Za następną wizytą kapitana nie przygotowany Kania zaczął opowiadać jakąś patetyczną historię.
– Było to nad Piavą – opowiadał z nieporównaną dykcją, i feldfebel wyczekująco słuchał patrząc jednocześnie na zamroczonego rumem kapitana, który usiadł na ławce i oparł się plecami o stół – podczas siódmej ofensywy naszych dzielnych oddziałów. Należało, w myśl rozkazu, za wszelką cenę sforsować rzekę, aby umożliwić rwącym się do boju pułkom piechoty…
Kapitan mruknął coś niewyraźnie pod nosem i zamknął oczy.
– … wtargnięcie w głąb nędznego terytorium włoskiego w celu wypędzenia z ostatniego skrawka, na którym ginęły z wyczerpania pozostałe resztki tchórzliwych i zdziesiątkowanych oddziałów włoskich…
– Coś się nie zgadza – zauważył kapitan otwierając oczy i ziewnął – za Piavą są całe Włochy, a nie skrawek, poza tym nie potrzeba robić ofensyw na ginące z wyczerpania tchórzliwe resztki. Tak mówiliście, nie? Nie klapuje… zresztą mówcie dalej, nieszczęsny człowieku.
– Dowódca trzeciej kompanii sto sześćdziesiątego pułku piechoty wezwał do siebie pana oberlejtnanta von Montecalafiori i przemówił do niego w ten sposób: – Należy, panie oberlejtnant, wysłać patrol z rakietami w celu oświetlenia przedpola podczas naszego posuwania się naprzód, ponieważ jest ono pokryte lejami od granatów i zasiekami z drutu kolczastego, na których mogliby się pokaleczyć nasi niestrudzenie i odważnie prący naprzód żołnierze. – Pan oberlejtnant von Montecalafiori…
– Montecalafiori… – powtórzył sennie kapitan.
– …poszedł do swego plutonu i przemówił do żołnierzy: – Drodzy towarzysze broni! Pan kapitan, dowódca kompanii, polecił mi Wybrać kilku zuchów i wysłać ich na przedpole z rakietami w celu oświetlenia drogi naszym niestrudzenie prącym odważnie naprzód oddziałom; jest tam wiele lejów od granatów i zasieków z drutu kolczastego, na których mogliby się pokaleczyć nasi dzielni żołnierze.
– Nie? Rzeczywiście tak powiedział? – zapytał ocknąwszy się kapitan.
– Rzeczywiście tak powiedział pan oberlejtnant von Montecalafiori…
– Montecalafiori – mruknął znowu kapitan jak echo – hm…
– …potrzeba mi do tego celu pięciu odważnych żołnierzy. Kto z was, drodzy towarzysze broni, zechce ze mną zadanie to wykonać? – Natychmiast wystąpił cały pluton, jak jeden mąż. Pan oberlejtnant von Montecalafiori wzruszony był gotowością bojową swoich ludzi. – Żołnierze! – przemówił. – Kania zerknął na drzemiącego kapitana i powtórzył głośniej: – Żołnierze, ojczyzna jest dumna z was…
Kapitan otworzył oczy, rozejrzał się i powstał.
– Tak… bardzo to było ładne, coście opowiadali, frajtrze. Bierzcie wszyscy przykład z męstwa pana oberlejtnanta von… von…
– Montecalafiori – z szacunkiem dopomógł Kania.
– Tak jest… bierzcie wszyscy przykład z męstwa pana oberlejtnanta, a ojczyzna będzie z was dumna. Siadać! A wy, frajtrze, umiecie bardzo ładnie opowiadać. Niech pan na niego przygotuje wniosek o odznaczenie, feldfeblu.
– Na jakie odznaczenie, panie kapitanie? – zapytał z szacunkiem dinstfirender. Kapitan ziewnął.
– Na jakiś ładny order lub coś w tym rodzaju… W tej sali są pchły, feldfeblu. Coś mnie oblazło i gryzie…
– Możliwe, że są pchły, panie kapitanie. Nie mogę się doprosić kredytu na słomę do sienników. Jutro znowu napiszę zapotrzebowanie.
– Zdaje mi się, że było już takie…
Rozmawiając z feldfeblem kapitan wyszedł, pożegnany przez stojącą na baczność kompanię.
– W samą porę się obudził – mówił w kilka minut później Kania grając w karty – bo zapomniałbym początku i zaplątałbym się w tej historii…
Dinstfirender wezwał go tego wieczora do siebie.
– Mam was podać do odznaczenia, frajtrze – rzekł patrząc Kani w oczy – ale przedtem pragnąłbym wiedzieć, gdzieście wygrzebali to opowiadanie. Słusznie zauważył pan kapitan, że coś się nie zgadza w tym wszystkim. Wszyscy wiemy, że za Piavą są całe Włochy, a nie skrawek, jak również słuszna była uwaga, że jeśli zdziesiątkowane resztki giną, nie ma celu robić na nich aż siedem ofensyw. Dwa lata stoimy na jednym miejscu, a wy klepiecie bzdury o nędznym skrawku…
– Tak jest wszędzie w tych opowiadaniach, panie feldfebel…
– Możliwe, że rzeczywiście takie głupoty wypisują, ale to jest dla rekrutów i wolałbym, żebyście w naszej kompanii opowiadali coś więcej wiarygodnego. Następnym razem gotów was pan kapitan kazać odznaczyć aresztem ścisłym z postem co trzeci dzień… Podaję was do Brązowego Krzyża Zasługi, frajtrze. Abtreren!
Wieczorem opowiedział Haber, że feldfebel wysłał dwa wnioski: jeden dla siebie, a drugi dla Kani.
– Ja się przynajmniej odznaczyłem – oburzył się Kania – ale jakim prawem ta świnia siebie podaje. To nie jest sprawiedliwe.
– Może być, że niesprawiedliwe, ale widzisz, on zawsze tak wycyrkluje, żeby pójść z papierami do podpisu, kiedy pan kapitan jest schlany jak nieboskie stworzenie, bo wtedy podpisze nawet wyrok śmierci na siebie. Dobry z niego kombinator.
NOCNE ALARMY PANA OBERLEJTNANTA
O ile dotąd przed przybyciem Kani kompania przedstawiała niezgorszą kolekcję mąciwodów, łazików i rezonerów, którzy nieźle potrafili obrzydzić życie wszystkim podoficerom, o tyle po rozpoczęciu przez niego służby wszystkie akty sabotażu, rozprzężenia i niekarności przybrały formy zorganizowane, a negliżowanie świętości regulaminowych wzmogło się znakomicie.
Podejrzani politycznie reprezentanci wszystkich narodowości mieli w głębokiej pogardzie cały gmach hierarchiczny wojska, począwszy od “najjaśniejszego pana”, a skończywszy na kapralach kompanii wartowniczej
Służba Kani polegała na codziennym patrolowaniu dworca kolejowego i miasta, z czego wywiązywał się w ten sposób, że wypijał w bufecie na dworcu kilka szklanek wina za zdrowie młodej bufetowej, zakochanej w nim po uszy, szedł do miasta po to tylko, żeby sobie kupić papierosów, i wracał do koszar.
Kiedy się więcej rozzuchwalił, sypiał u swojej bogdanki i do koszar wracał rano, czy miał przepustkę, czy nie.
Patrolowanie w mieście zaczęło mu z czasem przynosić dochody i oddał się tej służbie aż nadto gorliwie.
W ten sposób minęło kilka tygodni.
Zastępca kapitana Zivancicia, oberlejtnant Giser, tragiczny okaz wojennego spustoszenia moralnego, zaczął ni stąd, ni zowąd w uregulowany mniej więcej przez dinstfirendera tok służby w kompanii wprowadzać innowacje.
Pewnej nocy wpadł do koszar i rozkazał służbowemu zaalarmować kompanię.
Dinstfirender, któremu się dotąd nic podobnego nie zdarzyło, nie mógł w żaden sposób zestawić raportu stanu liczebnego i szwendał się całkowicie ogłupiały przed frontem zaspanych żołnierzy.
– Cugsfirer Matjas! Ilu macie ludzi na warcie?
– Jedenastu, panie dinstfirender.
– W jaki więc sposób jest teraz na placu dwudziestu dwóch? Powinno być osiemnastu!
– Sam pan przydzielił do mojej zmiany w tamtym miesiącu czterech…
– Nie mam o tym żadnej notatki. Cugsfirer Koperka!
– Hier. (Tutaj).
– Ilu macie ludzi na miejscu?
– Osiemnastu.
– W jaki sposób, gdzie podzieliście sześciu?…
– Przecież ich nie pożarłem. Są w kompanii.
– Jak wy odpowiadacie, cugsfirerze? Co to za raport? W jaki…
– Ma zupełną słuszność, feldfeblu – wtrącił stojący za jego plecami w mroku oberlejtnant – nie pożarł ich na pewno. U pana jest burdel w raportach. Pan za to może pójść pod sąd, feldfeblu… i zdaje mi się, że ja to panu ułatwię.
Читать дальше