Pan Krzysiek lubi sobie wypić. Tata też, ale mówi, że w robocie nie pije, bo jakby pił, to już by dawno z dachu spadł. Bo tata układa dachówki na dachach. Dawniej to układał przez cały dzień, ale teraz, gdzieś tak od trzech lat, robi w kopalni węgla kamiennego w Wałbrzychu, a dachówki układa tylko po południu, jak wyjdzie z kopalni. To właśnie dzięki kopalni dostaliśmy nowe mieszkanie w Wałbrzychu, na osiedlu Piaskowa Góra. Jeszcze w nim nie byłam. Za to mamusia była i opowiadała, że jest bardzo ładne, że są tam aż trzy pokoje. Jeden duży i dwa malutkie. I kuchnia, i łazienka, i osobno ubikacja, z czego mamusia bardzo się cieszy, bo jak ktoś będzie chciał się załatwić, to nie będzie przeszkadzał temu, kto akurat będzie się mył. U nas w baraku jest niby to samo, bo budka z serduszkiem jest koło porzeczek, a pompa po drugiej stronie, przy komórkach. Tacie najbardziej żal zostawiać króliki. Mamusi też. Ale jeśli chodzi o mnie, to ja bardzo się cieszę, że na nowym mieszkaniu nie będziemy trzymać królików. Już nie będzie tata ich zabijać. Mruczka też nie weźmiemy z sobą, bo koty przyzwyczajają się do miejsca, a zresztą mamusia mówi, że i tak by go nie zabrała , boby jeszcze jej nasikał w nowym mieszkaniu. Pani Kamińska będzie go karmić. No i zupełnie jeszcze nie wiadomo, co będzie ze szkołą. Do końca podstawówki mam niecałe trzy miesiące. Tadziu tyle samo, ale do końca trzeciej klasy. Do tej pory chodziliśmy do szkoły w Krzeszowie, to tylko trzy kilometry, ale teraz… Co będzie teraz? Od nas do Wałbrzycha jest dwadzieścia kilometrów i nie ma bezpośredniego połączenia. Tata jeździ do kopalni rowerem, ale jest dorosły. Inna sprawa, że i tak nie mamy więcej rowerów, tylko ten taty. To tata powiedział, żebyśmy się przeprowadzili do Wałbrzycha dopiero na wakacje, ale mamusia powiedziała, że musimy natychmiast, bo jeszcze jacyś dzicy lokatorzy wywalą nam siekierą drzwi do nowego mieszkania i się włamią. My przyjeżdżamy, a oni już tam mieszkają, i nie chcą nas wpuścić. Wtedy tata zaproponował, że zamieszka tam na razie sam, a reszta rodzinki doszlusuje, jak się skończy rok szkolny. Ale mamusia wie swoje. Zaraz by się koleżki taty zwiedzieli i by sobie urządzili melinę do popijania i do urzędowania z chorymi wenerycznie kobietami.
Tak więc stanęło na tym, że w poniedziałek po robocie tata pójdzie do szkoły w Wałbrzychu i nas zapisze. Żeby tylko nas przyjęli. Może nas nie zechcą na koniec roku? Ale chyba tata im wytłumaczy i powie o tych dzikich lokatorach? Już tam stoją nasze nowe meble. Meblościanka i wersalka. Jeszcze ich nie widziałam, bo były w komórce, zapakowane w tektury i folię. Przedwczoraj tata z panem Krzyśkiem zawiózł je do Wałbrzycha ciężarówką. Bardzo jestem ciekawa, jak to mieszkanie wygląda. W jednym pokoju będę mieszkać ja z dziewczynkami, w drugim tata z Tadziem, a mamusia z Zenusiem w trzecim. Albo dziewczynki w jednym, ja z Tadziem w drugim, a w trzecim mamusia, Zenuś i tata. Jeszcze się mamusia nie zdecydowała. Raz mówi tak, raz inaczej, a innym razem zupełnie inaczej. Tata się wtedy śmieje i mówi: – Osiołkowi w żłoby dano. – No bo rzeczywiście. Tutaj się mieścimy w pokoju z kuchenką, to tam nie mielibyśmy się pomieścić w aż trzech pokojach z kuchnią i przedpokojem? Ale będzie dużo miejsca do latania. Tak sobie leżę, nagle patrzę: znów mam palec w ustach. Fuj. Jak się tylko zapomnę, to wsadzam do buzi palec, kciuk prawej ręki, i go ssę, jakby to był smoczek. Wszyscy się ze mnie śmieją, że taka duża dziewczynka, a ssie palec. Ciągle sobie postanawiam, że już nigdy, aż tu patrzę, znów mam go w buzi. Zosia i Krysia, takie małe, a nie ssą palców. Tata mówi, że mi go posmaruje kocim gównem, to się kiedyś przejadę. Mamusia każe mi co rano pokazywać palec i jak jest biały i czysty, to krzyczy, że cysiałam. To ja zawsze mocno myję wszystkie palce wieczorem, żeby rano nie można było poznać różnicy, ale i tak zawsze widać, że ten wyssany. Ojej.
Słoneczko już zaszło, a moich jeszcze nie ma. Tak dużo było tych kartofli do sadzenia, a ja się wyleguję i nic nie pomagam. Na pewno zamiast mnie dołki zasypuje Tadziu. Żeby tylko dobrze zasypywał. – O, tutaj źle zasypałeś! I tu! – Że też mamusia tego nie widzi. – Oj, bo ją zaraz zawołam i pokażę, jak ty zasypałeś! – A Tadziu tylko się śmieje i pokazuje mi język. Przyjeżdżamy na jesień, żeby zebrać, a tu ani jednego kartofla. Bo były źle zasypane. No nie, te, które ja zasypywałam, to są. – Zobacz Tadziu – mówię – tak się zasypuje. – Biorę motykę i pokazuję mu. Patrzę, a Tadziu stoi już na pagórku i strzela do nas z patyka. Tratatata! Leżę zabita na łące, a koło mnie siedzi ptak. Jest biały i niewyraźny. Pytam go: – Co chciałeś? – Coś ma w dziobku. Wypluwa to i odlatuje. To coś się świeci. Wyciągam rękę. Światełko ucieka, zagrzebuje się w ziemię. To ja za nim. Na czworakach pełznę krecim korytarzem. Coraz głębiej w ciemność, pod ziemię. O, znów widzę światełko. Ktoś strasznie chrapie. To tutaj, w pokoiku rodziny kretów, chrapie na leżance tata kret. Mamusia kret myje sobie nad miską futerko. A tam dziewczynka kret ssie przez sen łapkę. Stoją przy niej dwa malutkie kreciątka i rozmawiają cichutko.
– Coś mi mówi, że ona niedługo umrze.
– Coś ty, po co miałaby umierać?
– Babcia umarła i co? Po nic.
– Była stara.
– A Marysię wąż ugryzł.
– Ale Tadziu go nie znalazł.
– Bo ugryzł i uciekł.
Głuptaski. Nic nie wiedzą, że ich starsza siostrzyczka stała się właśnie kobietą. Jestem teraz jak mamusia. To Pan Bóg tak urządził z kobietami, żeby mogły rodzić dzieci, żeby ludzkość nie umarła. Ja też kiedyś urodzę dzieci. Chłopca i dziewczynkę. Chłopczyk będzie miał na imię Pawełek a dziewczynka Zuzanna. Jest poniedziałek, godzina siódma dwadzieścia siedem. Nie, to niemożliwe, przecież jest środa, to tylko zegarek tak pokazuje. Dostałam go w tamtym roku na imieniny od ojca chrzestnego. Już któryś raz pokazuje nie ten dzień, co trzeba. Ale jeśli chodzi o godziny i minuty, to jeszcze nigdy się nie pomylił. Stoję na przystanku i czekam na autobus numer osiem. Wokół pełno ludzi. Też czekają. Niektórzy mają parasole, bo pada deszcz. Ja mam na sobie płaszczyk z przezroczystej folii z kapturkiem. Jest dosyć ciepło i przyjemnie, tylko w nogi trochę mokro. To była pierwsza noc spędzona przez nas w nowym mieszkaniu. Mamusia powiedziała wieczorem, żeby zapamiętać, co się komu przyśni, bo sny na nowym miejscu zawsze się sprawdzają. Jej śniło się, że się kłóciła z panią Kamińską z naszego starego baraku w Jawiszowie, co jest bardzo dziwne, bo przecież już nigdy tam nie wrócimy. Zosi śniła się kura, a Krysi, że jadła kaszę na mleku z cukrem i malinami. Tadziowi nic się nie śniło, ale jemu nigdy nic się nie śni. A mnie coś się śniło, coś bardzo pięknego, tylko że teraz to już nie wiem, co to było, bo jak się obudziłam, to chciałam jeszcze pospać, żeby mi się to jeszcze trochę pośniło, ale gdy się znów obudziłam, to okazało się, że już nic z tamtego snu nie pamiętam. Coś, że… nie, nie pamiętam. Szkoda, bo to było coś naprawdę pięknego…
A co śniło się tacie, to nie wiadomo, bo wyszedł do roboty, jak wszyscy jeszcze spali. Już za piętnaście ósma. Jadę autobusem i strasznie się denerwuję, bo się boję, że się spóźnię do szkoły.
– Przepraszam bardzo – mówię. – Jadę na ulicę Marii Konopnickiej. To gdzie mam wysiąść?
– Nie wiem – odpowiada pani. Moje pytanie usłyszała inna pani i mówi tak: – Na następnym przystanku, zaraz po tym, co będzie teraz.
Читать дальше