– Z wyjątkiem Karoli – uzupełniła Wika. – Karola się potem kajała strasznie, w ogóle tylko dlatego przeżyła do końca anteny, że niczego nie zauważyła, słyszała, że się śmieją, ale nie wiedziała czemu.
– No to ładnie. – Marek też śmiał się serdecznie. – Chyba się nie dziwicie, że was szefowa znielubiła…
– Przecież nikt nie chciał! Ten realizator przy konsolecie o mało nie umarł z wrażenia! Mówię ci, to był palec boży. Dobrze, słuchajcie, zgadzam się, będę robiła z wami ten program. Może mnie też się przydarzy coś podobnego, to będę miała do opowiadania wnukom!
– Natychmiast spluń trzy razy przez lewe ramię! – Lalka już stukała od spodu w blat stolika. – O takich rzeczach fajnie się wnukom opowiada, ale w momencie, kiedy się dzieją… dziękuję uprzejmie!
– A co ty gadasz! – Ilonce wciąż jeszcze błyszczały oczy. – Przecież myśmy wtedy o mało nie umarli ze śmiechu! Tylko Paproszkowska była wściekła… i Karola, kiedy już zrozumiała, co się stało.
– Ależ jesteście jędze – powiedział Marek. – Nie wiem, czy powinienem ryzykować współpracę z wami… trzy takie kobiety na mnie jednego…
– Jak nie spróbujesz, to się nie dowiesz! A poza tym pamiętaj: jest ryzyko, jest zabawa!
Agata Pakulska siedziała na fotelu owinięta miękkim kocem. Delikatne pochrapywanie męża owiniętego identycznym kocem, dobiegające ze stojącej obok kanapy, wprowadzało ją w nastrój pogody i bezpieczeństwa. Uwielbiała czytać przy takim akompaniamencie. Koce były niezbędne z uwagi na przeciągi spowodowane manią wietrzenia, której to manii zgodnie ulegali małżonkowie.
Kamil Pakulski spał snem sprawiedliwego po dniu spędzonym na lotnisku w Goleniowie bez jednego lotu. Nikt jakoś nie potrzebował dzisiaj Lotniczego Pogotowia Ratunkowego ani jego pilotów. Takie bezczynne dni bardziej męczyły Kamila niż latanie przez dwanaście godzin bez przerwy.
Agata czytała najnowszy „Dialog”, w którym opublikowano świeżuteńko ukończony dramat Sebastiana Procha – Proszkowskiego pod wiele mówiącym tytułem „Kanaliza”. Jak głosił artykuł wstępny, miejsce na dzieło trzymano do ostatniej chwili; redakcja była umówiona z autorem, a on cyzelował i cyzelował. Aż wycyzelował i oto go macie. Dramat natychmiast stał się bardzo poważnym kandydatem do tegorocznej nagrody „Nike”.
W kontaktach z literaturą współczesną Agacie zdarzało się wiele razy kląć swój los ambitnej polonistki w renomowanej szkole. Poprzednie dzieła Procha – nawet jego poprzedni dramat, który o mało nie dostał „Nike” – budziły w niej uczucia mocno mieszane. Teraz miała nadzieję, że będzie jej się czytało łatwiej, ponieważ do pewnego stopnia poznała autora osobiście.
Niestety, nie czytało jej się łatwiej, nawet kiedy spróbowała sobie wyobrazić dramat na scenie i obsadziła go swoimi ulubionymi aktorami. Rolę głównego bohatera, neurastenicznego, niespełnionego artysty najpierw przydzieliła Markowi Kondratowi, ale po namyśle zabrała mu ją w obawie, że zobaczy kolejne wcielenie Adasia Miauczyńskiego. Przerzuciła w myślach kilku kandydatów i ostatecznie zdecydowała się na Andrzeja Chyrę. Facet ma dokładnie tak neurasteniczny i niespełniony wygląd, jak trzeba. Pozastanawiała się trochę nad partnerką, którą autor określił jako „dominującą, tłustą wampirzycę karmiącą się resztkami nieśmiertelnej duszy własnego kochanka”. Dominująca tłusta wampirzyca. Niezłe, chociaż leci Witkacym. Marta Lipińska mogłaby zagrać dominującą tłustą wampirzycę. To genialna aktorka, a dawno nie miała okazji żeby sobie porządnie pograć. Zakatowałaby swojego neurastenicznego artystę, nie przerywając snu.
Agata zachichotała, przegryzła landrynkę o smaku malinowym i zagłębiła się w lekturze. Analiza szarpanej egzystencjalnymi sprzecznościami duszy artysty walczącego z niszczącą rzeczywistością okazała się rzeczywiście kanalizą i Agacie ze sceny na scenę robiło się coraz bardziej niedobrze. Kiedy doszła do trzeciego aktu, jej mąż przestał chrapać i otworzył oczy.
– Czemu masz taką dziwną minę, Agatko? – zapytał, przeciągając się rozkosznie. – Odpocząłem. Nienawidzę nieróbstwa w pracy. Kochanie, kiepsko się czujesz?
Odrzucił koc, wstał i wziął swoją zaczytaną żonę w objęcia. Po krótkim czasie, który poświęcili wyłącznie sobie, odsunął ją na odległość ramienia i spojrzał na nią badawczo.
– Trochę lepiej? – Dużo lepiej.
– A tak serio, to co to takiego? Żołądek?
– Nie. Dramat.
Kamil Pakulski trochę się zaniepokoił.
– Jaki dramat? Coś poważnego? Wołamy lekarza?
– Lekarz nie pomoże. To literatura.
– Od literatury miałaś taką minę? Myślałem, że coś cię boli.
– Przeczytam ci fragmencik, dobrze? Słuchaj. Mówi artysta do kochanicy wampirzycy… Nie, przez usta mi nie przejdzie, sam przeczytaj ten kawałek, a ja pójdę do kuchni i zrobię jakąś kolacyjkę, chcesz?
– Pewnie że chcę. A co robisz na kolację?
– Naleśniki. Patrz, Jacek by się cieszył. Dziwnie bez niego, prawda?
Kamil pokiwał głową.
– Dziwnie, masz rację. Przyjedzie na jakąś przerwę międzysesyjną, na święta. Dorosły syn. Coś takiego. No dobrze, idź do swoich powinności, a ja się dokulturalnię.
– Na to akurat bym nie liczyła, ale czytaj, czytaj. Dowiesz się tego i owego o świecie, który cię otacza.
Agata była na etapie podsmażania na chrupko naleśników nadzianych farszem z mięsa i grzybów, kiedy do kuchni wszedł jej mąż. Minę miał mniej więcej taką jak ona kwadrans wcześniej.
– Nie będę tego czytał – powiedział stanowczo. – To mi odbiera apetyt. A nie zrobię ci takiego afrontu, żeby nie zjeść twoich naleśników. Ten autor… skąd ja znam to nazwisko?
– Jego żonę ktoś udusił w telewizji. Była dyrektorką.
– Racja. No, jeśli on jej robił to, co tam opisał, to chyba jej ulżyło?
– Obrzydliwe, nie? Ale i z niej było niezłe ziółko. Mam na myśli tłustą wampirzycę.
– A doczytałaś już do tego, że on ją w końcu też udusił?
– To chyba w trzecim akcie. Poleciałeś do przodu?
– Przekartkowałem. Moim zdaniem facet nie jest całkiem normalny.
– Ale jest wybitny. Za poprzednią sztukę o mało nie dostał „Nike” i moim zdaniem ma bardzo duże szanse, żeby ją dostać za tę „Kanalizę”.
– Przestań.
– Jak ciebie kocham. Obrzydliwe to jest strasznie, ale obiektywnie mówiąc, doskonale skonstruowane i daje pewien obraz współczesnego świata, tyle że okropieństwa tego świata są podane, że tak powiem, w pewnej literackiej syntezie, w dużej kondensacji…
– Dla mnie ona jest o wiele za duża, ta kondensacja. A ty, błagam, nie mów do mnie jak krytyk literacki, tylko jak normalna żona.
– Proszę cię uprzejmie, kochanie. Podaj mi talerzyki, dobrze? Te większe!
Premiera programu Lalki, Wiki i Ilonki o roboczym tytule „Rozmowy z tyłu głowy” miała się odbyć na początku grudnia. Dziennikarki długo się zastanawiały, jaki temat wybrać na pierwsze wydanie i ostatecznie zdecydowały się na relacje damsko – męskie.
– Uściślijcie, dziewczynki – zażądał Eugeniusz Mikło, kiedy przyszły do niego pogadać o programie.
Peo dyrektora odreagowywał teraz wszystkie upokorzenia, jakich doznawał w czasach panowania nieboszczki pani Proszkowskiej i pławił się dosłownie w sprawach redakcyjnych. Ten entuzjazm, którym zaraził większość dziennikarzy, odbijał się niesłychanie pozytywnie na jakości lokalnej anteny. Znacznie poprawiła się również atmosfera w zespole, w którym jakoś – może chwilowo – ustały wzajemne podgryzania się i animozje.
Читать дальше