– To jest możliwe, ale bez sensu – skrzywił się aspirant. – Ta cała kombinacja z zostawianiem samochodu. Dała go komuś?
– Może jej się coś przypomniało, wróciła szybko i nie chciało jej się już wjeżdżać do garażu, zostawiła auto koło firmy, nie zamknęła, ktoś je rąbnął? Tylko jak weszła, skoro jej nikt nie widział?
– Pojęcia nie mam.
– A propos męskich stóp – komisarz grzebał w karteczkach – czy wszystkie nogi za horyzontem mamy zidentyfikowane?
Bez mała. Pięciu facetów tam się szwendało. Ostatni był człowiek – światło i zadeptał prawie wszystko, bo on ma buty jak futerały od skrzypiec. Znalazł tam swoje reflektory i chyba nad każdym wykonał taniec wojenny. Ale nasi chłopcy i tak sobie poradzili. Przed nim łaziło tam trzech maszynistów i jedna noga luzem. Zdecydowanie mniejsza niż nogi człowieka – światła. Nie wiemy, do kogo należała. Żadna noga z tych, co uczestniczyły w programie, nie pasuje.
– Trzeba by zobaczyć nóżki pana Buczka:
– W ogóle trzeba zobaczyć pana Buczka, ale to już jutro. Może zróbmy teraz jakiś remanent? Kto ją mógł rąbnąć i chciał ewentualnie?
Pochylili się nad swoimi karteczkami.
Bystrych licealistów, polonistkę Agatę Pakulską i redakcję informacji chwilowo wykluczyli w całości, skupiając się na ludziach produkcyjnie zamieszanych w niedoszły program Wiki i Eulalii. Komisarz wyjął z ryzy papieru do drukarek kolejną kartkę i narysował na niej tabelkę.
– Po kolei. Panie redaktorki Manowska i Wojtyńska. Obie miały motyw i obie miały możliwość. Pod warunkiem, że działały wspólnie, co przecież nie jest wykluczone. To chyba w ogóle jakieś bliskie przyjaciółki.
– Niby tak. Osobiście mam wrażenie, że to jednak powinien być facet, te reflektory za horyzontem wyglądały, jakby je tam ktoś rzucał z impetem. Leżały na kupie i niektóre były pouszkadzane. A one wcale nie są lekkie.
– Kobitka w stanie furii robi się bardzo silna. Zwłaszcza dwie kobitki. A nasze redaktorki były w świeżej furii, zauważ, właśnie im pani dyrektor odebrała możliwość prowadzenia własnego programu. To mogła być kropla przepełniająca kielich. Jeszcze bym ich całkiem nie skreślał.
– Dobrze. Redaktorki zostają. Dalej. Sierakowska Krystyna, producentka. Motywację miała, coś tam mówiła, że jak spadają programy, to ona traci forsę. Produkowała prawie wszystkie programy, które pani dyrektor uwaliła. Musiała stracić sporo pieniędzy.
– – Ma natomiast alibi, to znaczy trzeba je potwierdzić u tego dentysty, do którego poleciała na siedemnastą lekko spóźniona, o siedemnastej dwadzieścia pięć. Zakładamy, że dentysta potwierdzi.
– Kochański. Realizator. Po tamtej próbie robił „Gońca”, to znaczy był na pewno zajęty do osiemnastej trzydzieści. Trzeba będzie pogadać z Antonim o tym czasie zgonu… bo może Kochański natychmiast po programie zszedł tymi wewnętrznymi schodkami do dużego studia i zabił szefową. Albo i przed programem. Myk, myk. Dużo czasu by mu to nie zabrało.
– Pod warunkiem, że ona tam uprzejmie przyszła i poczekała na niego. No ale przecież mogło tak być. Buty za horyzontem mogły być jego?
– Nie, on nosi dwa numery mniejsze. Za horyzontem był ktoś inny.
– Pani Pfaffenhoffen kazała nam szukać kryptoidioty. Kochański na pewno idiotą nie jest, to wyjątkowo przytomny człowiek. Ci realizatorzy chyba w ogóle nie mogą być idiotami, z definicji. Natomiast niewykluczone, że Kochański ma jakiś motyw, trzeba go przepytać na okoliczność tego Krakowa, co to nam kablowała pani prezenterka…
– Prezenterka jest idiotką ewidentnie. Nie krypto. Całkowicie jawną. Nawet całkowita idiotka jednak nie będzie zabijać własnej protektorki. Ja bym ją skreślił, pięć po wpół do szóstej oddawała klucz na wartowni i wychodziła…
– Dobrze, na razie damy jej spokój. Mówiła nam za to o jakiejś motywacji tego picusia z Urzędu Morskiego. Trzeba z nim jeszcze pogadać. Alibi niby ma, wyszedł i nie wrócił. Ale po tej historii z powrotem dyrektorki ja już im nie wierzę, tym strażnikom pieczęci.
– Jakiej pieczęci? – Aspirant nie chwycił.
– Aaaa, żadnej. Tak się mówi.
– Musimy pogadać z jego żoną, może pamięta, o której dokładnie przyjechał do domu. On twierdzi, że przed szóstą, bo wyszedł o wpół i nigdzie się nie włóczył. W takim razie byłby poza podejrzeniem.
– Na razie znak zapytania.
– Filozof.
– – Filozof miał o osiemnastej zajęcia na uniwersytecie i nie spóźnił się ani sekundy. On się nie spóźnia podobno nigdy. Gdyby to zrobił pierwszy raz w życiu, wszyscy studenci by to zauważyli. Zresztą chyba nie znał tej baby.
– Pani dyrektor.
– Pani dyrektor. Kto dalej? Człowiek – światło?
Kiedy pół godziny później pani Jola ośmieliła się zajrzeć do gabinetu i zaproponować panom inspektorom kaweczkę, panowie mieli już zakończony remanent, z którego wynikało, że spośród przesłuchanych do tej pory motyw i możliwość posiadały cztery osoby: obie redaktorki, realizator i picuś z Urzędu Morskiego (zakładając,’ że to, co gadała Karola Pućko, miało jakieś podstawy). Realizatorowi i picusiowi należało sprawdzić motywacje. No i zostało do przesłuchania jeszcze sporo osób, w tym jeszcze kilka takich, którym szefowa pozabierała programy. Ale to już komisarz z aspirantem zostawili sobie na jutro. Oraz na dalszą przyszłość. Ostatecznie policjantowi też się należy odrobina odpoczynku.
Ilonka, która materiał o autostradzie zrobiła z haniebną po prostu niedbałością, pojechała do domu już godzinę wcześniej. Uspokojona co do losów swojego Magazynu Motoryzacyjnego postanowiła chwilowo zająć się wykryciem sprawcy morderstwa pani dyrektor. Nie miała jeszcze tylko całkowitej pewności, czy po wykryciu zabójcy wyda go tryumfalnie w ręce policji, czy raczej rzuci mu się na szyję i pomoże w całkowitym zatarciu śladów.
Zostawiła fioletowego Zygfryda przed budynkiem i pozwoliła swojemu gremlinowi na odbycie mniej więcej piętnastometrowego spaceru celem oblania rosnącej siedem i pół metra od drzwi wejściowych akacji. Dłuższej przechadzki Gizmo stanowczo odmówił i wspiął się na tylne łapki, przednimi bębniąc znacząco o wysmarowane sprayem drzwi. Ilonka wzięła go pod pachę i weszła do wysprayowanej windy.
Jedyną zaletą jej mieszkania była panorama z okien na dziesiątym piętrze. Dodajmy, że blok usytuowano na górce. Rzeka, jezioro Dąbie, wszystkie kanały i wody portowe lśniły właśnie purpurowo w świetle zachodzącego słońca. Ilonka otworzyła okno, wpuściła świeże, wiosenne, przedwieczorne powietrze i zagapiła się na swój ukochany landszaft. Nie wiadomo dlaczego największą przyjemność sprawiał jej zazwyczaj widok wielkiej stoczniowej suwnicy bramowej w kolorze żółtym. Nie rozświetlone wody, nie dumne sylwetki statków, nie gromady dźwigów jak gigantyczne żurawie – tylko ta właśnie suwnica. W pobliżu olbrzymki stała wprawdzie druga, niewiele mniejsza, ale ona już nie budziła w sercu Ilonki takiej czułości. Ilonka, jak każdy dziennikarz informacyjny, była, oczywiście, w stoczni wiele razy i widziała swoją faworytę z bliska. Suwnica w dużej mierze zaspokajała jej zapotrzebowanie na rzeczy wielkie – w objęciach jej ramion mieścił się statek. Fakt, że składała się z dwóch części i poruszała po dwóch odrębnych torach, stanowił dla Ilonki przedmiot dodatkowej radości. Gdyby ją ktoś zapytał, dlaczego – nie bardzo umiałaby to wytłumaczyć. Dlatego nie wyrywała się specjalnie ze zwierzeniami na ten temat. Nie opowiadała również nikomu, co czuła, kiedy podążając w ślad za operatorem, znalazła się pod kadłubem budowanego właśnie statku, gdzie pracowali spawacze, siejąc wokół kaskadami wściekle pryskających iskier. Oczywiście nawet nie miała zamiaru wyobrażać sobie, co by się stało, gdyby ta masa metalu na nią spadła – to wyobrażenie byłoby dość dziecinne. Doznawała natomiast wielkiej satysfakcji na myśl, że oto nie było tu nic, potem ktoś zespawał pierwsze blachy, potem sprawa poszła dalej – i oto mamy statek, urządzenie niesłychanie wprost skomplikowane – i działające. Pływające po morzach i oceanach i niosące chwałę polskiego marynarza i stoczniowca – na filmowanych przez siebie wodowaniach Ilonka z trudem powstrzymywała łzy wzruszenia w momencie, kiedy statek przy akompaniamencie wycia portowych syren spływał z doku na wodę.
Читать дальше