– Musiał chyba być w cywilu kataryniarzem ten cały Nogay albo grajkiem wędrownym. Słuchajcie, frajtrze! Jesteście, jak widzę, inteligentnym człowiekiem, sądzę więc, że zdajecie sobie sprawę z tego, co tu zaszło. Powiedzcie mi prawdę: czy pan oberlejtnant wyrażał się kiedyś przed kompanią lub przed kimkolwiek nielojalnie?
– Tak jest, panie generale – odpowiedział z dobrze udanym wahaniem Kania – zdaję sobie sprawę z tego, co tu zaszło, panie generale. Melduję posłusznie, że prowadziłem w kompanii, z rozkazu pana kapitana, wykłady propagandowe w celu poprawienia nastroju.
– Zupełnie trafnie wybrał was pan kapitan. Przekonywam się coraz więcej, że słusznie was oceniłem, frajtrze, mówcie.
– Żołnierze skarżyli się na złe traktowanie i wiem, że pan kapitan miał kilka razy rozmowę na ten temat z panem oberlejtnantem. Pisaliśmy nawet wszyscy zeznania do sądu. Pan oberlejtnant wyrażał się o panu kapitanie nie inaczej, jak – przepraszam za wyrażenie – “der lojale k.u.k. Idiot”.
– Ślicznie… “lojalny c.k. idiota”. I to do was tak mówił?
– Tak jest, panie generale. Ponieważ w kompanii jest wielu ludzi politycznie podejrzanych, mieliśmy dużo roboty z utrzymaniem ich w karności i kiedy przyszedł pan oberlejtnant, od razu zepsuł wszystko…
Generał bystro popatrzył na Kanię.
– Sądzę, panie kapitanie, że przydałby się nam ten człowiek przy naszych inspekcjach. Trzeba będzie odkomenderować go do ministerstwa i będzie z nami jeździł jako protokolant, bo pan i tak za mało notatek robi… Będziecie mieli bardzo dobrze, frajtrze. Diety, porządny mundur i lekką służbę.
– Bardzo jestem wdzięczny panu generałowi za zaszczytne wyróżnienie – odpowiedział Kania z najwyższym, jaki mógł okazać, szacunkiem, w myśli zaś dodał całkiem szczerze: – Mam cię gdzieś z twoim mundurem, stara małpo.
Po powrocie kapitana z komendy garnizonu generał polecił mu objąć tymczasowo kompanię, na co tamten wyraźnie się skrzywił.
– Wierzę, że to jest przykre, panie kapitanie, objąć taki dom wariatów, ale trzy dni do powrotu właściwego dowódcy wytrzyma pan chyba?
– Trudno, panie generale… rozkaz.
– Niech pan, z łaski swojej, zamknie tę parszywą papugę w areszcie… w osobnej celi, żeby inni aresztanci nie słyszeli, co wykrzykuje to… to… – generał nienawistnie spojrzał na klatkę – to podłe bydlę z rozwiązłym językiem! Powie pan dowódcy kompanii, że jest za nią odpowiedzialny do czasu sądu nad tym zdrajcą Nogayem.
Wydał kilka zarządzeń i ruszył w kierunku samochodu.
– Uważam dalszy swój pobyt na terenie tych zwariowanych koszar za bezcelowy, gdyż to, co widziałem i słyszałem dotąd, starczy mi do wyrobienia sobie pojęcia o tym, co się tu dzieje. I tak skończyła się nie zapowiedziana inspekcja pana generáła von Grabenau de Custozza. Po jego odjeździe przy bramie został kapitan Rittner z komendy garnizonu i Kania z klatką. Kapitan, wcale nie krępując się obecnością frajtra, patrzył za odjeżdżającym samochodem i klął półgłosem w żywy kamień pana generała w sposób mocno skomplikowany. – Co mam zrobić z papugą? – przerwał milczenie Kania, kiedy sądził, że kapitan już sobie ulżył. Kapitan popatrzył na niego i wsadził ręce w kieszenie spodni.
– Utopcie ją… ale najpierw przywiążcie się sami, jako balast, żeby prędzej na dno poszła. Niezły z was, jak się przekonałem, ananas! Właziliście panu generałowi w zadek bez wazeliny, wy fagasie! Mnie tutaj wiele rzeczy wpadło w oczy, frajtrze, i wszystko to sobie sprawdzę. Tymczasem posiedzicie w pace! Ja nie kapitan Zivancić ani generał… widzę, co się święci! I coś niecoś słyszałem o was, frajtrze.
– Czy mam odejść do aresztu, panie kapitanie? Kapitan najeżył się.
– Bezczelna z was kreatura, człowieku! “Czy mam odejść do aresztu?” Mnie swoim pokornym głosem nie nabierzecie, huncwocie! I jeżeli to całe przedstawienie z papugą nie jest waszym wymysłem, nie nazywam się Rittner, frajtrze! Gubi was niejeden znany mi osobiście szczegół z życia kompanii i to, że miałem przyjemność spotykać was w komendzie garnizonu, kiedyście przyprowadzali podoficerów, do czego nie mieliście prawa. I widziałem was też z tym włoskim jeńcem! Mnie się to wszystko bardzo ładnie kojarzy i mam nadzieję doprowadzić was do zielonego stołu!
Tego to już na pewno się nie doczekasz, przyjacielu, pomyślał Kania idąc za kapitanem do aresztu.
Kryminał kompanijny przeżywał dzisiaj nie byle jakie sensacje. Dowódcą warty był ciągle Szökölön, którego von Nogay nie zdążył jeszcze zmienić, i siedział na ławce przed wartownią mocno zadumany nad marnościami ziemskimi i zmiennością kolei losu. Kiedy mu się zameldował kapral Schönfeld w jednym bucie, gościnnie otworzył przed nim celę z pewnego rodzaju złośliwą satysfakcją.
– Za co?
– Nie miałem buta na nodze i nie zameldowałem się od razu. A przyrżnął mnie tak zdrowo laską w d…, że zdaje mi się, jakby mnie przysmażali od spodu. Niech pan, z łaski swojej, każe mi przynieść koc, bo twardo będzie spać.
Kiedy w dziesięć minut później zobaczył dinstfirendera pod konwojem Kani, przetarł oczy.
– I pan dinstfirender – wymamrotał po dłuższej chwili oszołomienia.
– I ja, bracie Szökölön – rozlewnie odpowiedział dinstfirender. – Wszyscyśmy śmiertelni, pomódlcie się, człowieku, za moją grzeszną duszę i wybaczcie mi moje winy…
Zataczając się wszedł do celi i od razu położył się na pryczy.
– Kto śpi, ten nie błądzi – pouczył piec stojący w rogu. W chwilę później chrapał, aż małe szybki dzwoniły w zakratowanym oknie.
Teraz widząc Kanię, który idąc za kapitanem jedną ręką odpinał pas, a drugą wesoło wymachiwał klatką z papugą, uszczypnął się w udo.
– Wsadźcie, cugsfirerze, tego drania do paki i wróćcie do mnie.
W korytarzu Kania pociągnął go za rękaw.
– Daj mi celę na końcu, z drugiej strony baraku.
– Dlaczego?
– Dlatego, durniu, że i ty tam zaraz zawitasz, nie? Z tyłu można lepiej porozumieć się ze światem. Powiedz zaraz komu, żeby poszedł do kompanii po Ivanovicia albo Slavika. Korzystaj z czasu!
Szökölön kiwnął głową i wprowadził go do wskazanej celi, która miała tę dogodność, że okno jej wychodziło na tyły zabudowań koszarowych. Kapitan siedział przy stole w wartowni i pisał coś na kartce papieru.
– Kto jest waszym zastępcą, cugsfirerze?
– Gefreiter Lelko, panie kapitanie.
– Zdajcie mu służbę… pójdziecie do aresztu z rozkazu pana generała. Słyszeliście, co?
– Słyszałem – westchnął Szökölön.
– Więc za pięć minut ma to być załatwione, frajtrze – zwrócił się kapitan do frajtra Lelka, który mu się meldował jako nowy dowódca warty – i macie mi o tym zameldować w kancelarii. Przedtem jeszcze zamknijcie tę papugę w oddzielnej celi.
– Melduję posłusznie, że zajęte wszystkie.
– Wszystkie? Ilu aresztowanych?
– Dotąd trzech, ale dochodzi teraz pan cugsfirer.
– No, to porozmieszczajcie tak wszystkich, żeby papuga siedziała ekstra.
– Rozkaz! Kapitan wyszedł.
– Co ci potrzeba? – zapytał Lelko.
– Idź do kompanii i powiedz Ivanoviciowi, żeby zaraz przyszedł.
– Karty przynieść?
– Możesz przynieść. Jeżeli kto jeszcze dojdzie, pakuj go do tej celi, gdzie siedzi Polak; mnie też tam wsadź.
Lelko kiwnął głową i zaprowadził Szökölöna do Kani, potem przetransportował znienawidzonego Schönfelda do celi zajętej przez dinstfirendera, na papugę napluł, po czym poszedł do wartowni, gdzie wypełnił blankiet stanu aresztantów, który brzmiał jak następuje:
Читать дальше