Przez następne parę lat Vito Corleone wiódł zupełnie zadowalający żywot drobnego biznesmena, całkowicie oddanego rozbudowywaniu własnego przedsiębiorstwa handlowego w ramach dynamicznej, rozwijającej się gospodarki. Był dbałym ojcem i mężem, ale tak zajętym, że mógł poświęcać rodzinie niewiele czasu. W miarę jak oliwa Genco Pura stawała się najbardziej poszukiwaną importową oliwą włoską w Ameryce, jego organizacja rozkwitała. Tak jak każdy dobry biznesmen zaczął rozumieć korzyści wynikające z przelicytowywania konkurentów przez niższe ceny, niedopuszczania ich do rynków zbytu przez perswadowanie właścicielom sklepów, aby trzymali na składzie mniej ich towaru. Tak jak każdy dobry biznesmen, zmierzał do zdobycia monopolu przez zmuszanie konkurentów do porzucenia tej branży albo do fuzji z jego własnym przedsiębiorstwem. Ale ponieważ zaczynał, będąc stosunkowo słaby ekonomicznie, ponieważ nie wierzył w reklamę, polegając na ustnych kontaktach, i ponieważ, prawdę mówiąc, jego oliwa nie była lepsza od oliwy konkurentów, nie mógł się posługiwać środkami nacisku zwykłych handlowców. Musiał opierać się na sile własnej osobowości i na swej reputacji „człowieka szanowanego”.
Będąc jeszcze młodym mężczyzną, Vito Corleone stał się znany jako „człowiek rozsądku”. Nigdy nie uciekał się do groźby. Zawsze posługiwał się logiką, która okazywała się nieodparta. Zawsze dopilnowywał, żeby partner dostał swój udział w zyskach. Nikt nie ponosił straty. Ma się rozumieć, dokonywał tego oczywistymi środkami. Podobnie jak wielu uzdolnionych ludzi interesu zrozumiał, że wolna konkurencja jest marnotrawstwem, a monopol jest efektywny. Toteż po prostu przystąpił do osiągnięcia tego efektywnego monopolu. W Brooklynie byli pewni hurtownicy oliwy, ludzie o ognistych temperamentach, uparci, nie dający posłuchu rozsądkowi, którzy nie chcieli widzieć ani uznać koncepcji Vita Corleone, nawet kiedy wszystko wyjaśniał z najwyższą cierpliwością i wszelkimi szczegółami. Po rozmowach z tymi ludźmi Vito Corleone rozłożył ręce w desperacji i posłał Tessia do Brooklynu, by tam zorganizował kwaterę główną i rozwiązał ten problem. Magazyny zostały spalone, zawartość ocalałych ciężarówek z oliwą rozlana, tak że potworzyły się jeziora na brukowanych kocimi łbami ulicach dzielnicy portowej. Pewien popędliwy mediolańczyk, mający większą wiarę w policję niż święty w Chrystusa, zwrócił się do władz ze skargą na swoich włoskich rodaków, łamiąc dziesięciowiekową regułę omerta. Jednakże zanim sprawa nabrała dalszego biegu, hurtownik ów zniknął bez śladu, pozostawiając osamotnioną, kochającą żonę i trójkę dzieci, które, Bogu dzięki, były zupełnie dorosłe i mogły przejąć jego interesy i dojść do porozumienia ze spółką importu oliwy Genco Pura.
Jednakże wielcy ludzie nie rodzą się wielkimi, tylko się nimi stają, i tak też było z Vitem Corleone. Kiedy przyszła prohibicja i zabroniono sprzedaży alkoholu, Vito Corleone uczynił ostatni krok od całkiem zwykłego, nieco bezwzględnego biznesmena do wielkiego dona w świecie działalności przestępczej. Nie stało się tak z dnia na dzień, nie stało się w ciągu roku, ale pod koniec okresu prohibicji i na początku wielkiego kryzysu Vito Corleone był już Ojcem Chrzestnym, donem, donem Corleone.
Zaczęło się to dość przypadkowo. W tym czasie spółka Genco Pura miała sześć ciężarówek do rozwożenia towaru. Za pośrednictwem Clemenzy zwróciła się do Vita Corleone grupa włoskich przemytników alkoholu, którzy szmuglowali spirytus i whisky z Kanady. Potrzebowali ciężarówek i konwojentów, ażeby rozprowadzać swój towar po Nowym Jorku. Potrzebowali ludzi pewnych, dyskretnych, odznaczających się determinacją i siłą. Byli gotowi zapłacić Vitowi Corleone za jego samochody i ludzi. Zapłata była tak olbrzymia, że Vito Corleone radykalnie ograniczył handel oliwą, aby używać swych ciężarówek niemal wyłącznie na usługi przemytników alkoholu. I to pomimo faktu, że owi panowie dołączyli do swej oferty elegancko zamaskowaną groźbę. Ale Vito Corleone już wtedy był na tyle dojrzały, że nie obrażał się z powodu gróźb ani nie wpadał w gniew, i nie odrzucał przez to korzystnych propozycji. Przeanalizował groźbę, uznał, że nie jest przekonywająca, i nabrał gorszej opinii o swoich nowych wspólnikach, ponieważ byli na tyle głupi, że stosowali groźby tam, gdzie nie były wcale potrzebne. Była to pożyteczna informacja do rozważenia we właściwym czasie.
I prosperował znowu. A co najważniejsze, zdobywał wiedzę, kontakty i doświadczenie. I mnożył dobre uczynki, jak bankier zabezpieczenia. Albowiem w następnych latach stało się jasne, że Vito Corleone jest nie tylko człowiekiem utalentowanym, ale na swój sposób geniuszem.
Stał się protektorem włoskich rodzin, które zakładały w swoich mieszkaniach małe nielegalne knajpy, sprzedając whisky po piętnaście centów szklanka nieżonatym robotnikom. Został ojcem chrzestnym najmłodszego synka pani Colombo, kiedy chłopak przystąpił do bierzmowania, i dał mu piękny prezent w postaci złotej dwudziestodolarówki. Tymczasem, ponieważ było nieuniknione, że niektóre jego ciężarówki będzie zatrzymywała policja, Genco Abbandando wynajął dobrego adwokata mającego liczne kontakty w komendzie policji i sądownictwie. Ustanowiono system opłat i wkrótce organizacja Corleone miała już spory „arkusz”, listę urzędników uprawnionych do pewnej miesięcznej sumy. Kiedy adwokat usiłował ją zredukować, przepraszając za takie wydatki, Vito Corleone go uspokoił.
– Nie, nie – powiedział. – Wciągnij pan wszystkich, nawet jeżeli nie mogą nam dopomóc w tej chwili. Wierzę w przyjaźń i jestem gotów okazać ją pierwszy.
W miarę jak czas upływał, imperium Corleone rozrastało się, przybywały dalsze ciężarówki, „arkusz” się wydłużał. Wzrastała także liczba ludzi pracujących bezpośrednio dla Clemenzy i Tessia. Wszystko to razem stawało się nieporęczne. W końcu Vito Corleone opracował system organizacji. Nadał Clemenzie i Tessiowi tytuły caporegime’ów, czyli dowódców, a ludziom działającym pod ich komendą stopnie żołnierzy. Mianował Genca Abbandando swoim doradcą, czyli consigliorim. Stworzył wielowarstwową strukturę izolującą go od każdego czynu operacyjnego. Kiedy wydawał rozkazy, przekazywał je tylko Gencowi albo jednemu z caporegime’ów. Rzadko miewał świadka wydawania któremuś z nich jakiegoś rozkazu. Następnie podzielił grupę Tessia i powierzył jej Brooklyn. Odseparował też Tessia od Clemenzy i z biegiem lat dał jasno do zrozumienia, że nie chce, aby kontaktowali się ze sobą nawet towarzysko, chyba że było to absolutnie konieczne. Wyjaśnił to bardziej inteligentnemu Tessiowi, który od razu pojął jego intencje, aczkolwiek Vito tłumaczył to jako zabezpieczenie przed prawem. Tessio zrozumiał, że Vito nie chce, aby jego dwaj caporegime’owie mieli jakąkolwiek sposobność spiskować przeciwko niemu, i zrozumiał również, że nie ma w tym żadnej złej woli, że idzie jedynie o taktyczny środek ostrożności. Vito dał w zamian Tessiowi wolną rękę w Brooklynie, podczas gdy bronksowskie lenno Clemenzy zachował pod swoim ścisłym nadzorem. Clemenza był odważniejszy, bardziej zuchwały i okrutniejszy, mimo swojej zewnętrznej jowialności, i wymagał mocniejszego trzymania w ryzach.
Wielki kryzys zwiększył władzę Vita Corleone. I właśnie mniej więcej w tym czasie zaczęto go nazywać donem Corleone. W całym mieście uczciwi ludzie daremnie żebrali o uczciwą pracę. Dumni zniżali się wraz z rodzinami do przyjmowania oficjalnej dobroczynności od wzgardliwych urzędasów. Natomiast ludzie dona Corleone chodzili po ulicach z wysoko podniesionymi głowami, mając kieszenie wypchane srebrnymi i papierowymi pieniędzmi. I bez obawy o utracenie posady. Toteż nawet don Corleone, najskromniejszy z ludzi, nie mógł się oprzeć uczuciu dumy. Opiekował się swoim światem, swoimi ludźmi. Nie zawiódł tych, którzy byli od niego zależni i pracowali dlań w pocie czoła, ryzykowali swoją wolność i życie w jego służbie. A kiedy przez jakiś niepomyślny przypadek któryś z jego pracowników został aresztowany i osadzony w więzieniu, rodzina tego nieszczęśnika otrzymywała pieniądze na życie, i to nie jakiś marny, żebraczy, skąpy datek, lecz taką samą sumę, jaką ów człowiek zarabiał na wolności.
Читать дальше