Pryncypia romantycznego patriotyzmu głosiły, że naród w chwilach ostatecznego zagrożenia ma prawo żądać od nas wszystkiego, także ofiary z życia, bo jednostka jest jego własnością. Nie był to tylko dogmat polskiej kultury XIX wieku, lecz w istocie dogmat całej poromantycznej „Europy patriotyzmów", która uświęciła kategorię narodowej więzi, łącząc los indywidualny z losem zbiorowości węzłem nieledwie sakramentalnym. Dogmat tej formacji ideowej, której politycznym urzeczywistnieniem stała się powersalska „Europa narodów", zbudowana na gruzach Świętego Przymierza, głosił, że narodowa tożsamość jednostki nie jest sprawą wyboru. O tym, kim jesteśmy, rozstrzyga biologiczny bądź mistyczny związek duszy (i ciała!) z Ziemią i Krwią. Wbrew temu, co działo się w rzeczywistości; wbrew temu, że Polakami stawali się (i przestawali być!) Niemcy, Rosjanie, Czesi, Litwini, Białorusini, ideologia nacjonalistyczna, z której radykalną postacią zetknął się Gombrowicz już w latach trzydziestych, obserwując choćby młodych endeków, głosiła, że narodowość jest biologiczną (czy mistyczną) esencją człowieka, której nie da się zmienić. Tak pojmowany biologiczno-mistyczny przymus tożsamości musiał się Gombrowiczowi z pewnością objawić jako jeszcze jedna z form zniewolenia.
Biologiczno-mistycznej wizji człowieka, która wyrastała z romantycznych mitów, przeciwstawił Gombrowicz w Trans-Atlantyku (a także w innych dziełach) interakcyjna wizję tożsamości jednostki. Miało to doniosłe konsekwencje. Jak być Polakiem (Rosjaninem, Niemcem, Czechem…) po egzystencjalizmie? – oto wielkie pytanie tej zabawnej, lekkiej powieści, zaszyfrowane w groteskowych przygodach bohatera. Jak być Polakiem, wiedząc, że egzystencja wyprzedza esencję, że to okoliczności historyczne i gra losu nadały każdemu z nas taką, a nie inną formę duchową Polaka, Niemca, Rosjanina, że ukształtowało nas międzyludzkie obcowanie, edukacyjna tresura, presja społecznych konwencji, że nie istnieje żadna trwała esencja polskości, niemieckości czy rosyjskości osadzona na dnie indywidualnej duszy, że polskość jest tylko jedną z form, w których człowiek objawia się innym?
Kultura „Europy patriotyzmów", głosząca mit wiecznej „duszy polskiej" czy „duszy niemieckiej", wedle którego jednostka jako biologiczno-mistyczna cząstka narodu skazana jest na tożsamość wyrokiem losu, przyznawała zbiorowości naturalne bezwarunkowe prawo dysponowania życiem pojedynczego człowieka. Lecz jeśli i jednostka ma prawo stawiać narodowi warunki? Jeśli i ona ma prawo zapytać, czy naród, do którego należy, wart jest tego, by wiązać z nim nasze losy?
Najbardziej bulwersujące (i chyba dla wielu czytelników najbardziej niepokojące) w Trans-Atlantyku było właśnie to postawienie sprawy wolnego wyboru narodowej tożsamości – jako sprawy otwartej. Bohater Gombrowicza, Polak zbiegiem okoliczności rzucony tysiące kilometrów od Polski (dystans tyleż geograficzny, co duchowy…), zyskuje upajającą wolność, od której w pierwszej chwili kręci mu się w głowie – może być wszystkim! Po swojej „dezercji" z okrętu, wiozącego polskich pielgrzymów ku cierpiącej ojczyźnie, może „powrócić" do rodaków, ale czyż nie może też machnąć na nich ręką, na przykład wybierając życie w szalonym – i zachwycającym – pałacu rozwiązłego argentyńskiego magnata? Wstydliwy dylemat, przed którym ileż to razy stawali emigranci rozmaitych nacji! Roztopić się w argentyńskim żywiole (który Gombrowicza prawdziwie zachwycił…), tak jak rzesze Polaków roztopiły się w społeczeństwach Kanady, Niemiec, Anglii, USA, czy też po oczyszczającym geście zerwania stać się na powrót (a raczej na nowo) Polakiem?
Lecz czy warto być Polakiem w wieku XX?
„A po co tobie Polakiem być?! […] Takiż to rozkoszny był dotąd los Polaków? Nie obrzydłaż tobie polskość twoja? Nie dość tobie Męki? Nie dość odwiecznego Umęczenia, Udręczenia? A toż dzisiaj znowuż wam skórę łoją! Tak to przy skórze swojej się upierasz?"
„Europa patriotyzmów" nie znała chyba grzeszniejszego pytania. Bohater Trans-Atlantyku jednak je sobie stawia. Dlatego chce się przede wszystkim dobrze przyjrzeć tym, do których mógłby po swojej „dezercji" powrócić. Gombrowicz nie ograniczył się jednak tylko do demaskowania wad polskiego charakteru narodowego. Sprawa polska jest w Trans-Atlantyku rodzajem pryzmatu, który pozwolił mu wejrzeć głębiej w zjawiska ogólniejsze i pokazać je ostrzej, w błyskotliwie groteskowej perspektywie. Oczywiście sprawa ta jest obecna bardzo silnie nie tylko w samej warstwie tematycznej powieści, lecz i w sposobie pisania, w wyborze perspektywy narracyjnej, w autoportrecie narratora, w jego lękach i ambicjach. Analityczna (i demaskatorska) intencja, zmierzająca do groteskowego odsłonięcia archetypów polskiej kultury, ukształtowanych przez romantyzm, łączy się w Trans-Atlantyku z antyromantycznym, a ściślej z antymickiewiczowskim, szyderstwem – oto przestrzeń Gombrowiczowskiego sporu z Polską.
Dziwne nauki w szkole wieszczów
Bo pisząc swoją powieść Gombrowicz musiał (i chciał) się zmierzyć z Mickiewiczem. Po pierwsze z Mickiewiczem jako twórcą podstawowych idei i wyobrażeń, które od dziesięcioleci określają odczuwanie Polaków, po drugie z Mickiewiczem jako – tak! – konkurentem… samego Gombrowicza w walce o najwyższe miejsce w polskiej literaturze; chodziło także i o to. Dlatego Trans-Atlantyk został w dużej mierze napisany jako anty-Pan Tadeusz i jako anty-Dziady. Nie tylko miał ujawnić wstydliwie skrywane treści obu romantycznych dzieł, w swobodnej zabawie demaskując polskie stereotypy, które wyrosły z mickiewiczowskiego pnia, ale też miał się stać – równoprawną! – odpowiedzią na mickiewiczowski wzór postawy polskiego pisarza wobec narodowej klęski.
Powieść zaczyna, się w istocie pytaniem o to, jak powinien zachować się polski pisarz, gdy naród w potrzebie. Polska wspólnota w Buenos Aires, do której trafia bohater Trans-Atlantyku, doskonale wie, jakie ma na nim wymusić postawy i zachowania, a wie to – sugerował Gombrowicz – właśnie od Mickiewicza, bo to właśnie Mickiewicz narzucił Polakom kanoniczne wzory zachowań w obliczu klęski, pisząc po upadku powstania listopadowego Dziady drezdeńskie i narodową epopeję, dzieła, które fatalnie zaciążyły na świadomości polskiej, odgrodziły bowiem Polaków na długie lata od rzeczywistości, wpychając ich w świat urojony i w sztywne stereotypy.
W Panu Tadeuszu (i w sarmackich opowieściach Sienkiewicza) ujrzał Gombrowicz oficjalną, optymistyczną odpowiedź polskiego ducha na narodową klęskę, odpowiedź, którą wedle zbiorowych oczekiwań powinni powtarzać w analogicznej sytuacji nie tylko wszyscy polscy pisarze (przede wszystkim pisarze emigracyjni!) – lecz i wszyscy Polacy, szczególnie Polacy ze sfer rządzących. Żebyż to jednak ta mickiewiczowska odpowiedź na klęskę była choćby naprawdę własną odpowiedzią Mickiewicza! Trans-Atlantyk odsłania interakcyjną genezę polskiej kultury XIX i XX wieku. Bo wedle Gombrowicza Mickiewicz, to prawda, napisał po upadku powstania narodową epopeję po to, by pokrzepić zdruzgotane polskie serca (był więc uległy wobec polskich żądań…), czyż jednak nie napisał Pana Tadeusza też i dla… Europy, tworząc „atrakcyjny" obraz polskości po to, by Europa, uwiedziona pięknem świerzopów i dzięcielin, słuckich pasów i ułańskich mundurów, zachwyciła się Polską i nie dała jej zginąć? Nigdy nie przyznać się, że zostaliśmy zgnieceni przez wrogów, i za wszelką cenę podobać się Europie – tak wedle Gombrowicza miał się przedstawiać prawdziwy „interakcyjny" sens Mickiewiczowskiego arcydzieła, arcydzieła w istocie głęboko nieautentycznego, bo zostało ono napisane przez pisarza, który starał się dopasować swoją wizję polskości do przeczuwanych oczekiwań zachodnioeuropejskich, był więc – jak by powiedzieli egzystencjaliści – uwięziony w cudzym spojrzeniu.
Читать дальше