Zamyślił się.
– Za późno. Zagadaliście mnie. Teraz jakże mu będę odbierał to zadanie? Teraz już wiadomo, że się pcham do tego nie ze względu na obowiązek, a tylko żeby nie dać mu jej – żeby nie stracić przewagi moralnej nad nią. Cała ta moja moralność – po to tylko, żeby ją posiadać!
Rozłożył ręce.
– Nie bardzo widzę, co mam robić. Obawiam się, że nic mi nie pozostaje do zrobienia.
Powiedział jeszcze kilka rzeczy godnych zastanowienia:
„Jestem goły! Jak mi goło! Boże mój! A to mnie rozebrali! Ja, w moim wieku, już nie powinienem być goły! Nagość – to dla młodzieży!".
A dalej.
„Ona zdradza nie tylko mnie. Ona zdradza męskość. Męskość w ogóle. Bo ona nie zdradza mnie z mężczyzną. Czyż więc jest kobietą? Aha, powiem panu, ona wyzyskuje że je-138 szcze nie jest kobietą".
„Wyzyskują jakąś odrębność swoją, coś bardzo spe-cy-ficz-ne-go, o czym ja dotąd nie wiedziałem, że istnieje…"
Dalej:
„Tylko, pytam się, skąd im się to wzięło? Powtarzam, co już powiedziałem: oni tego sami nie mogli wymyślić. Tego na wyspie. Tego co teraz ze mną… tych prowokacji… To zbyt wymyślne. Mam nadzieję, że pan zrozumie: nie mogli wymyślić, bo zbyt wymyślne. Więc skąd to wzięli? Z książek? Bo ja wiem!"
Wylewał się dołem gęstniejący sos, hamujący widzenie, i gdy korony drzew pławiły się jeszcze w niebie pierzastym, wesołym, pnie były już niewyraźne, odpychające wzrok. Zajrzałem pod cegłę. List.
„Proszę pomówić z Siemianem".
,J\!iech pan powie, że w nocy pan i Henia wyprowadzicie go na pole, gdzie będzie czekal Karol z bryczką. Że Henia zastuka do niego w nocy, żeby go wyprowadzić.
Uwierzy. Wie, że Karol jest jego, że Heńka jest Karola! Uwierzy namiętnie! To najlepszy sposób, żeby otworzył jej drzwi, kiedy zastuka. Ważne. Proszę nie zaniedbać!"
proszę pamiętać: już nie można się cofnąć. Cofnąć się można tylko w świństwo".
„Skuziak – co? Co z nim? Co? Giowę sobie lamie. Nie może pozostać na uboczu, oni to powinni we troje… Ale jak?"
„Ostrożnie! Nie trzeba forsować. Lepiej delikatnie i z wyczuciem, żeby nie zadrażnić, nie narazić się niepotrzebnie, jak dotąd, na psa urok, szczęście nam sprzyja – cala rzecz w tym żeby nie popsuć. Niech pan uważa na siebie.
Ostrożnie!"
Poszedłem do Siemiana.
Zastukałem – dowiedziawszy się, że to ja, otworzył, ale natychmiast rzucił się z powrotem na łóżko. Jak długo tak leżał? W skarpetkach -
obuwie, wspaniale wyglansowane, błyszczało na podłodze pośród kupy niedopałków.
Palił papierosa za papierosem. Ręka, cienka w przegubie, długa, z pierścionkiem na palcu. Nie objawiał chęci do rozmowy. Spoglądał w sufit leżąc na wznak.
Powiedziałem, że przychodzę żeby go ostrzec: niech sobie nie robi iluzji.
Hipolit nie da mu koni.
Nie odpowiedział:
– Ani jutro, ani pojutrze. Co więcej, pańskie obawy, że nie wypuszczą pana żywego, mogą być słuszne. Milczenie.
– Wobec tego chcę panu zaproponować… plan ucieczki. Milczenie.
– Chcę panu dopomóc.
Nie odpowiedział.
Leżał jak kłoda. Pomyślałem, że się boi – ale nie był to strach, tylko złość.
Złość złośliwa. Leżał i był złośliwie zły – nic więcej. Był zjadliwy. To dlatego (pomyślałem), że ja byłem wtajemniczony w jego słabość. Znałem jego słabość, dlatego przemieniła mu się w złość.
Wyłożyłem plan. Uprzedziłem, że Henia zastuka i że wyprowadzimy go na pole.
– Kurr…
– Ma pan pieniądze?
– Mam.
– To w porządku. Niech pan będzie gotów – troszkę po północy.
– Kurr…
– To słówko niewiele panu pomoże.
– Kurr…
– Niech pan nie będzie zbyt ordynarny. Jeszcze nam się odechce.
– Kurr…
Z tym go zostawiłem. Przyjmował naszą pomoc, pozwalał abyśmy go ratowali – ale nie dziękował. Rzucony na 140 łóżko, długi, sprężysty, jeszcze wyrażał sobą zaborczość i władzę _ pan, rozkazodawca – ale gwałcić już nie mógł. Przemoc mu się skończyła. I wiedział, że ja to wiem. Jeśli do niedawna nie potrzebował ubiegać się o niczyją łaskę, będąc groźny, mogąc narzucić się siłą, to teraz leżał tutaj przede mną w swej męskości agresywnej, wściekłej, ale już pozbawionej szponów i zmuszonej szukać współczucia… i wiedział, że w tej męskości swojej jest niesympatyczny, nieprzyjemny… więc nogą w skarpetce podrapał się w udo… podniósł nogę i poruszył palcami, był to gest doskonale egoistyczny, on miał gdzieś to czy ja jego lubię, czy nie lubię… i nie lubił mnie… i tonął w oceanach awersji, chciało mu się rzygać… mnie także. Wyszedłem. Swoisty cynizm męski zatruwał mnie, jak papierosy, w stołowym natknąłem się na Hipolita i aż mnie odrzuciło, o mały włos a byłbym zwymiotował, tak, o mały włos, o jeden z tych włosków, które im i mnie na rękach wyrastały! W tej chwili nie mogłem znieść Mężczyzny!
Było ich – mężczyzn – pięciu w domu. Hipolit, Sie-mian, Wacław, Fryderyk i ja.
Brrr… Nic w świecie zwierzęcym nie osiąga takiej potworności – jakiż koń, jakiż pies może rywalizować z tą rozwiązłością kształtu, z tym. cynizmem kształtu? Niestety! Niestety! Ludzkość po trzydziestce wkracza w potworność.
Cała piękność była po tamtej, młodej, stronie. Ja, mężczyzna, nie mogłem szukać schronienia w kolegach moich, mężczyznach, bo mnie odpychali. I pchali mnie w tamto!
Pani Maria stała na werandzie.
– Gdzie są wszyscy? – zapytała. – Poznikali?
– Nie wiem… Byłem na górze.
– A Henia? Nie widział pan Heni?
– Może w inspektach.
Zatrzepotała palcami. – Czy pan nie ma tego wrażenia?… Wacław wydał mi się zdenerwowany. Jakiś przybity. Czy tam coś nie tak, jak trzeba, między nimi?
Chyba coś się ze- psuło. To zaczyna mi się nie podobać, muszę pogadać z Wacławem… albo może z Henią… nie wiem… Boże święty! Była zaniepokojona.
– Nic nie wiem. A to, że przybity… no, stracił matkę.
– Pan myśli, że to z powodu matki?
– Pewnie. Matka to matka!
– Nieprawdaż? Ja też myślę, że to z powodu matki. Stracił matkę! Tego mu nawet Henia nie zastąpi! Matka to matka! Matka! – poruszyła palcami zwiewnie. I to całkowicie ją uspokoiło, jakby słowo „matka" było tak potężne iż nawet słowu „Henia" odbierało znaczenie, jakby było najwyższą świętością!… Matka! Wszakże i ona była matką. I już nie była niczym, tylko matką! To byłe istnienie, będące już wyłącznie matką, spojrzało na mnie wzrokiem przekwitłym, zaprzeszłym, i oddaliło się ze swoim nabożeństwem do matki – wiedziałem, że nie ma obawy aby mogła nam bruździć w czymkolwiek – niczego nie mogła dokonać w czasie teraźniejszym, będąc matką. Zagrały, oddalające się, jej byłe po-nęty.
W miarę napływania nocy i tego co jej przybycie zwiastowało – zapalania lamp, zamykania okiennic, nakrywania do kolacji – coraz gorzej mi było i wałęsałem się, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Z coraz większą wyrazistością rysowała się istota zdrady mojej i Fryderyka: zdradziliśmy męskość z (chłopcem plus dziewczyna). Chodząc tak po domu zajrzałem do salonu, gdzie było ciemnawo, i zobaczyłem Wacława, siedzącego na kanapie. Wszedłem i usiadłem na fotelu, dość daleko zresztą, pod przeciwległą ścianą. Mętne były moje zamierzenia. Zamazane.
Rozpaczliwa próba – czy nie da się najwyższym wysiłkiem przezwyciężyć odrazy, nawiązać z nim w męskości. Odraza jednak wzrosła niebotycznie, pobudzona tym moim nadejściem i umieszczeniem mego ciała w pobliżu jego ciała – wezbrana jego do mnie niechęcią… niechęcią, 142 która, czyniąc mnie wstrętnym, czyniła wstrętnym mój wstręt do niego. I vice versa. Ja wiedziałem, że w tych warunkach nie może być mowy aby któryś z nas zajaśniał tymi świet-nościami, które były nam dostępne mimo wszystko – mam na myśli świetności cnoty, rozumu, poświęcenia, bohaterstwa, szlachetności, które mogliśmy wytworzyć, które tkwiły w nas in potentia – ale wstręt był zbyt wszechwładny. Czyż jednak nie mogliśmy go przełamać gwałtem?
Читать дальше