– Ma pan, Madziarze, szczęście wprost niesamowite. Prawdę powiedziawszy, Szökölön wydatnie temu szczęściu umiał dopomóc zgrabnymi fintami.
– Jak czasem, panie feldfebel. W tamtym tygodniu, po jednym gefechcie, znalazłem się w odwrocie razem z pewnym kapitanem artylerii w leju po granacie i nie mogliśmy się z niego wydostać przez całą dobę, bo był ogień huraganowy. Więc powiadam do tego kapitana: tromelfajer nas tu potrzyma trochę i przed nocą nie będziemy mogli się stąd wydostać, może więc pan kapitan dla zabicia czasu zagra ze mną w ferbla. Zaczęliśmy grać i nie minęła godzina, jak wygrałem od niego przeszło pięć tysięcy koron. Bardzo go denerwowały granaty, bo co chwila któryś blisko wyrżnął, i nie mógł skupić uwagi, a ja z tego skorzystałem, bo mi granaty niestraszne i w największym ogniu mogę grać w warcaby jak w knajpie. Ale z tej wygranej pociechy nie miałem, bo następnego dnia, kiedyśmy się wydostali z tego leja i przeszli w bezpieczne miejsce, wróciłem do pułku i zaraz zasiadłem do kart. I co pan powie: przegrałem wszystko, co wygrałem, i jeszcze swoje na dodatek. Została mi tylko totenkapsla. Orżnął mnie tak kucharz. Zwyczajny szmirak, ale umiał szelma lepiej grać, niż gotować. Cokolwiek gotował, zawsze wychodziła taka papka, jaką się dzieciom daje, kiedy mają szkarlatynę. Ryż z pomidorami – klajster, pęczak z grzybami – Majster, a fasola i groch – to już nie klajster, ale kit. Można by okna zaklejać.
Opowiedziawszy tę historię feldfeblowi w celu osłodzenia mu przegranej, Szökölön odkorkował jedną manierkę i powąchał.
– Skosztujemy pańskiego rumu, panie feldfeblu, trzeba zobaczyć, czy wart był stawek.
Rum, jak się okazało, był tego wart. Nawet je przewyższał. Feldfebel przyznał się po pierwszej manierce, że “zaoszczędził” go na fasunkach oficerskich, i wyraził ze skruchą pogląd, że należało mu się ten rum przegrać, bo kradzione nie tuczy.
– Lekko przyszło, lekko poszło, panie feldfebel – pocieszył go Haber – zaoszczędzi pan przy następnym fasunku.
– U nas, w Serbii, tak często się nie fasuje. Teraz zaopatruje się najpierw front włoski.
– To prawda – potwierdził Hładun z powagą – u nas rumu mamy dosyć.
– Co też jest tam do roboty w tej Serbii? – zapytał powątpiewająco Szökölön.
Feldfebel pociągnął z manierki i otarł usta rękawem.
– Słyszał pan co o komidadżich?
– To te sympatyczne chłopczyki, co główki ucinają, prawda?
– Mało, że ucinają, ale przysyłają następnego dnia kobiałkę z głową owiniętą w papier, na którym jest wypisana obietnica, że za każdego zabitego Serba obetną trzy głowy austriackie. Przyjemne, co? W moim batalionie już kilkanaście takich głów mieliśmy, trzeba je było pochować oddzielnie, bo ciał nie znaleziono.
– Swoją drogą, nie ma się czemu dziwić, panie feldfebel, i nie można wymagać, żeby was pieścili. Kraj im się spustoszyło, narżnęło się ludzi jak baranów, nie dziwota, że was tak traktują – zauważył Hładun.
– Nie twoja rzecz – zgromił go Szökölön – nie krytykuj, bo możesz trafić tam, gdzie Abraham piwo podaje. Feldfebel machnął ręką.
– Przy mnie możecie, panowie, mówić, co wam się podoba, bo jestem Chorwatem.
– A jeżeli tak, to co innego. Pańskie zdrowie!
Teraz roztrząsali położenie na wszystkich frontach z rutyną generalissimusów, oczywiście nieprzyjacielskich. Feldfebel całkowicie solidaryzował się z poglądem Habera, że przed zimą nastąpi krach i wszystko się zawali. Przy tej wiernopoddańczej rozmowie wypili połowę wygranego rumu.
Do przedziału wszedł żandarm i najpierw oblizał się na widok rumu, a potem z westchnieniem potrząsnął marynarzami.
– Dokumente.
Marynarze byli wyraźnie stropieni tym brakiem dyskrecji u żandarma i zaczęli bez przekonania wyciągać z kieszeni spodni różne papiery, które oglądali pod światło i kręcili głowami.
– Długo będę przy was stał? Wszystkie listy od kochanek będą teraz czytali. Dokument ma nagłówek jak wół i wystarczy na niego rzucić okiem, żeby go rozpoznać. Pospieszcie się.
Podczas kiedy żandarm oglądał dokument feldfebla, Baldini obudził Kanię. Marynarze każdy wyjęty z kieszeni świstek dokładnie czytali i kiedy wachmistrz, zwróciwszy dokument Kani, zauważył, że jeden z nich obracał w palcach bibułkę do tytoniu, rozeźlił się.
– Jest tam napisane “Abadie” trzy razy w poprzek i raz wzdłuż wodnym znakiem, huncwoty jedne, i nie róbcie ze mnie wariata, pewnie jesteście ze śródlądowej? Pokaż no, bratku, myckę! No i zgadłem! Drodzy panowie dobrze się w Peszcie bawili? A przepustek teraz się nie używa, prawda? Byle się przeszmuglować, to już dobrze, bo w eskadrze o to wielkiego kramu nie robią… To jest pół papierosa “Sport”, drabie, nie patrz tak na to, bo z tego niedopałka nie wyczarujesz przepustki, żebyś do rana patrzył. Nie udawajcie, że mieliście jakiś papier. Znam ja was dobrze! I zdaje się, że już z wami dwoma miałem przyjemność. Dawajcie łapki, braciszkowie!
– Zgubiłem przepustkę, panie wachmistrzu – z rezygnacją oświadczył jeden z nich, bez wiary we własne słowa.
– Zdarza się, przyjaciele, że ktoś coś zgubi – zgodził się zjadliwie wachmistrz, wyjmując z torby kajdanki. – Może się to nawet przytrafić u szarży, ale jeżeli ktoś gubi coś, czego nigdy nie posiadał, to taki wypadek można nazwać zjawiskiem nadprzyrodzonym! A ja, bracie, w takie rzeczy nie wierzę. Może bym nawet i uwierzył, gdybym was nie znał i nie pełnił służby na tej linii od kilku lat. Dawajcie rączęta i stójcie spokojnie! Widać, że już sie z takimi bransoletami znacie, od razu wiecie, jak się ręce podaje.
Wprawnie ich zakuł i koniec łańcucha przeciągnął przez żelazną sztabkę w siatce bagażowej nad ich głowami, po czym zamknął kłódeczkę.
– Dziwi was to, jak widzę – mówił chowając kluczyk do torby – ale zginęło mi już kilku marynarzy z łańcuszkami i musiałem za to zapłacić. Uciekajcie sobie teraz z wagonem, jeżeli możecie.
– Bardzo słusznie – pochwalił Szökölön – służyłem kiedyś w żandarmerii i znam tych ananasów. Sprytnie pan się urządził.
Pozwoli pan kubek rumu? – Z przyjemnością. Żandarm wypił i splunął. – Rzeczywiście, inaczej nie można z takimi. Drugą parę przyłapałem w tym pociągu bez przepustek. Tak się te hycle rozzuchwaliły, że nie uznają niczego i nikogo poza swoim kapitanem! Ze wszystkich łobuzów w monarchii największe łotry to marynarze z rezerwy śródlądowej! Kiedy takiego przyprowadzę do eskadry, to pierwsze pytanie kapitana, czy rozkwasił jakiemu szczurowi lądowemu pysk, a jeśli mu tłumaczyć, że brak przepustki też jest wbrew karności, wtedy macha ręką. “Na przyszły raz – powiada – postarajcie się, matróz, żeby was w kajdankach przywieźli za to, że komuś pokazaliście, co marynarka potrafi, bo wstyd mi przynosicie”. Nic dziwnego, że taki drab stara się, jak może, i robi pierwszemu lepszemu dziurę w głowie. To się nazywa podtrzymywanie tradycji i dbałość o honor marynarki. Teraz sobie grzecznie posiedzicie do następnej stacji, gdzie was wyładuję.
Wachmistrz sprawdził zatrzask kłódki i wyszedł. Na najbliższej stacji wyprowadzono skutych marynarzy. Szökölön przyjaźnie pokiwał im ręką.
– Pa… pa… Pozdrowienia dla dowódcy. Piszcie do mnie, jak wam się powodzi.
W przedziale omówiono szczegółowo rolę marynarki w obecnej wojnie, po czym wzięto się znowu za rum. Kania nie spał więcej i bezsenność równoważył łykami z manierek.
Feldfebel jechał z nimi razem przez godzinę jeszcze i na jakiejś stacji wysiadł.
Читать дальше