Vito Corleone potrząsnął głową. Nawet nie zadał sobie trudu, by odpowiedzieć. Po prostu rzekł do Tessia:
– Przekaż Fanucciemu, że mu wręczę pieniądze tu, w moim domu, dziś o dziewiątej wieczorem. Będę musiał dać mu wina i pogadać, przekonać go, żeby wziął mniejszą sumę.
Tessio potrząsnął głową.
– Nie bardzo ci się uda. Fanucci nigdy się nie cofa.
– Porozumuję z nim – odparł Vito Corleone. Miało to się stać słynnym powiedzeniem w następnych latach. Miało się stać ostrzegawczym zgrzytnięciem przed zabójczym ciosem. Kiedy został donem i prosił przeciwników, by z nim zasiedli i porozumowali, wiedzieli, że jest to ostatnia szansa rozwiązania sprawy bez rozlewu krwi i morderstwa.
Vito Corleone kazał żonie wyjść po kolacji na ulicę z obydwoma chłopcami, Sonnym i Fredem, i pod żadnym pozorem nie wracać do domu, dopóki jej nie zezwoli. Miała siedzieć na straży u wejścia do kamienicy. On sam miał do omówienia z Fanuccim pewne poufne sprawy, których nie można było przerywać. Zauważył wyraz przestrachu na jej twarzy i to go rozgniewało. Zapytał spokojnie:
– Myślisz, że wyszłaś za głupca?
Nie odpowiedziała. Nie odpowiedziała dlatego, że się bała, już teraz nie Fanucciego, ale własnego męża. Przemieniał się w jej oczach z godziny na godzinę w człowieka, z którego emanowała jakaś niebezpieczna siła. Dotąd był cichy, małomówny, ale zawsze łagodny, zawsze rozsądny, co było niezwykłe u młodego Sycylijczyka. A w tej chwili widziała, jak zrzucał ochronną barwę nieszkodliwego szarego człowieka, gotując się do pójścia ku swemu przeznaczeniu. Zaczynał późno, miał lat dwadzieścia pięć, ale zaczynał z rozmachem.
Vito Corleone postanowił zamordować Fanucciego. Uczyniwszy to, miałby siedemset dolarów ekstra w kieszeni. Trzysta dolarów, które sam musiałby wpłacić terroryście z Czarnej Ręki, oraz po dwieście dolarów od Tessia i Clemenzy. Gdyby nie zabił Fanucciego, musiałby mu wpłacić siedemset dolarów żywą gotówką. Żywy Fanucci nie był dla niego wart siedmiuset dolarów. Nie miał ochoty stracić siedmiuset dolarów, żeby zachować Fanucciego przy życiu. Gdyby Fanucci potrzebował siedmiuset dolarów na operację, która uratowałaby mu życie, nie dałby mu siedmiuset dolarów na chirurga. Nie był mu winien żadnej osobistej wdzięczności, nie łączyło ich pokrewieństwo, nie kochał Fanucciego. Dlaczego więc miałby mu dać siedemset dolarów?
A z tego wynikało nieuchronnie, że skoro Fanucci chciał zabrać mu siłą siedemset dolarów, to dlaczego nie miałby go zabić? Świat na pewno mógł obejść się bez takiego człowieka.
Ma się rozumieć, były pewne względy praktyczne. Fanucci mógł istotnie mieć potężnych przyjaciół, którzy szukaliby zemsty. Sam Fanucci był człowiekiem niebezpiecznym, niełatwym do zabicia. Była także policja i elektryczne krzesło. Ale Vito Corleone żył z wyrokiem śmierci od czasu zamordowania ojca. Jako dwunastoletni chłopiec wymknął się swoim oprawcom i przeprawił przez ocean do obcego kraju, przybierając obce nazwisko. A lata spokojnej obserwacji przekonały go, że ma więcej inteligencji i więcej odwagi niż inni, aczkolwiek nigdy nie nadarzyła mu się sposobność posłużenia się tą inteligencją i odwagą.
Mimo to wahał się przed postawieniem pierwszego kroku na drodze do swego przeznaczenia. Zwinął nawet owe siedemset dolarów w jeden zwój banknotów i umieścił go poręcznie w bocznej kieszeni spodni. Jednakże pieniądze włożył w lewą kieszeń. Do prawej wsadził rewolwer, który dał mu Clemenza przy porywaniu ciężarówki z jedwabiami.
Fanucci zjawił się punktualnie o dziewiątej wieczorem. Vito Corleone wyciągnął dzbanek domowego wina od Clemenzy.
Fanucci położył biały pilśniowy kapelusz na stole, obok dzbanka z winem. Rozluźnił szeroki, kwiecisty krawat, na którym plamy po sosie pomidorowym gubiły się wśród barwnego wzoru. Letni wieczór był upalny, światło gazowe słabe. W mieszkaniu było bardzo cicho. Ale Vito Corleone był zlodowaciały. Aby okazać swą dobrą wolę, wręczył plik banknotów i przypatrywał się bacznie, kiedy Fanucci, po ich przeliczeniu, wyjął duży skórzany portfel i wsadził pieniądze do środka. Fanucci pociągnął wina ze szklanki i powiedział:
– Jesteś mi jeszcze winien dwieście dolarów. – Jego twarz o gęstych brwiach była pozbawiona wyrazu.
Vito Corleone odrzekł swym chłodnym, rozsądnym głosem:
– Jestem trochę spłukany, byłem bez pracy. Niech pan pozwoli, że będę panu dłużny te pieniądze jeszcze przez parę tygodni.
To było dopuszczalne ryzyko. Fanucci miał lwią część pieniędzy i mógł poczekać. Mógł nawet dać się nakłonić, by nie brać więcej albo zaczekać trochę dłużej. Zachichotał nad szklanką wina i powiedział:
– A, cwany z ciebie młodziak. Jakim sposobem nie zwróciłem dotąd na ciebie uwagi? Jesteś za cichy jak na swój własny interes. Mógłbym ci znaleźć jakąś robotę, która byłaby bardzo zyskowna.
Vito Corleone okazał zainteresowanie uprzejmym kiwnięciem głowy i napełnił mu szklankę z fioletowego dzbanka. Ale Fanucci rozmyślił się, choć już miał coś powiedzieć, wstał z krzesła i uścisnął Vitowi rękę.
– Dobranoc, młody człowieku – rzekł. – Bez urazy, co? Jakbym mógł kiedyś wyświadczyć ci przysługę, daj mi znać. Zrobiłeś dzisiaj dobrą robotę dla siebie.
Vito zaczekał, aż Fanucci zszedł po schodach w dół. Na ulicy było pełno ludzi mogących zaświadczyć, że Fanucci wyszedł cało od Corleone’ów. Vito obserwował go z okna. Zobaczył, że Fanucci skręcił za róg w Jedenastą Aleję, i wiedział, że idzie do swego mieszkania, zapewne po to, by schować zdobycz przed ponownym wyjściem na ulicę. I może, aby zostawić broń. Vito Corleone wyszedł z mieszkania i wbiegł po schodach na dach. Przemierzył kwadratowy blok dachów i zszedł po schodkach przeciwpożarowych pustego budynku składowego na tylne podwórko. Kopnięciem otworzył drzwi od podwórka i wyszedł od frontu na ulicę. Naprzeciwko był dom, w którym mieszkał Fanucci.
Osiedle domów mieszkalnych sięgało na zachód tylko do Dziesiątej Alei. Na Jedenastej były głównie magazyny i składy wynajmowane przez firmy, które wysyłały towary Nowojorską Koleją Centralną i chciały mieć dostęp do stacji załadunkowych rozlokowanych na obszarze między Jedenastą Aleją a rzeką Hudson. Kamienica Fanucciego była jedną z nielicznych pozostałych na tym pustkowiu, a zamieszkiwali w niej głównie nieżonaci kolejarze, robotnicy dworcowi oraz najtańsze prostytutki. Ci ludzie nie przesiadywali na ulicy i nie plotkowali jak uczciwi Włosi; siedzieli po piwiarniach i przepijali swoją płacę. Dlatego też Vito Corleone bez trudności przemknął się na drugą stronę opustoszałej Jedenastej Alei i do sieni domu Fanucciego. Tam wydobył rewolwer, z którego jeszcze nigdy nie wystrzelił, i czekał na Fanucciego.
Wyglądał przez oszklone drzwi sieni wiedząc, że Fanucci nadejdzie od Dziesiątej Alei. Clemenza pokazał mu bezpiecznik rewolweru, a Vito wypróbował broń nie załadowaną. Ale jako mały, zaledwie dziewięcioletni chłopak, na Sycylii często chodził na polowania z ojcem i często strzelał z ciężkiej fuzji zwanej lupara. Właśnie jego umiejętność w obchodzeniu się z luparą już wtedy, kiedy był małym chłopcem, ściągnęła nań wyrok śmierci wydany przez morderców ojca.
Teraz, czekając w ciemnej sieni, ujrzał białą plamę; musiał to być Fanucci, zbliżający się przez ulicę do wejścia. Vito cofnął się i przywarł plecami do wewnętrznych drzwi prowadzących na schody. Wyciągnął przed siebie rewolwer gotowy do strzału. Jego wyciągniętą rękę dzieliły od zewnętrznych drzwi zaledwie dwa kroki. Drzwi te rozwarły się. Fanucci – biały, masywny, cuchnący, wypełnił sobą prostokąt światła. Vito Corleone strzelił.
Читать дальше