Kania ostrożnie wyjrzał i zobaczył przed wartownią samochód, z którego wysiadł wysoki, tęgi generał, opierający się na lasce. Za nim wysiedli dwaj kapitanowie: Rittner z komendy garnizonu i adiutant generała. Przed zgromadzoną w popłochu wartą stał cugsfirer Szökölön.
– Dlaczego nie wyrównane szeregi? – zapytał sapiąc generał, widocznie cierpiący na astmę.
– Melduję posłusznie, panie generale…
– Was? Maulhalten! – ryknął generał z purpurową twarzą. – Kto was zrobił cugsfirerem, idioto? Jak się nazywacie?
– Cugsfirer Lajos Szökölön.
Generał podniósł laskę, jakby chciał nią uderzyć dygocącego cugsfirera.
– Aha! Madziar. No, tak. – Generał złośliwie się uśmiechnął, wiercąc laską dziurę w piasku. – Oto mamy, moi panowie, przykład potwierdzający moją opinię, którą stale wypowiadam w ministerstwie. To są skutki dwoistości regulaminów i wyszkolenia. Stoi taki kretyn, taki małpi syn i rozmawia ze mną przed nie wyrównanymi szeregami. Dziwię się jeszcze, że nie trzyma fajki w tej swojej głupiej madziarskiej gębie. – Generał, mówiąc to, patrzył jednocześnie na szeregi. – Dlaczego są nie ogoleni, cugsfirerze? Wyglądają jak szympansy. I takie straszliwe pyski pełnią służbę wartowniczą! Żołnierz powinien iść na wartę jak do ślubu, kanalie jedne!
Żołnierze patrzyli na generała i myśleli prawie wszyscy jedno i to samo: Pocałuj mnie, dziadu…
– Żałuję mocno, że nie ma tutaj któregoś z moich przeciwników z ministerstwa – prawił dalej generał.
Trzeba wiedzieć, że w Kriegsministerium nazywano go “der tolle Grabenau” (szalony Grabenau) i ze zdaniem jego nie liczył się nikt. Skompromitowany na froncie serbskim jako dowódca brygady piechoty, mianowany został inspektorem oddziałów tyłowych i odtąd szalał objeżdżając nieustannie całą monarchię. Podróże te, poza wysokimi dietami dla wojażera, nie przynosiły nikomu żadnej korzyści; za to podwładni i przełożeni generała w ministerstwie mieli spokój i nie potrzebowali wysłuchiwać jego najrozmaitszych poglądów i narażać się na denerwujące dyskusje.
Podczas dowodzenia brygadą został lekko ranny w nogę i odtąd podpierał się laską, co miało mu wyrabiać reputację frontowego generała u tych dowódców, którzy go nie znali.
– Niech pan zapiszę nazwisko tego durnia – zwrócił się do adiutanta. – Zarządzi pan zmianę całej warty w koszarach i osadzenie tego kretyna w areszcie, dopóki nie zarządzę jego degradacji do szeregowca. – Zmrużył swoje wole oczy i pokiwał głową.
– Do szeregowca, tak jest! – powtórzył z naciskiem. – Dziękujcie Opatrzności, że was od razu pod sąd nie oddaję! Was powinno się trzymać pod słupkiem przez tydzień i tylko wodą polewać, żebyście nie mogli nawet zemdleć, wy csikosie! Jesteście csikosem z cywila, co? Albo koniokradem? A jeżeli nie jesteście ani jednym, ani drugim, jesteście pewno muzykantem, He? Czym jesteście z zawodu?
– Mam sklep masarski… jestem rzeźnikiem.
– Rzeźnikiem? Taki dureń może być rzeźnikiem tylko na Węgrzech. Rzeźnik, hm… fach ma całkiem rozumny. Chodźmy do kompanii.
Opierając się na lasce i utykając, skierował się do budynku koszarowego, a za nim obaj oficerowie. Kapral Schönfeld, w oczekiwaniu na oddany do naprawy trzewik, postawił nogę na taborecie i odwrócony tyłem do drzwi wejściowych obcinał scyzorykiem paznokcie. Kiedy usłyszał kroki, nie odwrócił głowy, pewny, że to szeregowcy z kompanii, i dalej uważnie robił pedicure. Generał spojrzał na wypięty zadek kaprala i nie namyślając się wiele zamaszyście przejechał się po nim laską. Schönfeld błyskawicznie się odwrócił, spojrzał i scyzoryk wypadł mu z ręki.
– Aha… – słodko przemówił generał, patrząc na ładownicę – szanowny pan ma służbę. Bardzo mi miło poznać, bardzo miło. Schönfeld oniemiał.
– Może się tak zameldujesz, kretynie? – wrzasnął generał. – Czego się wygapiasz? Kreuzhimmel! Co to jest, moi panowie? Czegoś podobnego jeszcze nie widziałem: przychodzi na wizytację generał, a podoficer służbowy na przywitanie prezentuje mu swój kuper! Meldować się!
Kapral zaczął się jąkać i przełykał ślinę, jakby się czymś dławił.
– Pa… pa… pannie gge… nne… ralie… ka… ka…
– Pa-pa ge-ge – przedrzeźniał wściekle generał. – Będzie mi tu gęgał taki bałwan! Dam ja wam ge-ge, że zzieleniejecie, wy zająknięty kretynie! Najgorsi żołnierze to Madziarzy, moi panowie. Popatrzcie na tę głupią jadaczkę! Wy pewnie jesteście csikosem z zawodu, nie? Albo koniokradem? Jak się nazywacie?
– Szö… Szö…
– Szökölön? Brat tego idioty cugsfirera? Kapral przełknął i nabrał powietrza w płuca.
– Szönfeld Hugo.
– Jakiej narodowości?
– Niemiec…
– Nie przyznawajcie się do tego publicznie, bo to reszcie Niemców nie przynosi zaszczytu. Dlaczego nie umiecie się zameldować i dlaczego stoicie krzywo? Wyprostujcie się! Aha… – Generał zauważył brak jednego buta i jadowicie się uśmiechnął. -
Służbę pełni się tutaj w jednym bucie. So was!… (Coś takiego!) Co to jest? Co to za kompania? Prowadźcie mnie do kancelarii!
Haber leżąc na brzuchu w rowie obserwował wszystko, co się działo przed wartownią, i z zadowoleniem zapalił papierosa. Myślał w tej chwili ze złośliwą satysfakcją o tym, jaką minę będzie miał zamroczony dinstfirender, kiedy go za wezwą przed oblicze pana generała. Uśmiechał się do swoich myśli i leżał dalej na brzuchu z papierosem w zębach. Nagle poczuł, że ktoś go chwycił za ramię. Odwrócił głowę i zrobiło mu się słabo. Nad nim stał oberlejtnant von Nogay, za którym zauważył objuczonego walizkami żołnierza.
– Co wy tu robicie, przyjacielu? Szybko odzyskał przytomność umysłu.
– Pan dinstfirender kazał mi się schować, bo w koszarach jest inspekcja i kancelaria jest zamknięta. Ma wyglądać, że nikogo nie ma.
Von Nogay puścił jego ramię i zmarszczył czoło.
– Jaka inspekcja?
– Nie wiem, panie oberlejtnant.
Von Nogay powziął jakieś postanowienie. Rozkazał żołnierzowi pójść z walizkami na wartownię, a sam wszedł w furtkę.
No, myślał idąc do koszar, chciałeś mnie zgubić, zdrajco, ale ja ci teraz za to zapłacę. Ładnych rzeczy dowie się inspektor. Chlaj sobie dalej na kwaterze. Nosił wilk, poniosą i wilka.
Zdecydowanie wszedł do kancelarii, w której przed wyprężonym na baczność Kanią ciskał się z furią generał.
– Niech pan to wszystko pisze, co ten człowiek opowiada, panie kapitanie. Przedstawię was do nagrody, frajtrze! Coś niesłychanego, no! Ani dowódcy, ani dinstfirendera. Gdzie ja właściwie jestem?
Von Nogay stanął przy drzwiach i służbiście się zameldował.
– No, nareszcie jest i oficer – warknął generał. – Moje uszanowanie panu, panie oberlejtnant! Gdzie to pan się podziewał, odkąd ja tu jestem? Krył się pan tak samo, jak dinstfirender? Co? Ślicznie!
Oberlejtnanta zatkało i patrzył zdziwiony na generała.
– Co to za porządki w pańskiej kompanii, panie oberlejtnant? Przecież to niesłychane, co tu widzę! Jedyny człowiek, z którym można rozsądnie porozmawiać, to frajter. Ani oficera, ani podoficera.
– Melduję posłusznie, że dopiero przed chwilą powróciłem.
– Tym gorzej dla pana! Która godzina, panie kapitanie? Jedenasta? Dziękuję. Zechce pan łaskawie zanotować, że pierwszy oficer zjawił się dopiero o godzinie jedenastej. Nie będę pytał s k ą d pan wrócił, panie oberlejtnant, pańska bladość i podkrążone oczy aż nadto wyraźnie mnie w tym kierunku objaśniają.
Читать дальше