Wojciech Cejrowski - Gringo Wśród Dzikich Plemion

Здесь есть возможность читать онлайн «Wojciech Cejrowski - Gringo Wśród Dzikich Plemion» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Gringo Wśród Dzikich Plemion: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Gringo Wśród Dzikich Plemion»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

,,Gringo… to książka podróżnicza pełna przygód i zaskakujących zwrotów akcji. Autor – Wojciech Cejrowski, znany z niezwykłego poczucia humoru -po raz kolejny wprowadza nas w odległy, tajemniczy i całkowicie obcy współczesnemu europejczykowi świat indiańskich wierzeń i obyczajów. Na szczególną uwagę zasługują zamieszczone w książce zdjęcia ukazujące najbardziej egzotyczne zakątki świata i barwne wizerunki ich dzikich mieszkańców. Lektura tej ksiażki całkowicie pochłania czytelnika przenosząc go w ginący klimat pierwotnych kultur i plemiennych obyczajów.

Gringo Wśród Dzikich Plemion — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Gringo Wśród Dzikich Plemion», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Opowiedzieli więc sami sobie historię mojej Tajnej Misji. Dzięki temu opowieść była wiarygodna. Dużo bardziej spójna od tego, co ja mógłbym wymyślić, nie znając ich historii, przynależności organizacyjnej i innych tego typu szczegółów. Bez trudu uwierzyli we własne słowa i teraz byłem prawdziwym Tajnym Agentem przysłanym tutaj z Kuby, drogą przez Meksyk i zieloną granicę. Tajnym Agentem, który po wykonaniu Zadania wraca do domu.

Modliłem się tylko, by żaden z nich nie zapytał, na czym właściwie polegało owo Zadanie. Była to jedyna rzecz, której nie mogli opowiedzieć sami sobie.

* * *

– A konkretnie, co to za Misja? – zapytał capitan, który szedł tuż za moimi plecami.

Poczułem jak w tym momencie dołącza do niego wielka, kosmata, obezwładniająca panika. Jeżeli na mnie skoczy – wtedy koniec.

Dziadek mnie uczył, ze strach najlepiej pokonywać stając z nim oko w oko. Odwróciłem się więc…

I od razu stwierdziłem, ze to nie był najlepszy pomysł. Wystarczyło mi jedno spojrzenie na wyraz jego twarzy, by wiedzieć, ze capitan rzucił pytanie dotyczące charakteru Misji mimochodem. I WCALE NIE OCZEKIWAŁ, ZE DOSTANIE ODPOWIEDŹ! W końcu nie od dzisiaj robił w tej branży i wiedział doskonale, co to znaczy, że misja jest Tajna. No ale teraz, skoro już się odwróciłem – a właściwie dlaczego tak gwałtownie? – czekał na to, co mu powiem.

Przełknąłem ślinę. Tak jak połyka się jabłko w całości.

Dzięki temu jego zainteresowanie jeszcze wzrosło.

Reszta bandytów otoczyła nas ciasnym kołem. Wszyscy trzymali w dłoniach obnażone maczety. (Nie licząc tego, który niósł mój plecak. Jego maczetą nie była obnażona – zwisała w skórzanej pochwie u pasa – ale była równie ostra i gotowa w każdej chwili ciąć.) Pootwierali szeroko usta i słuchali bardzo uważnie. Nie wiem czego, bo chwilowo nie miałem im absolutnie nic do powiedzenia. Niestety.

Przełknąłem kolejne jabłko.

A oni czekali…

Czekali…

Musiałem czymś wypełnić tę pustkę. W przeciwnym razie wleje się tam gęsta smoła podejrzeń. Albo od razu wleci koktajl Mołotowa z naklejką „On nas dmucha w balona!”.

Compańeros… – desperackim szarpnięciem napiąłem cugle ich uwagi.

Do ostateczności. Bardziej już się nie dało.

Cugle trzeszczały, a ja wciąż nie miałem żadnej koncepcji.

„Zabiją, zabiją , zabiją” – krzyczało coś w mojej głowie.

Czekali…

Przeciągałem to, jak tylko mogłem, w poszukiwaniu jakiejś wiarygodnej bajeczki, w którą będą w stanie uwierzyć…

W końcu jeden z nich nie wytrzymał – cugle pękły, skupienie prysło, jego myśli pogalopowały do przodu i w rozdziawionych ustach pojawiło się pytanie:

– No…?

Niestety nie było to pytanie w najmniejszym stopniu pomocnicze. Było za to bardzo niebezpieczne – lada chwila, następny z nich rozwinie je do znanej mi już formy: Noo, gringo?

Nie mogłem na to pozwolić! Pozbierałem się w sobie – na tyle na ile w tych warunkach potrafiłem – a ponieważ od siedzenia i czekania człowiek się na pewno nie posuwa naprzód, zacząłem mówić. Cokolwiek. Byle wreszcie przerwać tę huczącą ciszę. I byle oni przestali czekać.

– Jestem tu po to… – i nagle słowa popłynęły wartką strugą -…po to, żebyście zostawili Indian w spokoju. Tak chce Fidel i tak wam kazał powiedzieć. Macie walczyć z armią i rządem, przeciwko tyranii, a Indianie zostają w spokoju. Fidel mówi, ze to ich ziemia. oni są Ludem Pracującym, tak jak wy. Zrozumiano?

– Tajes – odpowiedzieli po chwili niezgodnym chórem.

– ZROZUMIANO?! – dobiłem po wojskowemu.

– SI, SEŃOR!!! – tym razem głos był jeden, chociaż gardeł wiele.

– Nie żaden „seńor”, towarzysze, tylko „compańero” - skarciłem łagodnie, po ojcowsku.

– Tajes – odpowiedzieli jak grzeczni synkowie.

* * *

Trzy dni później, siedziałem sobie bezpiecznie na patio maleńkiego hoteliku w Palenque i piłem świeżo wyciśnięty sok z ananasa z lodem. Pod stolikiem wciąż trzęsły mi się uda [Przypis: Mój znajomy mawia tak: Uda są zawsze dwa – albo się uda, albo się nie uda. Tym razem pierwsze z lewej. [przyp. tłumacza]

ZNOWU GWATEMALA

Po tym zajściu naruszałem strefę przygraniczną Gwatemali jeszcze kilka razy, lecz jechać w głąb kraju się bałem. Armia straciła wprawdzie władzę absolutną, ale wojskowi stali się przez to tylko bardziej nerwowi. W stolicy pozory cywilnej kontroli, natomiast na prowincji – a ja się przecież wybierałem na prowincję – nadal niepodzielnie rządzi wojsko. I robi to w sposób właściwy dla wielu armii świata – najpierw szuka pretekstu (np. brak jakiegoś przecinka w paszporcie), a zaraz potem w ruch idą kolby karabinów i wojskowe buciory.

Dlatego uparcie ponawiałem podania wizowe składając je na przemian w różnych konsulatach: w Sztokholmie, Waszyngtonie, Paryżu. (W Polsce nie było jeszcze wtedy ambasady). Przez kilka lat mi odmawiano, a kiedy w końcu dostałem pozwolenie na wjazd…

Zaglądam w paszport, a tam napisane: „wiza ważna 5 dni”.

– Pięć?! Co można zrobić w 5 dni?!

Posłuchajcie…

WIZA KALIBER '45

Zaraz po wylądowaniu w Ciudad de Guatemala, poszedłem do sklepu papierniczego. Tam otworzyłem paszport, dobrałem odpowiedni odcień i grubość długopisu, dostawiłem jedynkę przed piątką i w ten prosty sposób uzyskałem wizę na dni piętnaście. Łatwizna.

(Dziwią się Państwo, że sprzedawca nie reagował? W kraju, gdzie rządzi Armia, lepiej nie wyskakiwać przed szereg. Nawet kiedy widzimy, że w tym szeregu ktoś kombinuje coś na lewo. Wtedy najbezpieczniej jest natychmiast zrobić „w prawo patrz”. Poza tym, jak ktoś coś robi zupełnie jawnie, na widoku publicznym, to to chyba raczej nie jest nielegalne, choćby na pierwszy rzut oka wyglądało na fałszowanie dokumentów.)

Po dwóch tygodniach doszedłem do wniosku, że bardzo mi się w Gwatemali podoba i nie chcę jeszcze wyjeżdżać. Dlatego po raz drugi podrasowałem sobie wizę przeprawiając „15” na „45”. Łatwizna.

– to w końcu tylko dodatkowe kreseczki pod odpowiednim kątem.

Liczne patrole wojskowe, wielokrotnie bardzo skrupulatnie wertowały potem mój paszport, ale zawsze puszczały mnie wolno

– przekalibrowana wiza u nikogo nie budziła zastrzeżeń. Do czasu.

Czekał mnie jeszcze przecież powrót do domu, związany nieodwołalnie z przejściem granicznym na lotnisku w stolicy kraju, a tam pracowali urzędnicy dokładnie obeznani z procedurami. Wiedzieli świetnie, że wiz na 45 dni się nie wydaje (albo 3(1, albo od razu 90). Poza tym mieli zawsze pod ręką pomoc – rodzaj ściągawki – w postaci grubej Granatowej Księgi w tekturowej oprawie, do której wpisywano wszystkich nietypowych przyjezdnych. Amerykanie, Niemcy, Francuzi nie podlegali wpisowi, ale ja, obywatel państwa komunistycznego, owszem.

* * *

Przy wjeździe spędziłem dwie godziny oczekując na ostateczną decyzję, czy moja wiza (wydana w Austrii) zostanie uznana. Był w tej sprawie telefon do Ministerstwa Spraw Zagranicznych (na mój koszt), potem do Spraw Wewnętrznych (na mój koszt), potem faks z ambasady w Wiedniu (na mój koszt) i wreszcie bardzo szczegółowy wpis do Granatowej Księgi, obciążony opłatą skarbową (na mój koszt rzecz jasna).

Nie miałem wątpliwości, że przy wyjeździe Księga znów się pojawi – a w niej było bardzo jasno napisane, do kiedy mam opuścić terytorium Gwatemali – dlatego skrupulatnie się na tę okoliczność przygotowałem:

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Gringo Wśród Dzikich Plemion»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Gringo Wśród Dzikich Plemion» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Gringo Wśród Dzikich Plemion»

Обсуждение, отзывы о книге «Gringo Wśród Dzikich Plemion» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x