wyobrazi – ciągnąłem, przeskoczywszy przez czerwone światło – że oni nie mogli się dogadać, bo kiedy teść krzyczał do słuchawki we Lwowie – przecież Marysia żyje! – zięć wywrzaskiwał do tuby w Berlinie, że ma przed sobą płachtę „Timesa” z fotoreportażem i bardzo prosi, żeby go nie mamić, bo jest przygotowany na najgorsze. – Jezu – śmiała się panna Ciwle – no a nie można było poprosić pańskiej babki do słuchawki? – Otóż to dodałem nieśmiało gazu na dwójce – babka stała przy oknie i słysząc kłótnię, dawała ojcu takie właśnie znaki, ale to trwało krótko, bo w tej samej chwili, kiedy przyszły teść krzyknął przecież Marysia żyje! – ona zauważyła, jak ulicą Ujejskiego wolno nadjeżdża nowiuteńki citroen, jak zatrzymuje się przed bramą ich kamienicy i jak wysiada z niego pan Rosset, przedstawicie! citroena na całą Polskę południowo-wschodnią, sprawdzając numer domu z adresem zapisanym na karteczce. I kiedy pradziadek Tadeusz sam postanowił wreszcie przeciąć węzeł tej rozmowy i krzyknął do przyszłego zięcia – dobrze, zaraz zawezwę do słuchawki Marysię! – jej nie było już w salonie, musiała iść do gabinetu, gdzie należało przyjąć niespodziewanego gościa, więc przyszły teść powiedział z pewną konsternacją do słuchawki – no właśnie była tu przed chwilą, ale jej teraz nie ma – na co przyszły zięć wykrzyknął – dosyć tych kłamstw, dlaczego nie da mi pan poznać prawdy!? – i cisnął z furią słuchawką, odprowadzany zdumionym wzrokiem niemieckiej telefonistki z Potsdamer Platz ku samym drzwiom przeszklonej rozmównicy. No więc tak to wyglądało – wrzuciłem prawy kierunkowskaz – pradziadek Tadeusz stał ze słuchawką w dłoni, nie mogąc uwierzyć głosowi niemieckiej telefonistki, że rozmowa została zakończona, babka Maria stała w gabinecie naprzeciwko pana Rosseta, nie mogąc uwierzyć, że francuska firma pragnie jej ofiarować nowe auto w zamian za krótki wywiad do „Le Monde”, a mój dziadek Karol stał na środku Potsdamer Platz w Berlinie z pomiętą płachtą „Timesa”, nie mogąc uwierzyć słowom niedoszłego, jak mniemał wówczas, teścia. – Teraz to my stoimy – powiedziała spokojnie panna Ciwle – nie zjechał pan na prawy pas, powinnam była to powiedzieć, ale czy panu można przerwać? – W istocie coraz większy korek zaczynał się za rufą fiata, ale na prawym pasie sunęły nieprzerwanie samochody i żaden z nich nie raczył nas przepuścić, żebyśmy z Kartuskiej mogli skręcić w Sowińskiego, gdzie się mieściła firma Corrado, dlatego, mimo klaksonów oraz widomie nieprzyjaznych gestów znad kierownic, mogłem dokończyć przynajmniej część historii o nowym citroenie, którego babka Maria faktycznie otrzymała za darmo, no bo cóż znaczył ów krótki wywiad, jakiego udzieliła następnego dnia dziennikarzowi „Le Monde”, w którym to oświadczyła, że gdyby stanęła na przejeździe innym samochodem, na pewno by nie żyła, bo ani czeska tatra, ani niemiecki horch, ani polski fiat, ani tym bardziej amerykański buick nie posiadały tak sprawnie otwieranych drzwi, ułatwiających bezpieczne opuszczenie auta na kilka sekund przed zderzeniem, drzwi ratujących życie przy każdej katastrofie, tu na sugestię dziennikarza babka Maria opowiedziała o swoich ciężkich snach, w których płonęła zatrzaśnięta w amerykańskim buicku, tak więc, gdyby nie owe drzwi specjalnie zaprojektowane w fabryce citroena przez inżynierów myślących o wszystkim, cała ta sprawa tendencyjnie opisana przez reportera „Timesa”, wzięłaby obrót wręcz tragiczny, dlatego moja babka Maria stojąca już przy nowym citroenie w błysku magnezji flesza mogła się uśmiechać, mogła optymistycznie wyznać, że z citroenem może bezpiecznie podróżować, nie dbając o wyboje, dziury w drogach, chłopskie furmanki, powodzie, huragany i lokomotywy z Chrzanowa. – Patrzyłem, jak panna Ciwle mocuje się z drzwiami swojego fiata i wreszcie je otwiera, było w tym wiele desperacji, bo chociaż z naszej prawej strony nie pędził pospieszny Wilno-Baranowicze-Lwów prowadzony przez maszynistę Hnatiuka, a tylko samochody, to jednak wymagało to odwagi: stanąć na prawym pasie, zatrzymać jak policjant ruch i gestem dłoni dać mi znak, żebym szybko, wykorzystując krótkotrwałą lukę, skręcił w ulicę Sowińskiego, co wykonałem prawie perfekcyjnie, prawie, bo kiedy mały fiat spokojnie toczył się już wąską uliczką ku firmie Corrado, kiedy w lusterku ujrzałem uśmiechniętą twarz panny Ciwle, która już do mnie dochodziła, zamiast hamulca wcisnąłem pedał gazu i zanim zdążyłem pojąć i naprawić tę pomyłkę, mały fiat gwałtownie skoczył w przód i zjechał na krawężnik w prawo, no i to była moja pierwsza kraksa, kochany panie Bohumilu, zderzenie z blaszanym pudłem kosza, z którego oprócz bananowej skórki sypnęły się kartony, szmaty, ogryzki, niedopałki, puszki, butelki i gazety, oraz, nie wiedzieć skąd i czemu, ebonitowa dłoń, przerażający fragment manekina, którego oderwany od całości przegub zdobiła na dodatek emaliowana bransoletka. – Nie można pana pozostawić ani na sekundę – krzyczała panna Ciwle pochylona nad pękniętym kloszem prawego reflektora – nie można pana niczego nauczyć – stukała palcem w zadrapany lakier – gdzie są ci pana dziennikarze z „Timesa” czy tego tam „Le Monde’u” – poprawiała oburącz skrzywiony zderzak – a może zjawi się niespodziewanie dealer fiata i zmieni ten mój złom na nową brykę? – Do firmy Corrado było zaledwie trzydzieści metrów, panna Ciwle nie oglądając się na mnie, wskoczyła do samochodu i ruszyła pod górę wąskiej uliczki, a ja biegłem chodnikiem za jej małym i poszkodowanym fiatem, biegłem co sił, żeby stanąć na niewielkim parkingu, zanim ona wysiądzie z samochodu, chciałem otworzyć drzwi jej fiata, ukłonić się, paść na kolana, błagać o przebaczenie, obiecać naprawę szkód i przyrzec, że nigdy, już przenigdy, nie opowiem niczego o dawnych czasach i dawnych samochodach, ale gdy tylko stanęliśmy naprzeciwko siebie przy otwartych drzwiach tego jej fiata, ja – zziajany sprintem, ona – zdenerwowana stłuczką, natychmiast powiedziałem – jutro przyniosę forsę za tę lampę, ale niech pani się nie złości i proszę mnie nie skreślać, proszę mnie nie wyrzucać, bo nikt nie uczy tak jak pani – a wtedy panna Ciwle uśmiechnęła się do mnie i odpowiedziała – no pewnie, że nikt, jutro dziesiąta rano na placu manewrowym, a swoją drogą, czy ten instruktor Czarzasty nadal uczył pańską babkę? – O, tak – odparłem natychmiast – tyle tylko, że nigdy już nie wybrał drogi przez przejazd kolejowy. – Kochany panie Bohumilu, pan wie najlepiej, czym jest prawdziwe szczęście, ta krótka chwila, jakiej nie oddalibyśmy potem za wszystkie skarby świata, ten moment jeszcze niespełniony, lecz już zapowiedziany, w którym czujemy sprzyjający los, ten sam nikczemny los, który na co dzień nam nie sprzyja; otóż to właśnie czułem wtedy, idąc Sowińskiego w dół, to, nic innego, byłem szczęśliwy zapowiedzią następnych lekcji z panną Ciwle i czułem się zupełnie jak ten pański Gaston, który przy ulicy Głównej w Pradze spotkał przed szybą wystawową Miejskiego Handlu Detalicznego Cygankę i już wiedział, że to nie jest zwykle spotkanie, bo przecież nie co dzień spotyka się Cygankę na ulicy Głównej przed Miejskim Handlem Detalicznym, podniosłem więc z chodnika dłoń manekina z emaliowaną bransoletką i szedłem do przystanku przy Kartuskiej przepełniony szczęściem i zapachem włosów panny Ciwle, a wszystkie głosy miasta, cały ten przerażający huk pędzących ciężarówek, tramwajów i autobusów zestroił się w symfonię majowego oczekiwania i jeśli czegoś żałowałem, to tylko tego, że nie zdążyłem przedstawić pannie Ciwle finału tamtej opowieści, bo przecież dziadek Karol po tej rozmowie z przyszłym teściem był przekonany o śmierci narzeczonej i nie mógł się pogodzić z myślą, że tak okropnie go potraktowano, najpierw nie zawiadamiając o katastrofie i pogrzebie, następnie kłamiąc przez telefon; to się po prostu nie mogło zmieścić w jego głowie, dlaczego tak poważny człowiek, jakim był ojciec Marii, mógł się zachować do tego stopnia niewłaściwie, a prawdę mówiąc, nieprzyzwoicie – dlaczego nie powiedział prawdy, dlaczego kłamał – myślał przez cały wieczór i dzień następny dziadek Karol, aż wreszcie kupił bilet i wsiadł do pociągu pełen najczarniejszych myśli, a kiedy przesiadał się już w Warszawie na pospieszny do Lwowa, w hali dworca kupił kilka gazet, wśród nich świeży numer „Le Monde’u”, w którym ujrzał swoją narzeczoną przed maską nowego citroena i natychmiast pobiegł na dworcową pocztę, żeby zamówić błyskawiczną do Berlina, i poprosił swojego niemieckiego kolegę Schwarza, żeby ten wysłał na lwowski adres niedoszłego teścia telegram – Karol nie żyje stop pogrzeb pojutrze stop rzeczy osobiste złożone w polskim konsulacie do odebrania stop pogrążeni w smutku koledzy z korporacji stop – i powiedziawszy to Schwarzowi, w ostatniej chwili zdążył na swój pospieszny do Lwowa i teraz był już zupełnie spokojny o moment przywitania, bo rzeczywiście wszystko obliczył z inżynierską dokładnością, i kiedy rano jechał dorożką z Dworca Głównego, kupiwszy dwie wiązanki kwiatów: jedna żałobna, a druga normalną, kiedy jak zawsze po powrocie przyglądał się swojemu rodzinnemu miastu z czułością i uwagą, w mieszkaniu przy Ujejskiego panował już zamęt, gdyż babka Maria zdążyła omdleć kilkakrotnie, zanim wezwano lekarza, ciocia Stasia robiła kompresy i szukała soli, a mój pradziadek Tadeusz zdążył zamówić błyskawiczną z konsulatem w Berlinie, na którą czekał, chodząc po salonie nerwowymi krokami, i wtedy rozległ się dzwonek u drzwi i stanął w nich Karol z tymi dwoma wiązankami kwiatów, i dopiero się zaczęła awantura, bo kiedy Maria krzyczała na niego – jak mogłeś nam to zrobić!? Karol wyjął najpierw płachtę „Timesa”, a potem „Le Monde’u” i pytał – a jak wy mogliście mi to zrobić!!? – i tak sprzeczali się głośno, i nie mogli dojść do porozumienia, ponieważ co chwilę któreś z nich wykrzykiwało – ty mnie nie kochasz! – na co drugie jeszcze głośniej przeczyło – nie, to ty mnie już nie kochasz! – i tak rozwijała się ta fuga, aż wreszcie babka Maria oddała dziadkowi Karolowi klucze od nowego citroena i powiedziała, że nie chce go już więcej widzieć, bo jak każdy mężczyzna oczywiście bardziej interesuje się losem samochodu niż narzeczonej, na co dziadek uniósł się honorem, cisnął obie wiązanki kwiatów do tuby na parasole i mówiąc – zatem żegnaj na zawsze! – wybiegł z kamienicy, wskoczył do auta i ruszył z kopyta, i pewnie w ten sposób, kochany panie Bohumilu, zerwaliby ze sobą na zawsze, co dla mnie miałoby znaczenie zasadnicze, bo byłbym kimś zupełnie innym, nie zostawszy po latach ich wnukiem, ale raz jeszcze w życiu Marii i Karola, więc w jakimś sensie także w moim życiu, zadecydował czynnik motoryzacyjny, bo oto dziadek Karol dodał ostro gazu i w tym momencie z bramy sąsiedniej kamienicy wyjechał wóz mleczarza, dziadek nacisnął na hamulce, ale to były hamulce citroena, klockowe, nie hydrauliczne, tak więc francuskie cudo wyrżnęło ostro w piramidę baniek, zgrzytnęła strasznie prasowana blacha, huknęło rozbijane szkło, zaryczał dociśnięty klakson i babka Maria, która wybiegła za dziadkiem Karolem na ulicę, żeby wykrzyczeć mu do tylnej szyby auta to ty żegnaj na zawsze! – teraz z rozwianymi włosami pędziła na miejsce wypadku i wyciągała narzeczonego z białej mazi, gładząc jego rozcięte na przedniej szybie czoło i szepcząc mój Karolku, tylko jednego ciebie kocham na tym świecie! na co on, powłócząc złamaną prawą nogą, wspierając się na jej ramieniu, szeptał, że nigdy nie miał co do tego wątpliwości i że też ją kocha najmocniej na tym świecie, po czym dodał, ze nigdy już nie wsiądą razem czy osobno do citroena ani żadnego innego francuskiego auta, bo francuska myśl techniczna, podobnie jak francuska polityka to zawracanie głowy, pusta fanfaronada, o czym świadczyć mógł prosty fakt, że przy przednim napędzie, tak nowocześnie rozwiązanym, citroen miał hamulce archaiczne, nie sprawdzające się w potrzebie, nie to co taki horch, bentley, albo Mercedes-Benz. Kochany panie Bohumilu, to było kilka dni później, z Ujeściska nie jechały w dół do miasta żadne autobusy, bo koło stawku wywróciła się cysterna i straż pożarna wraz z policją zablokowały drogę, biegłem przez pola, żeby nie spóźnić się na drugą lekcję z panną Ciwle, i słyszałem wysoko nad sobą skowronki, a z trawy co chwila wylatywały mi spod stóp furczące jak brzeszczoty kuropatwy; w plecaku miałem książkę z pańskimi opowiadaniami, wśród których jedno chciałem polecić mojej instruktorce, to o wieczornych lekcjach jazdy i przyrzekałem sobie, ze teraz nie będę zagadywał panny Ciwle, że dam jej pana książkę i powiem – to jest opowiadacz, przy którym muszę milczeć – to był gotowy plan i zamierzona dyscyplina, ale gdy tylko wpadłem zdyszany na manewrowy placyk minutę po dziesiątej, panna Ciwle uśmiechnęła się tajemniczo i zanim zacząłem ćwiczyć parkowanie tyłem, podała mi taki sam egzemplarz pana opowiadań i zapytała – czyta pan Hrabala? Ten jego ojczym Francin ma w sobie coś z pańskiego dziadka, o ile pan nie zmyśla oczywiście. – Wykonywałem polecenia szybko i nawet rękaw poszedł nadspodziewanie sprawnie, lecz ona ani razu nie powiedziała – dobrze – aż wreszcie zapytała – a pan się na mnie gniewa za to porównanie? – Staliśmy, paląc skręta, w słonecznej plamie, która rozdzielała plac na pół, po drugiej stronie pod kasztanem, w cieniu ceglanej ściany siedziało trzech zmęczonych mężczyzn nad butelkami piwa; podobni kiwającym się derwiszom mruczeli swoje opowieści, wśród których refrenowe słowa – kurwa – i – pierdolę – wznosiły się do nieba niczym strzelisty akt modlitwy płynącej nieustannie na chwałę upalnego przedpołudnia. – Mój dziadek Karol powiedziałem wreszcie – nigdy sam nie rozkręcał silnika i nie miał zaufania do motocykli, ponadto nie produkował piwa, tylko dynamit i materiały wybuchowe, może dlatego nie wierzył w postęp i nowe wynalazki, tak jak Francin, chociaż czasami, tak jak Francin, miewał pomysły zupełnie zwariowane. – Wiedziałam – panna Ciwle omal mnie nie ucałowała – no to proszę wsiadać – zgasiła skręta na asfalcie – proszę teraz wyjechać na Kartuską w prawo, potem kawałeczek prosto i potem w lewo do góry aż do Powstańców Warszawskich, a tam powiem, jak jechać! – Myślałem – zapinałem pasy – że dzisiaj będzie tylko manewrowy plac, muszę pani wyznać, uliczna jazda budzi we mnie wstręt. – No nie, dlaczego – śmiała się pełnym głosem, gdy ruszyliśmy – normalnie ktoś nawymyśla człowiekowi, powiedzmy, raz w tygodniu – tłumaczyłem, przepuszczając przed nosem małego fiata tramwaj – a jak się człowiek weźmie za to – zabębniłem palcami w kierownicę, skręcając wreszcie w prawo na Kartuską – w ciągu godziny zbierze tyle jobów, ile normalnie przypada mu od bliźnich przez cały rok. Nigdy nie przypuszczałem, że kierowcy są gorsi od szympansów i daję słowo, chciałem zrezygnować i gdyby nie ten Hrabal, którego niosłem dziś dla pani przez pola Ujeściska, byłaby klapa, znaczy się dezercja, po prostu więcej bym nie przyszedł, no ale skoro pani wpadła na identyczny pomysł, skoro przyniosła pani dla mnie taką samą książkę, to może to coś znaczy, to może to jest jakiś znak, bo jak powiada Pismo, gdzie się gromadzi dwóch, to już jest trzech. – Niech pan uważa – przerwała mi surowo – proszę dać lewy kierunkowskaz i czekać aż ci z przeciwka staną na czerwonym, tak, teraz dobrze, no a te zwariowane pomysły pańskiego dziadka? – Najpiękniejszy był ten z murem – odpowiedziałem natychmiast – to był strzał w dziesiątkę, arcydzieło komediowego scenariusza, a wszystko się zaczęło od pana Norberta, który zarządzał majątkiem Sanguszków i zaprosił mojego dziadka na polowanie, podczas którego młody inżynier chemik poznał młodego księcia Romana i czekając na linii, od razu się zgadali, że stare ciotki są strasznie nudne, no bo obaj mieli ten sam problem nieustannych wizyt trwających po kilka tygodni, wizyt składanych przez stare ciocie, które nie tylko wprowadzały nieład w książęcym i inżynierskim domu, ale też uwielbiały rodzinny automobilizm i zadręczały swoich gospodarzy nieustannymi prośbami o przejażdżki; tak zatem rozmawiali sobie, czekając z nabitymi sztucerami na lochę, aż nagle mój dziadek Karol wyznał księciu, że gdyby miał taki pałac jak on, otoczony z każdej strony solidnym murem, już dawno problem by rozwiązał. – Jak pan to rozumie? – książę przeładował sztucer. – Bardzo prosto – odpowiedział dziadek – trzeba tylko kilku robotników na jedno popołudnie i absolutnej dyskrecji. – No nie – panna Ciwle uchyliła okienko i zapaliła skręta – chce pan powiedzieć, że zamurowali ją w rodzinnej kaplicy jak tego nieszczęsnego Mazepę, przecież to nie były już takie czasy, nawet jak się było księciem. – Oczywiście – ciągnąłem – że nie chodziło o kaplicę, ale o przejażdżkę, a mówiąc krótko-ostatnią przejażdżkę hrabiny Eufemii, owej nieznośnej ciotki księcia Romana; owóż proszę posłuchać: na kilka dni przed jej przyjazdem gospodarz polecił panu Norbertowi sprowadzić majstrów i od południowej strony wybić w parkowym murze dziurę na szerokość drogi, następnie samą drogę przedłużyć od zakrętu do tej właśnie dziury, by, zatarłszy ślady wszelkich robót, w puste miejsce po omszałym murze wstawić kartonową atrapę, co wykonano bardzo zmyślnie, aż wreszcie doszło do przejażdżki, no i książę Roman, prowadząc w goglach i szaliku swoje bugatti, wziął ten ostatni zakręt, dodał gazu i jechał prosto w mur. – Stój, stój – krzyczała jego ciotka – gdzie ty jedziesz!? – a książę dodał jeszcze gazu i odkrzyknął – spociły mi się gogle, ale to chyba brama, ciociu! – no i gruchnęli w mur, tyle że kartonowy i wjechali na parkową aleję z wielką płachtą na masce, książę Roman uśmiechnięty, a jego ciotka, hrabina Eufemia, półprzytomna ze strachu. – Okropnie śmieszne – burknęła panna Ciwle – na miejscu tej książęcej ciotki sprałabym gagatka na kwaśne jabłko przy wszystkich, jak smarkacza; no a ta ciotka pańskiego dziadka też miała swoją dziurę w murze? – Skąd – wrzuciłem jedynkę – przecież dziadek Karol nie miał do dyspozycji pałacu z parkiem, ani takiego muru, ani sportowego bugatti, nadal jeździł cytryną, tą samą, która na ulicy Ujejskiego spłynęła jego krwią i ukraińskim mlekiem, a jego dom dopiero był w budowie. – Coś tutaj się nie zgadza – powiedziała chłodno panna Ciwle – skoro nie miał domu, to gdzie przyjmował tę swoją okropną ciotkę? No i gdzie mieszkał z pańską babką, bo chyba do tego czasu nie byli narzeczeństwem? – Wszystko się zgadza – po trzeciej zmianie świateł nareszcie przyszła nasza kolej i mogłem ostro ruszyć ze skrzyżowania w Powstańców Warszawy – mieszkał w służbowym domu przy fabryce. – No a fabryka nie była jego? – zdziwiła się panna Ciwle – przecież z tych pana opowieści wynika, że był bogaty. Niby skąd narzeczony kupuje narzeczonej citroena? – To dialektyka – odpowiedziałem – i Kapitał Marksa w jednym, bo musi pani wiedzieć, że kiedy dziadek wrócił już z Berlina do Lwowa po studiach drugiego stopnia, z głową pełną pomysłów i szkicami przyszłych patentów, jego jedyne źródełko utrzymania wyschło, jego jedyny, maleńki szyb naftowy pod Borysławiem odmówił mu współpracy, co było zresztą ciekawe, bo wszystkie działki obok i wszystkie szyby wokół nadal sączyły ropę, a ten jego akurat przestał, więc dziadek wszystkie oszczędności wpakował w ekspertyzy, najnowsze wiertła i pogłębianie szybu, ale to wszystko było na nic, ropa na jego skrawku Eldorado skończyła się ostatecznie i w ten sposób mój dziadek Karol ze skromnego właściciela środków produkcji stal się elementem sił wytwórczych, czyli najemnym pracownikiem poszukującym zatrudnienia, i dlatego zaraz po ślubie przeniósł się z żoną do Chorzowa, a potem do Warszawy, a potem znów do Lwowa, stamtąd na jakiś czas do Wolnego Miasta Gdańska, potem raz jeszcze do Warszawy, jeszcze raz do Lwowa i moja babka Maria była już bliska obłędu, bo im skromniejszą mieli pensję, tym śmielsze plany snuł mój dziadek. – Popatrz – mówił – opracowałem nowe technologie, gdybyśmy w Polsce zaczęli je stosować, za lat dwadzieścia wyprzedzimy Niemców- ale babka Maria uśmiechała się tylko gorzko, bo nikt tych jego projektów nie czytał, a ona, która uwielbiała kwiaty, co roku sadziła je w innym ogrodzie w innym mieście, więc to wszystko wcale nie wyglądało tak różowo – zwalniałem za starą ciężarówką, która wyrzucała z siebie potworną chmurę spalin – dopiero kiedy Kwiatkowski zaczął budować fabrykę w Mościcach, dziadka projekty okazały się przydatne i wreszcie osiedli właśnie tam, najpierw w służbowej willi przy fabryce, potem we własnym domu. – Nieźle podsumowała panna Ciwle – no, a ta jego ciotka? W przeciwieństwie do pani hrabiny, pewnie nadal lubiła przejażdżki… – O tak – tym razem redukowałem biegi płynnie, bez najmniejszego zgrzytu – ciotka Zofia przyjeżdżała do nich co najmniej trzy razy w roku z Borysławia i zawsze zaczynała od tego, że kazała się wieźć dziadkowi do Gumnisk pod pałac księcia Sanguszki, a właściwie nie pod pałac, tylko pod mur parkowy, tam gdzie na powrót wstawiono kawał solidnej ściany, i wysiadała z auta, i szła ślepą odnogą drogi do tego miejsca, i dotykała go dłońmi, jakby się chciała przekonać, że nie jest już z kartonu, a potem wracała do citroena i kiedy dziadek ruszał z kopyta, ciotka Zofia wybuchała – co za nikczemność, co za czasy, co za upadek, co za arystokracja, co za młodzież, co za bolszewizm, co za ohyda – a dziadek Karol dodawał tylko gazu i czekał, aż ciotka Zofia wypowie sakramentalne – nie za nią nieszczęsną się modlę, która skończyła u czubków, ale za młodych ludzi bez sumienia, bo jak widzisz, Karolu, tych nie braknie już nawet w najwyższych sferach naszych – z czym dziadek zgadzał się milcząco i bez sprzeciwu, i jeszcze mocniej dociskał gazu, bo ciotka Zofia uwielbiała szybką jazdę i w gruncie rzeczy żałowała, że Karol nie jest księciem, ona nie jest hrabiną i że nie pędzą przez Zbylitowską Górę, Koszyce albo Zakliczyn sportowym bugatti, jak lubił to czynić Roman Sanguszko. Rozklekotana, ledwie widoczna zza czarnej chmury spalin ciężarówka, za którą wlekliśmy się w górę Powstańców Warszawy, nagle prychnęła i niczym wiekowy mul, który po latach pracy odmawia posłuszeństwa na kilka chwil przed śmiercią, stanęła bezradnie, blokując nasz pas ruchu. – Super – panna Ciwle spojrzała dyskretnie na zegarek – do kolacji nie ujedziemy nawet kilometra! – Rzeczywiście, panie Bohumilu, byliśmy zaszpuntowani i nawet gdyby moja instruktorka wyskoczyła z fiatka jak poprzednio, na nic by się to nie zdało. A ta cytryna – ciągnąłem więc spokojnie dalej – miała już policzone dni, bo musi pani wiedzieć, że dziadek Karol, aby zniechęcić swoją ciotkę Zofię do tych przejażdżek, wpadł na genialny pomysł, otóż zabierał z sobą swoją leikę i kilkanaście rolek filmu i dosłownie co chwila zatrzymywał auto, stawał na drodze, kładł się w rowie, właził na drzewo albo znikał za stogiem siana, wykrzykując – spójrz, Zosiu, jaka to cudowna żaba! – albo – jakaż to malownicza krowa! – lub – ta perspektywa chmur godna jest Rembrandta! – i ciotka biegła za nim i też się zachwycała, no bo nie wypadało jej inaczej, więc dziadek, żeby jeszcze bardziej ją zniechęcić, za każdym razem, kiedy byli już w Mościcach, nagle spoglądał na zegarek i krzyczał jeszcze zdążymy oddać do wywołania! – po czym zawracał samochód i pędził przez most na Białej do Tarnowa, by parę minut przed zamknięciem oddać panu Bronsteinowi filmy do wywołania, ponieważ jego zakład przy ulicy Krakowskiej był najlepszy, a ciotka, która nie lubiła Żydów, musiała widzieć przez szybę samochodu i szybę wystawy, jak dziadek wita się serdecznie z panem Chaskielem Bronsteinem, jak odbiera od niego pliki poprzednich zdjęć, jak dyskutują niemal nad każdą fotografią co do przesłony światła no i czasu, musiała czekać w samochodzie, patrząc, jak dziadek bierze kilka nowych filmów i wreszcie płaci za to wszystko i ściska dłoń pana Chaskiela, dziękując mu nie tylko za obsługę, ale też za fachowe rady, co w sumie trwało nieraz ponad pół godziny i wreszcie ciotka zbuntowała się przeciwko fotograficznym pasjom dziadka i kiedy wybiegał z samochodu, krzycząc – spójrz tylko, Zosiu, ta dziewczyna w chuście, czyż nie podobna do Hucułki?! – ona pozostawała w aucie z obrażoną z miną; i tak też było nad Rożnowem, gdzie pojechali któregoś popołudnia, dziadek wyskoczył z auta i pstrykał jak najęty, bo nad doliną Dunajca i nad szkieletem wznoszonej zapory właśnie przelatywał samolot RWD 6, taki sam, jakim panowie Żwirko i Wigura zdobyli Challenge, i dziadek Karol stał i patrzył na tę maszynę w zachwyceniu, no bo nagle cały ten widok ze wzgórzami, rzeką, aeroplanem i zaporą wzruszył głęboko jego techniczną duszę, bo przecież ten samolot skonstruowany w Mielcu był doskonale nowoczesny, zapora budowana w błyskawicznym tempie też była nowoczesna i dziadek poczuł w swoim powściągliwym sercu coś na kształt inżynierskiej dumy, że jednak odzyskany śmietnik, ten jego biedny kraj, chociaż zbyt wolno, to jednak wydostaje się z zapaści i może za dwadzieścia lat będzie coś znaczył pomiędzy Rosją i Niemcami. -Tak sobie wyobrażam – spojrzałem w oczy panny Ciwle – stan jego euforycznych myśli, kiedy fotografował ten samolot wolno sunący nad doliną z zaporą i lasem dźwigów w tle, tymczasem citroen, który stał na hamulcu ręcznym, zaczął się staczać z górki i na nic się zdały krzyki i rozpaczliwe gesty ciotki Zofii, auto pędziło coraz szybciej ku nadrzecznej skarpie i wreszcie osunęło się gwałtownie w nurt Dunajca, czego nie widział zapatrzony w niebo amator fotografii, dopiero gdy RWD 6 zniknął za linią wzgórz, dziadek odwrócił się i spostrzegł powagę sytuacji: auto pogrążone było w wodzie już do polowy wysokości drzwi, ale to nie była woda stawu, lecz rwącej rzeki, i z każdą sekundą citroen oddalał się od brzegu, podczas gdy przerażona ciotka Zofia raz naciskała klakson, to znowu bezskutecznie usiłowała przeć na drzwi i tylko cudowi zawdzięczała swoje ocalenie, bo kiedy woda sięgała już okienka, a dziadek stojący w niej po pas, ledwie utrzymując równowagę, nie mógł, podobnie jak ciotka, otworzyć tych cholernych drzwi, przednie koło cytryny oparło się na podwodnym głazie i to był moment, w którym nadbiegli robotnicy z zapory i zaciągnęli linę na tylnym zderzaku, i wolno, centymetr po centymetrze, wydzierali auto i ciotkę Zofię nurtowi Dunajca, i byliby wydarli ostatecznie, gdyby nie pękła lina, ale na szczęście auto było na znacznie już mniejszej głębokości, co pozwoliło wydostać ostatecznie ciotkę z matni i na kilku męskich ramionach przenieść ją prędko na kamienisty brzeg, z którego ocalona i ratownicy patrzyli teraz, jak citroen pogrąża się w nurcie małopolskiej rzeki już na zawsze. – To nie próbowali go wydostać? – spytała panna Ciwle, zapalając skręta – jaki głęboki może być Dunajec w górnym biegu? – Nie w górnym, lecz środkowym dolnym, poza tym proszę zważyć okoliczność, że w tamtym czasie zapora była prawie wykończona i właśnie przystąpiono do próbnego spiętrzania wód w Rożnowie, ponadto dziadek Karol w ogóle nie chciał o tym myśleć i kiedy tylko ciotka wyjechała do Boryslawia, natychmiast porozumiał się z przedstawicielem citroena na Polskę południową i poinformował go o wadach systemu hamulcowego ze szczególnym uwzględnieniem hamulca ręcznego w automobilach produkowanych przez tę firmę, ale pan Rosset odparł mu uprzejmie, że to, co się wydarzyło, nie jest wynikiem wad fabrycznych, lecz złej eksploatacji, i było jasne, że to, co spotkało babkę Marię we Lwowie, nie będzie udziałem dziadka Karola w Mościcach, ponieważ citroen sprzedawał już w tym czasie w Polsce o wiele więcej samochodów, miał nową strategię reklamową, a przede wszystkim – podałem pannie Ciwle popielniczkę – czy ocalenie na przejeździe kolejowym może się równać z kamienistą plażą nad Dunajcem, czyż zdjęcie młodej panny automobilistki, la
Читать дальше
Тёмная тема

Шрифт:

Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Mercedes-Benz»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Mercedes-Benz» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё не прочитанные произведения.


Paweł Huelle: Weiser Dawidek
Weiser Dawidek
Paweł Huelle
Andrzej Ziemiański: Zapach Szkła
Zapach Szkła
Andrzej Ziemiański
Joanne Harris: Jeżynowe Wino
Jeżynowe Wino
Joanne Harris
Terry Pratchett: Wyprawa czarownic
Wyprawa czarownic
Terry Pratchett
Отзывы о книге «Mercedes-Benz»

Обсуждение, отзывы о книге «Mercedes-Benz» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.