Wojciech Cejrowski - Gringo Wśród Dzikich Plemion

Здесь есть возможность читать онлайн «Wojciech Cejrowski - Gringo Wśród Dzikich Plemion» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Gringo Wśród Dzikich Plemion: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Gringo Wśród Dzikich Plemion»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

,,Gringo… to książka podróżnicza pełna przygód i zaskakujących zwrotów akcji. Autor – Wojciech Cejrowski, znany z niezwykłego poczucia humoru -po raz kolejny wprowadza nas w odległy, tajemniczy i całkowicie obcy współczesnemu europejczykowi świat indiańskich wierzeń i obyczajów. Na szczególną uwagę zasługują zamieszczone w książce zdjęcia ukazujące najbardziej egzotyczne zakątki świata i barwne wizerunki ich dzikich mieszkańców. Lektura tej ksiażki całkowicie pochłania czytelnika przenosząc go w ginący klimat pierwotnych kultur i plemiennych obyczajów.

Gringo Wśród Dzikich Plemion — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Gringo Wśród Dzikich Plemion», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Złapałem!

Teraz będzie lądowanie…aaa a

.

.

aał…

– …ugh… – walnąłem z impetem w miękkie wory. – Noo, nie było aż tak źle… – myślę sobie.

Niestety zaraz potem dobiłem głową w coś twardego…

……

– Noo gringo… – usłyszałem z bardzo daleka. Ktoś mówił do mnie przez blaszaną rynnę.

– Dudni ci w głowie? – zapytał ten sam ktoś trochę bliżej i tym razem chyba już bez rynny, albo z dużo krótszą.

– Wraca do siebie – stwierdził inny głos. – Dajcie mu aguardiente.

Tylko nie to!…aał… Bardzo dziękuję! W żadnym wypadku! – mimo ostrego bólu z tyłu głowy, wstałem skutecznie otrzeźwiony samym wspomnieniem anyżówy.

Znowu byłem na ciężarówce. Jechała spokojnie, tak jak przedtem. Było tylko trochę jaśniej – dookoła zaczynał się dzień. Kolejny dzień mojego cennego życia.

– Pogniotłeś sobie documentos - mówi ten od rynny. – Tak żeś je mocno trzymał, żeśmy od razu wiedzieli, że żyjesz.

Żyłem. Żyliśmy wszyscy. Choć niewiele Brakowało.

Rano, po dotarciu do Sayaxche oglądaliśmy ślady po kulach na obu burtach ciężarówki, mniej więcej na wysokości naszych pięt. Przestrzelone były także drzwi szoferki od strony pasażera.

Jakie to szczęście, że kierowca był nieużyty i nie chciał wieźć nikogo obok siebie – teraz ten ktoś byłby dziurawy. [Przypis: A zgadnijcie KTO mu proponował za to miejsce pięć dolarów? [przyp. Autora]]

Tylko jednego z nas trafiła kula. Właściwie drasnęła – w piętę – i wcale nie było pewne czy kula. Równie dobrze mógł to być jakiś odprysk, lub drzazga, ale niech mu będzie, że kula. Ranę miał zawiniętą w kawał starej brudnej szmaty i czuł się wspaniale – w swojej wiosce odegra rolę bohatera wojennego. Latynosi to uwielbiają.

DO HONDURASU

Z gazety znalezionej przypadkiem (zawinięto mi w nią owoce mango, które kupiłem na targu) dowiaduję się, że amerykańscy archeolodzy, którzy kopią pod jedną z piramid w ruinach Copan, odkryli właśnie jakieś nowe tajemnicze korytarze. Sensacja! Freski, reliefy i wszystko podobno świetnie zachowane. Pełne kolory,…

Więcej nie udało mi się przeczytać, bo notatka była niewielka, farba drukarska podła, a mango wspaniale dojrzałe i puściło sok. To zaledwie jeden, no może dwa dni drogi od miejsca w którym właśnie jestem. W tej sytuacji po prostu MUSZĘ tam pojechać! Tyle, że Copan leży w Hondurasie, a ja oczywiście nie mam wizy. Mimo to pojechałem. Posłuchajcie…

Wybrałem najmniejsze przejście graniczne, jakie udało mi się znaleźć. Zagubione pośród tropikalnego lasu. Wiodła doń dziurawa, błotnista droga, która istniała bardziej na mapach niż w terenie. Międzypaństwową linię graniczną zaznaczał idący w poprzek drogi zardzewiały łańcuch. Na jego końcach dwie wbite w ziemię żerdzie z resztkami flag narodowych Hondurasu i Gwatemali. Obok, chyląca się ku upadkowi budka z desek – „Strażnica”, jak głosił napis wymalowany krzywo, ale za to oficjalnie.

„Strażnica” była tylko jedna, choć przecież państwa dwa. To najprawdopodobniej z oszczędności – tym przejściem mało kto przechodził i właśnie dlatego je wybrałem. Było, bo było. Władze raczej się nim nie interesowały. Może zsyłano tu wojskowych za karę? Albo przeciwnie – żeby sobie odpoczęli pośród sennego pustkowia.

Pukam w okienko. W środku zaspany żołnierzyna (też tylko jeden – Honduranin – widocznie brali dyżury na zmianę) przeciera na mój widok zdziwione oko.

– A ty gringo co , zgubiłeś się?

– Nie seńor, jadę do Copan. Rzecz jasna tylko w przypadku, gdy łaskawy Pan zechce mnie jeszcze dzisiaj odprawić.

* * *

Małe przejścia w Ameryce Łacińskiej są często zamykane – na niedziele i święta, na noc, na sjestę, na „zaraz wracam” itp. Nie oznacza to wcale, że kiedy są zamknięte to nie są czynne. Przeciwnie – wtedy odprawy odbywają się dużo sprawniej, bo ludzie pracują chętniej, gdy jakieś, nawet bardzo drobne, pieniądze trafiają wprost do ich kieszeni i nikt nie prosi o pokwitowanie.

* * *

Podałem paszport.

Żołnierz popatrzył na smętnego orła bez korony, a następnie, stukając palcem w słowo „Ludowa” zapytał:

– Co to za kraj?

Był życzliwy i uśmiechnięty. U wojskowych na służbie to takie rzadkie, że choć podejrzewałem czym to się dla mnie skończy, nie potrafiłem go okłamać:

Polonia – mówię tonem sugerującym, że chodzi mi o coś w rodzaju Szwajcarii.

Na to on niedbałym mchem wyciąga spod stołu grubą księgę w tekturowej oprawie. (Była to honduraska wersja Granatowej Księgi znanej mi z lotniska w Ciudad de Guatemala. Na kilku pierwszych stronach alfabetyczny spis państw świata ujęty w tabelę z rubrykami: „nazwa potoczna”, „nazwa pełna” oraz „przepisy dotyczące wizowania”.)

Wojskowy palec zaczął wolno sunąć w dół listy. Mężczyzna mamrotał pod nosem kolejne nazwy. Na szczęście nie był zbyt sprawny w czytaniu, więc choć ja miałem tę tabelę do góry nogami, dość łatwo wyprzedziłem jego palec i z pewnym niepokojem stwierdziłem, że Polski na tej liście nie ma.

Była trochę dalej – w oddzielnej tabeli – suplemencie obwiedzionym czerwoną kreską. Dlaczego kreska jest czerwona, wyjaśniał nagłówek o treści: „Kraje wrogie – komunistyczne i terrorystyczne''. Na początku była Albania, a na końcu wyraźna instrukcja, żeby obywateli powyższych państw pod żadnym pozorem nie wpuszczać na terytorium Hondurasu. PS. Nawet jeżeli przedstawią paszport dyplomatyczny.

Seńor!!! - przerwałem żołnierzowi gwałtownie, kiedy jego palec był dopiero między Nową Gwineą a Nową Zelandią. – Czy opłata za wjazd wynosi tak samo jak w zeszłym roku, dziesięć dolarów, płatne GOTÓWKĄ?

Mój hiszpański, przedtem nienaganny z ładnym meksykańskim zaśpiewem, teraz nabrał ciężkiego amerykańskiego akcentu, który we wszystkich językach świata kojarzy się z pieniędzmi gotowymi zmienić właściciela.

Z kieszeni wyjąłem przygotowany na tę okazję plik jednodolarówek. (Taki plik zawsze robi większe wrażenie niż pojedynczy banknot o nominale będącym sumą jednodolarówek. Poza tym plik łatwiej podzielić, jeśli trzeba).

Wolno, z dramatyczną celebrą, odliczyłem: dziesięć… pojedynczych… zielonych… szeleszczących… banknotów. Dodałem jeszcze dwa. I ułożyłem starannie między Malezją a Mozambikiem.

Żołnierz zareagował prawidłowo: strzelił oczami na lewo i prawo w poszukiwaniu świadków. Kiedy upewnił się, że jesteśmy sami, Tekturowa Księga została zatrzaśnięta, z hukiem pochłaniając pieniądze.

– Witamy w Hondurasie, gringo.

* * *

W drodze powrotnej z Copan, powinienem był z wypiekami na twarzy wspominać fantastyczne ruiny i świeżo odkopane malowidła, które poza mną widziało jeszcze może z pięć, najwyżej dziesięć osób. (Osób żyjących współcześnie – bo kiedyś, wieki temu, oglądali je przecież Majowie). Tymczasem ja, z zimnym dreszczem na plecach, zamartwiałem się pewną przyziemną kwestią techniczną: czy aby na pewno zostanę wpuszczony z powrotem do Gwatemali?

Wizę miałem przecież jednowjazdową i już „napoczętą”. Ponadto była to wiza w znacznym stopniu naciągana, a ujmując sprawę matematycznie, owo naciągnięcie wynosiło aż osiemset procent wartości początkowej.

Szczęśliwie, na takich leśnych przejściach granicznych bardzo mało się dzieje i każdy przechodzień stanowi przyjemne urozmaicenie.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Gringo Wśród Dzikich Plemion»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Gringo Wśród Dzikich Plemion» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Gringo Wśród Dzikich Plemion»

Обсуждение, отзывы о книге «Gringo Wśród Dzikich Plemion» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x