– Helou, Tutu – mówi Ewa. Pan podnosi głowę. Spogląda na Ewę, później na mnie.
– Helou, ślicznotki – mówi. Ewa wskazuje na mnie.
– Tutu, przedstawiam ci moją największą przyjaciółkę. Ma na imię Majka.
Pan wstaje. Wyciąga do mnie rękę. Podaję mu swoją. On mówi:
– Bogdaj, bardzo mi przyjemnie.
– Mnie również.
– Doskonała zupa – mówi. – Bardzo paniom polecam. Spogląda na zegarek.
– Ja znikam – mówi. I znika. Zostałyśmy same.
– W ten sposób poznałaś komplet moich starych – mówi Ewa. Wskazuje mi krzesło przy stole, siadamy. Ewa woła:
– Panno Zenobio! Dwa nakrycia!
Na końcu salonu uchylają się drzwi. Patrzę… stoi tam panna Zenobia.
– Służę paniusiom – woła, znika i znów się pojawia, pchając przed sobą wózeczek z talerzami. Rozstawia na stole to, co przywiozła, nalewa zupę z wazy. Spojrzała na mnie, nie poznała i zniknęła. Coś dziwnego pływa w zupie. Biorę to na łyżkę. Niebieski, przezroczysty makaron. Panna Zenobia pojawia się znów. Krząta się wokół nas, nakłada na talerze drugie danie, znika.
– Czemu tak na nią patrzyłaś? – pyta Ewa.
– Bo mi kogoś przypomina.
– Nawet wiem kogo.
– Kogo?
– Siebie.
– To ona?
– Kto?
– No… panna Zenobia.
– Tak się nazywa.
Przysuwam sobie talerz, biorę nóż i widelec. Nóż się wygina, gdy dotykam nim mięsa. Po stole chodzi biedronka. Ewa śmieje się. Zatopione w niebieskich, przezroczystych fotelach siedzimy w pokoju Ewy i pijemy coś dobrego i zimnego w długich szklankach. Jeśli oczywiście nie jest to gorąca herbata… Ewa zrywa się, podbiega do magnetofonu.
– Masz jakieś życzenia?
– Nie wiem.
– To Kju.
Wyszukuje kasetę, wsuwa ją w szczelinę. Jarrett rozpoczyna młóckę po klawiszach.
– Holender, pomyliłam kasety – mówi Ewa.
– Zostaw.
Ewa przybiega z powrotem. Klap na fotel.
– Lubisz tego kretyna? – pyta. A ty?
– To nie moja kaseta. Ale jakoś wytrzymam.
– Ja lubię – mówię. – Wyobrażam sobie złotą piłkę, którą on toczy po schodach bez końca.
– Ślicznie to powiedziałaś – mówi Ewa. – Mam wspaniałą szminkę, chcesz, to ci ją dam.
Biegnie do toaletki, wraca. Maluje sobie szybko usta.
– Popatrz, jest złota – mówi. Wydyma usta. Są złote. Podaje mi szminkę. Maluję nią sobie paznokieć. Już złoty.
– Fajna – mówię.
– Jesteś dziewicą? – pyta Ewa.
– Wszystkie damy to dziewice – odpowiadam. Ewa śmieje się perliście.
– Chcesz, to ci go zatańczę.
Podrywa się z fotela, tańczy muzykę Jarretta. Złota piłka turla się po nie kończących się schodach. Pobiec za nią, czy jeszcze zostać i patrzeć na Ewunię?
Zostaję.
Tańczy jak prawdziwa baletnica, tylko że sto razy śliczniej.
Patrzę w zachwyceniu. Ach, to przecież ona jest świetlistą piłką Jarretta.
– Jesteś zupełnie inna, niż myślałam – mówię.
– To dlatego, bo mnie nie znałaś – odpowiada Ewa. Podskakuje wysoko, dotyka głową sufitu, chwieje się tam chwilę i powolutku spływa na szafirowy dywan.
Przymykam oczy i już nie mogę ich otworzyć.
– Nie wiem dlaczego, ale okropnie chce mi się spać – mówię z trudem otwierając usta.
– To połóż się – dobiega mnie z daleka głos Ewy. Kładę się na przezroczystej kanapie. Zapadam się w nią. Czuję, jak Ewa czymś lekkim mnie przykrywa, czuję, jak zdejmuje mi buciki.
– Wyłączyć muzykę?
– Niech gra – mówię cichutko, tak cichutko, że sama swoich słów nie słyszę. Słyszę tylko Jarretta i widzę jego świetlistą piłkę – tańczącą Ewunię. Staję się lekka i już mogę pobiec za nią. Ona zbiega po nie kończących się schodach z białego marmuru. Ja za nią.
Wokół wijące się zarośla, i węże, i cuchnące bajora pełne milczących żab i ich osłupiałych oczu.
Bieg i roziskrzony słońcem brylant.
Nagle potykam się i znikam w ciemności i ciszy.
Dż… dż… dż…
Dżdżownicą oślepioną i głuchą wiję się na samym dnie podziemnego jeziora.
Aaaaaaaa. Oooooooo… Coś tu jęczy. Jakieś istnienie bez ciała i myśli. Jakiś bąbelek powietrza w próżni. Wyyyyy… dooooo…
Oooooooodyyyy…
Eeeeeeeee.
Dajcie mi czegoś dotknąć.
Tuuuuuuu…
Pustka w pu… stce puste pustki pu…
Mmmmmm Mprr…
A Mprstw… moje.
Tak się bałam. A to ja, mamusia kazała mi wyrzucić popielniczkę.
Idę wśród bloków i szukam śmietnika. Jakiś mężczyzna biegnie za mną na chwiejących się nogach. W ręku ma pałkę. Ta pałka to świetlówka, cały czas się świeci. Chce mnie nią uderzyć, uciekam.
Idą dwaj chłopcy, uciekają razem ze mną. Skręcają w lewo, ja w prawo. Pijak z neonem za mną. Po drugiej stronie uliczki idzie milicjant. Jest młody i piękny. Pokażę mu popielniczkę, wszystko opowiem. Wbiegam na jezdnię. Rowerzysta skręca w ostatniej chwili.
Trzask, prask, wpada pod samochód, już wszyscy nie żyją, krew się leje z auta. Odwracam się gwałtownie. Przede mną stoi wysoki pan w szarym swetrze, w okularach.
– Marysiu – mówi – nie uciekaj. Chcę ci pomóc.
Wskakuję do windy. Biegnę korytarzem. Wchodzę. Jak tu pusto. Jakie małe okno. Jaka brudna szyba. Podłączę się do prądu, szybciej umyję.
– Jajeczko! – woła ktoś. – Jajeczko!
Otwieram oczy. Przy mnie siedzi jakaś śliczna, śniada dziewczyna w białym szlafroku kąpielowym. Już wiem, kto to jest. To moja koleżanka z klasy, Ewa Bogdaj. Co ja tu robię? Co ja trzymam w ręce?
O, rąbek koca.
Ewa uśmiecha się do mnie.
– Majeczko – mówi delikatnie. – Już bardzo późno, dochodzi dwunasta.
Och jejku… Podnoszę się, siadam na kanapie.
– Już idę – mówię.
– Coś ty – mówi Ewa. – Będziesz spała ze mną, tapczan już posłany.
– Nie mogę – mówię – muszę iść. Mamusia by mnie zabiła.
– To zadzwoń i powiedz, że zostajesz u mnie.
– Nie mamy w domu telefonu – mówię. Wstaję. Chwieję się, taka jestem jeszcze zaspana.
– Proszę, zostań – mówi Ewa. – Przyszykowałam ci kąpiel.
– Naprawdę nie mogę.
Rozglądam się za moimi butami. Tutaj są. Przy kucam i je wkładam.
– Szkoda – mówi Ewa z żalem. – Tak się cieszyłam…
– Gdzie moja teczka?
– Gdzieś jest – mówi Ewa i wykrzywia usteczka w podkówkę. – Naprawdę musisz iść?
– Naprawdę.
– Nie mogę cię odwieźć, bo się właśnie wykąpałam. Zamówię ci taksówkę.
– Nie, nie, ja nie mam przy sobie pieniędzy – mówię. – Pojadę autobusem.
– Już nie jeżdżą autobusy – mówi Ewa. – Ja zapłacę. Siadaj, dzwonię po taksówkę.
Siadam. Ewa bierze telefon ze stoliczka i przychodzi do mnie, na kanapę. Patrzę, a to nie telefon, tylko sama słuchawka. Ewa wciska guziczki. Rozlega się sygnał. I następny. Czekamy chyba z minutę.
– Nic z tego – mówi Ewa – nikt tam nie podnosi. Będziesz musiała zostać.
– Nie, nie mogę – mówię. – Pójdę na piechotę.
– W takim razie poczekaj, zaraz przyjdę – mówi Ewa. Kładzie telefon i wychodzi z pokoju. Biorę tę słuchawkę, co jest całym telefonem. Naciskam guziczki.
Pip… piiip… piiiiiip… pip… piip…
Odkładam szybko telefon, jak oparzona. Co ja zrobiłam? Wykręciłam numer Kaśki, innego nie znałam.
Jak tu pięknie. Puszysty, turkusowy dywan przypomina łąkę, ale bardziej morze. Te przezroczyste fotele są chyba nadmuchane. Gdyby je ukłuć szpilką?… I takie cudne, białe szafeczki z listewek skośnie ułożonych. Na ścianach obrazy. Na nich śliczne, kolorowe dziewczyny o wielkich oczach.
Читать дальше