Zniecierpliwiony wojewódzki decydent odjechał, a wójt Fogiel, zamiast święcić triumfy, musiał się długo tłumaczyć przed organizatorami, że to nie była świadoma próba ośmieszenia władzy.
– Obiektywnie patrząc, to kompromitacja – ocenił wydarzenia, Zenek językiem aktywisty. – Byłem na Kubie jako działacz ZMS-u i mogę powiedzieć, że tam by nie mogło dojść do czegoś takiego!
– Bo tam nawet już i chleba nie ma – skomentował Budzyński, który był dobrze zorientowany, bo od dwudziestu lat słuchał codziennie radia BBC.
– To przejściowe trudności na drodze do socjalizmu – zauważył z naciskiem Zenek.
– Przejściowy to może być reumatyzm, bo te trudności to są stałe.
– A widział pan dzisiaj, ile towaru rzucili? – Zenek bronił pozytywnych stron rzeczywistości. – Ile tego dobra było, że aż się ludzie po rękach deptali, byle się dopchać. Gonimy Zachód, panie Budzyński.
Zenek starał się zrobić na Ani wrażenie człowieka o szerokich horyzontach.
– Taka to i prawda, jak że wesz kaszle – uciął dyskusję kierowca.
Pomny na polecenie Kaźmierza Pawlaka, nie spuszczał młodych z oczu. Nawet kiedy ich wiózł z powrotem do Rudnik, co chwila oglądał się, co też dzieje się pod plandeką jego „nysy”. W pewnej chwili dostrzegł, jak chłopak obejmuje szyję Ani i zapina z tyłu zatrzask koralowego naszyjnika, który kupił jej w prezencie. Ania uniosła twarz, patrząc cielęcym wzrokiem w oczy chłopca, a ten zbliżył niebezpiecznie swoje usta do warg dziewczyny. Budzyński nie miał innego wyjścia: zahamował tak gwałtownie, że jego pasażerowie spadli ze skrzynki, a ziarenka zerwanego sznurka korali rozsypały się po podłodze furgonetki. Warszawiak nie dał im czasu na pozbieranie ziarenek: tak ostro nacisnął teraz pedał gazu, że „nysa” podskoczyła do przodu jak ryś.
Kiedy Budzyński skręcił w otwartą bramę podwórza Pawlaków, Zenek z Anią klęcząc zbierali korale.
Pawlak już czekał na ich powrót. Kiedy zobaczył, że Ania klęczy obok stażysty, jednym szarpnięciem otworzył drzwiczki furgonetki.
– Ano, galopem na górkę leć – rozkazał wnuczce, a do Zenka, który wygramolił się z pojazdu z garścią korali, powiedział z naciskiem – A coż to jego ukąsiło, że on moją wnusię oczami obsiadł, jak baby biskupa?! Taż to nie jakaś tam miastowa kluzdra, żeb' ona od razu chętna do grzechu była.
– A jak ja bym chciał z Anią bez grzechu żyć?
Kiedy padły te słowa, Pawlak aż zaniemówił. Popatrzył pytająco na Budzyńskiego, potem na Kargula, który zamknąwszy drzwi za Anią, wytoczył się na ganek swojego domu.
– A on co? – Pawlak okrążył Zenka jak jakieś dzikie zwierzę. – Wariacji z tej gorączki dostał, a?
– Może i tak, ale nie z gorączki, tylko z miłości.
Tyle było szczerości w twarzy Zenka, że Kaźmierz uwierzył, że oto nadchodzi chwila wcielenia się w życie jego najskrytszych planów: mechanizator rolnictwa z dyplomem oświadcza się uratowanej przez siebie dziewczynie! Nie mylił się więc Kaźmierz, kiedy w dniu ocalenia Ani odczytał w spojrzeniu Zenka gotowość oddania za nią życia. Jakieś przeczucie kazało mu przyjąć go na sublokatora. I oto teraz spełniają się jego skryte nadzieje: Zenek z żarem w oku mówi głośno w obecności świadków, że jest gotów ożenić się z Anią!
Ania, wychyliwszy się z okna pokoiku na stryszku Kargulowego domu, z drżeniem serca wysłuchała tych oświadczyn. Już chwyciła za pamiętnik, żeby zanotować finał tego dnia, kiedy nagle dobiegły ją słowa Zenka, wypowiedziane takim tonem, jakby nagle chłopak przypomniał sobie, że złożył ślub czystości.
– Jest tylko jeden szkopuł – powiedział z wahaniem. – Powinienem chyba postawić sprawy osobiste jasno.
– Alimenty pan płacisz? – wyrwał się Budzyński. Zenek pokiwał przecząco głową. Widać było, że chce coś wyznać, ale szuka odpowiednich słów.
– Żeniaty on może? – zahuczał Kargul, a w głosie jego pobrzmiewała groźba, by nikt nie próbował oszukać jego wnuczki, co niegdyś przydarzyło się jego córce. Nikomu z obecnych – prócz Zenkowi – nie trzeba było przypominać historii młynarza Kokeszki. Zdobyty przez Pawlaka jako rzekomy weterynarz, który miał pomóc Maryni w akcie urodzenia, Kokeszko przeniósł się szybko na drugą stronę płotu. Od początku usiłował zbałamucić Jadźkę, przedstawiał się jako młynarz spod Gniezna stanu kawalerskiego, przekonywał i kusił mirażami bogatego życia, jako że przy młynarzu nie tylko mąka się sypie, ale i grosz. Gdyby nie to, że Jadźka wolała zgrzeszyć z Witią niż wyjść za Kokeszkę – padłaby ofiarą matrymonialnego oszusta. Okazało się, że Kokeszki od końca wojny poszukiwała żona, matka jego trojga dzieci. Młynarz Kokeszko z bólem musiał się pogodzić ze szczęśliwym odnalezieniem go przez rodzinę. Żył odtąd w Rudnikach, jednak zawsze był wskazywany w okolicy dorastającym pannom jako przykład gminnego uwodziciela. Kargul obawiał się, żeby lokator Pawlaka nie odegrał teraz wobec jego wnuczki podobnie niesławnej roli.
Zenek jednak nie był obciążony ani żoną, ani alimentami. Miał tylko jeden problem, który chciał uczciwie wyjawić: w jesieni czeka go powołanie do wojska.
– Na wszystko jest chwyt – zgodnie ze swoją teorią, że na wszystko jest sposób, Tadeusz Budzyński gotów był służyć radą. – Najlepiej zacząć udawać wariata.
– Kto w to uwierzy? – Zenek patrzył szczerze swoimi niebieskimi jak bławatki oczami. – Jakbym był wariat, to bym Ani nie kochał.
Warszawiak zaczął go przekonywać, że jeśli się chce niezawodnie uzyskać opinię wariata, to należy wszystko robić normalnie, a tylko jedną jedyną rzecz kompletnie bez sensu. Na przykład przed wejściem na komisję wojskową całować klamkę u drzwi albo – jak już zostałoby się wcielonym do wojska – dzień w dzień polewać swój materac wodą, żeby sierżant-szef uwierzył, że szeregowiec się moczy, a takiego przecież w wojsku ludowym trzymać nie sposób, bo wstyd by przyniósł.
– Radzak się znalazł – Kargul spojrzał nieprzychylnie na Warszawiaka. – Przez te jego chwyty Pilch na alkoholika się został.
– Gada jak kołowaty – Pawlak też patrzył na Budzyńskiego podejrzliwie. – Taż przecie my naszej wnusi za waryjata nie wydamy!
– Jest lepszy sposób – Kargul mierzył spojrzeniem Zenka, jakby wahał się, czy pasuje on do jego idei. – Wziąć raz-dwa ślub i wtedy odroczenie przyłatwić dla jedynego żywiciela rodziny.
– A jak nie odroczą? – zastanawiał się głośno Zenek. – Przecież ja bym oszalał, jakbym miał taką żonkę na dwa lata zostawić.
– Na wszystko jest chwyt – Budzyński angażował się coraz bardziej w przyszłość stażysty. – Jakby go PGR jako mechanizatora po stażu na stałą posadę przyjął, to on ma odroczenie jak w banku!
Kiedy tak rozpatrywali przyszłość Zenka, pojawili się na podwórzu rodzice Ani ze stanowczym żądaniem, by dziewczyna wróciła wraz z nimi do domu: już cała wieś plotkuje, jak to Ania z tym jakimś stażystą włóczyli się po jarmarku jak para Cyganów.
– Ty nie dziwacz i człowieka z dyplomem nie obrażaj – uciął krótko Kaźmierz pretensje Jadźki, wskazując na Zenka. – Bo może być on zięciem waszym będzie.
– Tato oczadział? – Witia wytrzeszczył oczy, patrząc to na Zenka, to na ojca.
– A cóż jemu tak oczy dęba stanęli?
– To wyście jego po to na lokatora wzięli, żeby Ani życie zawiązać? – zajazgotała Jadźka, biorąc się pod boki.
– Ot, koczerbicha jedna. Ja naprzeciw niczyjemu kochaniu nie staję.
– Ale ja staję – hardo postawił się ojcu Witia.
Читать дальше