– Dziękuję pani bardzo – mówię. Uśmiecham się do niej i dygam. Pani też się do mnie uśmiecha. Autobus zatrzymuje się. Jedni ludzie wysiadają, inni wsiadają. Drzwi zamykają się z sykiem. Podchodzę do nich bliżej. Znów jedziemy. Coś na mnie chlapnęło. To na pewno z czyjegoś parasola. Jeszcze trzy sekundy i za dwanaście ósma. Nie wiem, może zdążę. Wszystko dlatego, że nie chodzę do tej samej szkoły co Tadziu, który dostał się do szkoły na naszym osiedlu. Ale tam w ósmych klasach jest przeładowanie dzieci, więc dla mnie sztygar taty, który jest w komitecie rodzicielskim, załatwił miejsce w szkole numer trzy w śródmieściu. Mówił tacie, że to najlepsza podstawówka w całym Wałbrzychu. Od dzisiaj będę uczęszczać do klasy Ósmej A. Jestem bardzo ciekawa nowych koleżanek i nowych kolegów. Jak chodziłam do szkoły w Krzeszowie, to nie miałam żadnej bliskiej koleżanki. Tylko raz miałam, w piątej klasie, ale ona wyjechała z rodzicami do Kanady i nigdy mi nie przysłała pocztówki, chociaż obiecała. Autobus zwalnia, staje. Drzwi otwierają się, wyskakuję. Prosto w kałużę. Tylko ja tutaj wysiadłam. Ulicą idzie jakaś pani.
– Przepraszam bardzo – mówię – gdzie jest ulica Marii Konopnickiej?
Pani pokazuje palcem na drugą stronę jezdni. Lecę na drugą stronę i dopiero jak jestem na chodniku, przypominam sobie, że zapomniałam podziękować. O, jest ulica Marii Konopnickiej. Idą chłopcy z teczkami. Biegnę za nimi.
– Przepraszam – mówię zdyszana – czy idziecie do szkoły numer trzy?
Jeden z nich śmieje się i mówi: – Co ty, chora? My idziemy na wagary.
– To gdzie jest szkoła numer trzy?
Chłopaki pokazują tam, skąd przybiegłam. Więc mówię:
– Ale to przecież tu jest ulica Marii Konopnickiej.
– Tam też jest Konopnickiej – mówią. – Trzy kilometry i będziesz w szkole.
To ja biegiem z powrotem. Za sześć ósma, nie zdążę. Przebiegam przez jezdnię, rozglądam się… nie ma ulicy Konopnickiej. Tylko plac rozkopany cały w kałużach. Na pewno dalszy ciąg ulicy jest za placem. Idę, wszędzie błoto. Żeby się tylko nie przewrócić. Nie przejdę, chyba trzeba naokoło. Ulicą idą akurat dziewczynki z tornistrami i parasolkami. Krzyczę:
– Dziewczynki! Nie wiecie, gdzie jest szkoła numer trzy?
– My idziemy do szkoły numer trzy!
Idą i wcale się nie spieszą. Wycofuję się z tego błota i dołączam do nich. Razem przechodzimy przez jezdnię i idziemy właśnie w tym kierunku, gdzie poszli tamci chłopcy, co mówili, że idą na wagary.
– Do której klasy chodzicie? – pytam dziewczynek.
– Do trzeciej – mówią.
– To tak, jak mój brat – mówię.
– A ja chodzę do czwartej – mówi jedna z nich.
– Dobrze się uczycie? – pytam.
– Ja się uczę najlepiej – mówi ta z czerwonymi kokardkami i z czerwoną parasolką. – Mam odznakę wzorowej uczennicy.
– Ja też mam odznakę – mówi druga.
– Ale dostałaś wczoraj czwórkę – mówi ta z kokardkami. Dochodzimy do gmachu szkoły. Jest bardzo duży i pełno na nim wy rzeźbionych figur. Dziewczynki pobiegły, została przy mnie jedna.
– Ja miałam odznakę wzorowej uczennicy w tamtym roku – mówi. – A w tym roku umarł mój tatuś i już nie dostałam.
Wchodzimy do środka. Jaka duża ta szkoła, o, i jest nawet szatnia, ale ja nie wiem co i jak, więc kucam w kącie, wyjmuję kapcie, zakładam na nogi, a ubłocone buciki zawijam w płaszczyk z folii i chowam do teczki. Dzwoni dzwonek. Podbiegam do pani, która krzyczy na dzieci, żeby szybciej się zwijały.
– Dzień dobry – mówię. – Gdzie jest klasa ósma A?
– A ty skąd się urwałaś? – dziwi się pani.
– Ja chodziłam do szkoły w Krzeszowie, ale teraz dostaliśmy mieszkanie we Wałbrzychu…
– Leć na drugie piętro – mówi pani. To lecę. To już tu. Tyle tu korytarzy. Tam lecieć, czy tam? A może tam?
Siedzę w ostatniej ławce, w rzędzie pod ścianą. Nie wiem, jakie zeszyty wyjąć, bo nie wiem, jaka to lekcja. Mam gorące policzki i sucho w ustach.
Jak wpadłam do klasy, to zderzyłam się z jakimś chłopakiem. Przewróciliśmy się, on i ja. Wstaję, biorę teczkę, on siedzi na podłodze i maca się po zębach. To ja mówię: – Bardzo cię przepraszam. – A on: – Spierdalaj! – I wszyscy w śmiech. To idę do pustej ławki i siadam.
A ktoś mówi: – Mała, ty się chyba pomyliłaś. – Podnoszę głowę, stoi nade mną jakaś dziewczynka. – Tu siedzi Bogusia – mówi. – Nie ma cię. – Wstaję, ona siada. Stoję, rozglądam się. Mówię: – Czy jest tu gdzieś jakieś wolne miejsce? – Tu jest wolne – słyszę. Patrzę, to powiedział taki gruby, czerwony na twarzy. Pokazuje miejsce obok siebie. To siadam obok niego. A ten chłopak, z którym się zderzyłam, wstaje z podłogi, podchodzi do mnie, pac mnie dłonią w czoło i mówi: – Chwileczka, ja tu siedzę. – Wstaję, on siada. – Co ty, gruby – mówi – na podryw cię zebrało? – Gruby się śmieje, inni też. Jakaś dziewczynka mówi: – Zobaczcie, jakie ma modne rajstopy. W ciapki!
Patrzę na moje nogi, rajstopy całe zachlapane. To wtedy, jak wpadłam w kałużę. Stoję i nie wiem, co mam zrobić. Wszyscy na mnie patrzą. – Słuchaj – ktoś mówi – tam na końcu jest wolna ławka. Poszłam tam i usiadłam.
No i siedzę. Jest już nauczyciel, całkiem młody pan. Coś czyta i ziewa. W klasie jest dosyć cicho. Jedna z dziewczynek podnosi do góry palce… Chrząka. Pan unosi głowę i patrzy na nią.
– Co – mówi – tak od razu do ubikacji?
– Nie – mówi ona – tylko że tu siedzi jakaś obca dziewczynka. – I pokazuje palcem na mnie. To ja wstaję.
– Co tu robisz? – pyta pan.
– Ja tu jestem zapisana.
– Nic o tym nie wiem.
– Tata mnie zapisał – mówię. – Powiedział, że mam iść do szkoły numer trzy przy ulicy Marii Konopnickiej. Do klasy ósmej A.
– Co mówisz? – pyta pan, zwija dłoń i przystawia ją sobie do ucha.
– Głośniej!
Wszyscy się śmieją. Mam tak sucho w ustach, że już nic nie mogę powiedzieć.
– Chodź bliżej – mówi pan – siadaj koło Klaudii!
Biorę teczkę i rozglądam się, gdzie mam usiąść. Naraz wstaje ta dziewczynka, co mnie wcześniej wygoniła ze swojej ławki, i mówi: – Ale proszę pana, koło mnie siedzi Bogusia!
– To czemu ja jej tu nie widzę?
– A bo jest w szpitalu.
– Odpowiedz mi Klaudia na takie pytanie – mówi pan. – Jak ktoś, kto leży w szpitalu, może jednocześnie siedzieć koło ciebie?
– Ale to jest jej miejsce – mówi Klaudia.
– To było jej miejsce – mówi pan. – Było! Teraz jej miejsce jest w szpitalu. Kapewu?
Pan spogląda na mnie i mówi: – A ty siadaj koło Klaudii i nie zawracajcie mi więcej głowy, jak nie chcecie leżeć razem z Bogusią w szpitalu. No co, na co czekasz? Podchodzę i siadam na miejscu Bogusi. Klaudia odsuwa się do ściany. – Przepraszam – mówię do niej szeptem. – Jaka jest teraz lekcja? – Nie odpowiada. Rozglądam się, bo może gdzieś na ławkach leżą książki albo zeszyty, to bym się zorientowała, ale nic nigdzie nie leży. Pan otworzył dziennik i przewraca kartki. Siedząca przede mną dziewczynka odwraca się, spogląda na mnie. Ma duże, czarne oczy i czarne, lśniące, krótko ostrzyżone włosy. Jest bardzo ładna. Mówi cicho do Klaudii:
– Nie przedstawisz mnie swojej nowej koleżance? Klaudia wzrusza ramionami, prycha, nie odpowiada. Czarna dziewczynka uśmiecha się do mnie i mówi:
– Mam na imię Ewa. A ty?
– Marysia – mówię i też się uśmiecham.
– Śliczne imię – mówi Ewa. – Skąd przyjechałaś? Na pewno z Paryża. Zgadłam?
Читать дальше