Czy, jak nakazuje rozwój sytuacji, zostanę niebawem – jednak nie miałem odwagi wyznać, że już nim jestem – seryjnym rozpruwaczem cudzych kont bankowych, seryjnym hakerem, seryjnym crackerem cudzych kont bankowych, nie jest jeszcze powiedziane. Szczerze mówiąc, nie wiem, po co miałbym to robić, kasy mi nie brakuje…kazuje rozwój sytuacji, zostanę niebawem – jednak nie miałem odwagi wyznać, że już nim jestem – seryjnym rozpruwaczem cudzych kont bankowych, seryjnym hakerem, seryjnym crackerem cudzych kont bankowych, nie jest jeszcze powiedziane. Szczerze mówiąc, nie wiem, po co miałbym to robić, kasy mi nie brakuje…
– Mógłbyś na przykład – Konstancja nie kryła rozbawienia – mógłbyś na przykład zabierać bogatym i rozdawać biednym. Dzisiaj, dajmy na to, włamujesz się do czyjegoś konta i patrzysz: ten ma bardzo dużo. A ten, do którego, dajmy na to, włamałeś się wczoraj, miał bardzo mało. Czyli z konta tego dzisiejszego robisz przelew na konto tego wczorajszego… Ale jaja, Patryku Janosiku! – Konstancja Wybryk, zwana też przez studentów Konstancją Pierwsze Trzy Sekundy, klasnęła w ręce – bardzo mi się to podoba. Patryku, zabieraj mnie z sobą na napady! Będę odwracała uwagę ofiar!
– Słuchaj, to nie są żarty, a poza tym mów trochę ostrożniej – uświadomiłem sobie, że za moimi plecami dalej panuje śmiertelna cisza.
– Kiedy to właśnie są żarty. A jak nie żarty, to błahostki, przecież te twoje PINy to są zupełne błahostki, w końcu nic wielkiego nie słyszysz. Słyszysz jedynie sporadyczne pikania sporadycznych bankomatów. Po prostu ich nie słuchaj. Przestań o tym myśleć, przestań bez potrzeby łazić koło bankomatów i szlus. Sam wiesz, sam o tym mówiłeś: ciebie to nie osacza, nie jest tak, że teraz na przykład słyszysz, kto na którym piętrze i w którym mieszkaniu spuszcza wodę – nie jest tak, bo byś umarł od nadmiaru wrażeń.
– Boję się, że to jest już silniejsze ode mnie – dość rozpaczliwie próbowałem uwiarygodniać od początku do końca całkowicie fałszywy tragizm swego losu – to jest już jak silniejszy ode mnie odruch albo nałóg.
– Nie przesadzaj. Weź się w garść. Co? Może chcesz powiedzieć, że pikania bankomatów są już dla ciebie jak zapach…?
– …krwi dla drapieżnika – tym razem zdążyłem dopowiedzieć. Fraza Konstancji zawsze była celniejsza i prędsza. Niekiedy miałem wrażenie, że wyjmuje z mojej głowy niegotowe jeszcze zdania i, zanim się połapię, błyskawicznie je układa, szlifuje i wygłasza.
– Poza tym – budzę się co rano i co rano mam nadzieję, a może lęk, że mi to przeszło. Więc idę i sprawdzam. Rozumiesz: słucham, bo sprawdzam, czy słyszę.
– Rozumiem. Chyba rozumiem. W sumie zresztą rób co chcesz – Konstancja siedziała po przeciwnej stronie kawiarnianego stolika, ale przeciągnęła się i ziewnęła w taki sposób, jakby okrywała się kołdrą, jakby kładła się na drugi bok, jakby obracała się twarzą ku ścianie – rób co chcesz, mój drogi, byle ci się przypadkiem nie marzyło, że od czasu do czasu za pomocą swego boskiego daru będziesz namierzał jakieś nierozważne właścicielki skromnych kont panieńskich. A swoją drogą, Patryku, może ty po prostu z tym twoim nieszczęsnym słuchem powinieneś się zgłosić do lekarza?
ROZDZIAŁ VI – Pierwsza opowieść Konstancji
Jak człowiek obcuje z kimś takim jak Konstancja Wybryk – po uszy grzęźnie w metaforach erotycznych. Dziewiąty PIN nie był jak utrata dziewictwa. Dziewiąty PIN był jak pierwsze kurestwo. Kolejne występki idą jak z płatka; pierwszy jest trudny, skomplikowany, ale jeśli nawet ohydny – to i tak niezapomniany.
Pierwszym godnym uwagi mężczyzną Konstancji był pewien wzięty adwokat. W sensie ogólnym kończyły się lata osiemdziesiąte, w sensie szczególnym w Polsce kończył się komunizm. Konstancja studiowała filozofię, z dwoma koleżankami wynajmowała kwaterę na Jelonkach, raz w miesiącu jeździła do rodziców do Tomaszowa. On był piorunująco przystojny, dobrze po czterdziestce – zadbana żona, udana dwójka dzieci, willa w Konstancinie.
– Byłam z nim dwa lata – opowiadała – właściwie półtora roku, bo te ostatnie miesiące to już wyłącznie szamotanina i odganianie. Jak się zorientował, że odchodzę – dostał pierdolca. Telefony w środku nocy, po dwa listy dziennie, naręcza róż i oczywiście oświadczyny. Permanentne oświadczyny. Przez ponad rok ani słowa na ten temat, a potem nagle co piętnaście minut – rozwód, co pół godziny – małżeństwo, co godzinę – dziecko. Nasze
dziecko. Facet mnie po prostu załamywał. Mówię ci, śmiertelnie poważnie zastanawiałam się, czy nie zwariował. Chyba nawet się bałam. Bo – rozumiesz – byłam z nim blisko dwa lata, czyli jak na dwudziestoletnią dziewczynę całą wierność. Ale nawet mi do głowy nie przyszło, żeby naprawdę być z nim całą wieczność. W ogóle nie myślałam o żadnym małżeństwie, o żadnym jego rozwodzie, o wspólnym mieszkaniu ani nawet o tym, żeby bywać z nim dłużej, niż bywałam. Lubiłam jak wpadał, ale jak po dwóch godzinach wychodził – nie miałam nic przeciwko temu. Nie tęskniłam za nim, wracałam do swoich spraw. Zupełnie mi nie przeszkadzało, że ma żonę, dzieci, przyjmowałam to z jakąś chorą naturalnością. No miał, po prostu miał żonę i dzieci, tak jak miał samochód, dom, biuro, garnitury, krawaty, buty. Jego zadbana żona i jego kosztowny samochód, to były naturalne elementy wyposażenia czterdziestoparoletniego mężczyzny. Nawet mi do głowy nie przyszło, że dwudziestoletnia kochanka jest takim samym elementem tego wyposażenia. To znaczy, że ja jestem takim samym, niby żywym, a w istocie martwym, a jak nie martwym, to z całą pewnością wymiennym elementem czyjegoś wyposażenia. I wcale nie chodzi mi o to, że niby traktował mnie instrumentalnie. Jeśli nawet była to relacja instrumentalna, mnie to pasowało. Co tu zresztą gadać: relacja instrumentalna – ja go po prostu kochałam. To znaczy: ja wtedy uważałam, że go kocham. Rozumiesz? Mój ówczesny sąd o sytuacji był miłosny. Tyle że mu tego nigdy nie powiedziałam. Widocznie już wtedy miałam mocno rozwinięty imperatyw dokładnego nazywania sytuacji i coś mnie przestrzegało – ty byś powiedział: Bóg – że jak mu powiem: kocham cię, to nie będzie dokładne nazwanie sytuacji. On oczywiście chciał tego, chciał to usłyszeć, miał mnie, miał tysiąc potwierdzeń mojego oddania, ale potrzebował jeszcze ustnej deklaracji. Jak typowy facet, musiał mieć wszystko czarno na białym, bo inaczej czuł się niepewnie. Domagał się pełni władzy, kręciło go to. Spotykaliśmy się na mieście, zabierał mnie na obiady, wpadał do mnie, chodziliśmy do łóżka, wszystko to było, uważałam, bardzo OK. Taka – uważałam – może być miłość, i to miłość bardzo udana. Przecież te moje współlokatorki i jakieś ich nieustanne dyskotekowe dramaty, co to było? Jacyś chłopcy, co się umawiają i nie przychodzą, a jak przychodzą, to nie mają nic do powiedzenia. Mieszkałyśmy we trójkę na Jelonkach, miałyśmy tam nienajgorsze warunki imprezowe i czy ty sobie wyobrażasz, że wszyscy faceci, jacy w ciągu pięciu lat byli u nas, mieli chudsze nogi ode mnie? W sumie kilkudziesięciu za małych, za chudych, z pustymi – na dodatek – łbami? A ci, co mieli coś do powiedzenia, byli już tak mali i tak chudzi, że w grę niechybnie musiała wchodzić karłowatość. Raz się z takim jednym, faktycznie bardzo inteligentnym – Jarkiem, umówiłam. Siedzimy w knajpie, pijemy piwo i nagle się orientuję, że wszyscy wokół gapią się na nas i nie mogą rozkodować, jakim cudem mam tak dorosłego syna. Dla pełni efektu dodam, że facet był rok ode mnie starszy. No gdzie, człowieku! Nie ta chemia, nie te klimaty, nie te pozory!
Читать дальше