Ireneusz Kamiński - Diabelska Ballada
Здесь есть возможность читать онлайн «Ireneusz Kamiński - Diabelska Ballada» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Современная проза, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Diabelska Ballada
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:5 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 100
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Diabelska Ballada: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Diabelska Ballada»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Diabelska Ballada — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Diabelska Ballada», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Powyższa charakterystyka jest niesprawiedliwa. Owszem, wstąpił do PZPR z czystego oportunizmu, lecz z biegiem czasu zaczął dostrzegać w programie partii pewne pozytywy, za którą warto było nadstawiać karku. Powszechne świadczenia socjalne, dostępne dla wszystkich warstw szkolnictwo, brak bezrobocia, tanie mieszkania i tak dalej. Prawda, że ochrzcił dzieci i chadzał do kościoła, gdy jednak dewocja małżonki przekroczyła granice tolerancji, zbuntował się i zerwał więzy z parafią. Przyznać również trzeba, że strawę duchową czerpał z lektury klasycznej beletrystyki, nie poprzestając na telewizyjnej papce. Jednym słowem jego charakter ulegał zmianom w czasie, krystalizował się w walce sprzeczności, których życie zwłaszcza w latach 1980-1981 nie szczędziło.
Miał Adam pewną sympatyczną cechę: lubił zwierzęta, choć z uwagi na miniaturowe rozmiary mieszkania uczucie to funkcjonowało na odległość, zdalnie sterowane, jeśli się można tak wyrazić. Czasem pogłaskał kota na podwórku, przebiegającemu psu rzucił patyk, zimą dokarmiał ptaszki, lecz żadnej żywiny w domu nie trzymał. Tylko przypadek sprawił, że zmuszony był spojrzeć na problem z bliższej, niejako dotykalnej perspektywy.
Wracał kiedyś ze spaceru, wesoło podśpiewując, bo dzień słoneczny i nieoczekiwana premia w portfelu – a tu coś ociera się o nogawkę i pomiaukuje. Patrzy – niby kot, ale większego kalibru; maść prążkowana, więc chyba nie kot; morda bezczelna, wąs gęsty, kły jak nie przymierzając u buldoga. Na pewno nie kot. Stworzenie łeb zadziera, w oczy popatruje i tak łasząc się przymilnie podąża krok w krok za Adamem, pod sam dom.
– Gdzie ja będę ciebie trzymał w tej naszej dziupli na szóstym piętrze – perswaduje Rak – idź sierotko swoją drogą,
– Miauuu, miau miau.
– Samym mlekiem nie wyżyjesz, bidulinko, a z mięsem kłopoty.
– Miiiau!
– Myszy w bloku brak, a zresztą diabli wiedzą czy byś je żarł.
– Miau mi…
Tak gawędząc a przekomarzając się weszli do windy. Przy drzwiach jednak niby-kot przepadł bez śladu. Odetchnąwszy z pewną ulgą, Adam wkroczył do mieszkania. Zjadł obiad, to znaczy łykowatą kurę z ziemniakami, popił kompotem i bez entuzjazmu przepytał starszą pociechę z lekcji. Jeszcze musiał wysłuchać codziennej porcji narzekań żony, tym razem na temat opieszałego załatwiania wczasów w Bułgarii. Połowicę los mu wyznaczył urodziwą, lecz gderliwą nad wyraz; pomiatanie rodzajem męskim wyssała z mlekiem matki. Odetchnął z ulgą, gdy wyniosła się do kuchni; mógł wreszcie zająć się gazetą. Chce siąść w fotelu, a tu dziwne zwierzę rozwala się na jego miejscu i pomrukuje zadowolone.
– Którędyś wlazł, kocurze? – zdziwił się. – Oj, dostanie nam się, bo Ania dziś wstała lewą nogą. Gdy poznasz ją bliżej, będziesz zmykał, gdzie pieprz rośnie.
To coś pokręciło łbem ze zrozumieniem, więc pogłaskał sierść jedwabistą, a elektryzującą jak sztuczne tworzywo.
– Wstawię się za tobą.
Napełnił talerz mlekiem; w okamgnieniu był pusty. Zgarnął resztki z obiadu; zniknęły natychmiast, nawet chrupania kurzych kości nie usłyszał. Oho – pomyślał – zgłodniało nieboractwo.
– Umówmy się: będę cię wołał Kubuś, dobrze? Żona wróciła i zaczęła demonstracyjnie sprzątać.
– Słuchaj, Aniutka, przydałby nam się kot.
– Zwariowałeś? Żeby mieszkanie zapaskudził?
– Miłe zwierzę. Dzieci się ucieszą.
– Nigdy! A może już przywlokłeś jakąś pokrakę?
– Właśnie…
– Gdzie jest?
– Wlazł pod kaloryfer.
Z miotłą w garści ruszyła do ataku. Intruza wszakże nie znalazła, chociaż przetrząsnęła każdy kąt.
– Kpiny sobie ze mnie urządzasz?
Wzruszył ramionami i wsadził nos w gazetę. Nie ulegało wątpliwości, że stworzenie posiadło cudowną umiejętność znikania w chwili zagrożenia. Istniało jednak niebezpieczeństwo, że może pojawić się w niestosownych momentach, co mogłoby wywołać lawinę komplikacji. Należało je nieco wytresować.
Po pewnym czasie starania Adama odniosły skutek. Kubuś materializował się, gdy tylko zabrzmiało jego imię, a przepadał bez śladu na rozkaz: znikaj! Rósł szybko i okazało się niebawem, że Rak zafundował sobie tygrysiątko, tygryska, w końcu tygrysa długiego półtora metra (nie licząc ogona) i wyglądającego nader groźnie. Zwierzę okazało się mało absorbujące, a w miarę przybierania na wadze, wręcz samowystarczalne: przeszło na wikt pozadomowy. Czym i gdzie się żywiło, Bóg wie. Przywiązało się do tego stopnia, że towarzyszyło Adamowi nawet w podróżach służbowych do odległych miejscowości. Każde słowo pana było dla niego zrozumiałe, a polecenia wypełniało z wyraźnym zadowoleniem, czego dowodem radosne pomruki i merdanie ogonem. Oczywiście chwost poruszał się nie w poziomie jak u psa, tylko w górę i w dół; czasem walił o podłogę niby w bęben, aż echo tego tam-tamu rozchodziło się po okolicy.
Adam przywykł do dziwnego zjawiska, ponieważ, jak wiadomo, są na ziemi sprawy, o których się nikomu nie śniło. Rychło też wyciągnął wniosek, że powstały sprzyjające okoliczności, z których powinien skorzystać. Byłby durniem, gdyby nie skorzystał, zachowując daleko posuniętą ostrożność. Jako człowiek przezorny, przed wypłynięciem na szersze wody postanowił przeprowadzić pewne eksperymenty w najbliższym otoczeniu. Okazji nie brakowało. Kiedyś małżonka miała wyjątkowo zły dzień i zaczęła bluzgać nieprzystojnie:
– Ty fajtłapo! Inni się bogacą, a ty przynosisz żałosną urzędniczą pensyjkę i chcesz, żebym była szczęśliwa? Niedojdo zatracona!
– Ależ Aniu, jestem uczciwym człowiekiem.
– Jesteś dupą wołową, popychadłem, beztalenciem!
– Kubuś – zdenerwował się Rak.
Tygrys pojawił się na kanopo-tapczanie. Przeciągnął się leniwie, ziewnął i wlepił żółte ślepia w panią domu. Oniemiała, zbladła, szczęka zaczęła jej kłapać.
– Proszę, kontynuuj – powiedział ze złośliwą satysfakcją. Wrzasnęła przeraźliwie, zanosiło się na atak histerii.
– Bądź cicho, skarbie, bo cię pożre. Wygląda na zgłodniałego. Omdlała osunęła się na fotel. Tymczasem zwabione krzykiem przyleciały z sąsiedniego pokoju dzieci.
– Jaki śliczny kotek! – zawołała córeczka i dalej głaskać bydlę po łbie, a trzyletni Kazik uczepił się ogona i usiłował wleźć na tapczan.
– Znikaj! – rozkazał ojciec.
Po chwili tylko wymięte poduszki świadczyły o obecności Kubusia. Przyniósł szklankę wody. Chlusnął żonie w twarz. Pogroził palcem, zaglądając w oczy, gdzie kotłowała się panika.
– Jeśli jeszcze raz otworzysz swoją niewyparzoną japę, umywam ręce. On schrupie cię w trymiga. Więcej szacunku dla ślubnego, babo.
W tym czasie mieszkanie zaczęło bezlitośnie obnażać wszelkie usterki budowlane. Paczył się parkiet, przeciekały rury, wiatr dął nie dopasowanymi oknami. Po bloku krążyła ekipa remontowa, która za słoną opłatą naprawiała własną fuszerkę. Również do Raków wkroczyli trzej bezczelni faceci w kombinezonach. Adam wskazał co i jak, po czym nieśmiało zapytał o cenę usługi.
– Bierzemy po dwa tysiące. Jak za darmo, szefuniu.
– Dobrze.
Uwinęli się w jedno popołudnie, animuszu dodawało im Piwo, które w charakterze premii musiał przynieść ze sklepu. Obmywszy się nieco, wyciągnęli prawice po swoją dolę.
– Panom należy się sześć kawałków – oświadczył Adam – a straty własne, poniesione wskutek waszego partactwa, oceniłem na piętnaście tysięcy. Z prostego rachunku wynika, że płacicie mi dziewięć tysięcy, po trzy od łebka.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Diabelska Ballada»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Diabelska Ballada» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Diabelska Ballada» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.