– To twoje, panno? – spytał. – Ale nie nosiłaś ich jeszcze, więc są czyste.
Wyciągnął pończochy z torebki i wcisnął mi do ust.
– To twój długowłosy chłopak, co? – spytał, pokazując fotografię przedstawiającą Saininga i mnie.
Niech go diabli! Niech diabli porwą Saininga! To jego wina! Wpakował się w jakieś kłopoty, a ci faceci przyszli się zemścić!
Wyjmowali czyste, nienoszone pończochy i po jednej sztuce wpychali nam w usta. Następnie po kolei ogołocili nas z biżuterii i zegarków. Byli brutalni, popychali nas. Zaczęłam pochlipywać, kiedy zabierali mi naszyjnik, który dostałam od matki, oraz zegarek i pierścionek od Saininga.
Zakleili nam usta szeroką taśmą klejącą, skrępowali nią nasze ręce, a potem związali nas wszystkich razem w kółko. Bili Rzodkiewkę, pokrzykując:
– Na co się tak gapisz, co? Czego się gapisz?
Cała nasza piątka siedziała biernie, patrząc obojętnie przed siebie. Nasze spojrzenia się nie spotykały.
W końcu powtykali pomiędzy nas poduszki, żeby nas porozdzielać, i zarzucili nam na głowy kołdrę, tę samą, pod którą sypialiśmy z Sainingiem. Wymaszerowali dumnie z mieszkania, nie zamykając za sobą drzwi.
Rzodkiewka uwolnił się z więzów pierwszy. Zerwał nam kołdrę z głów i wyciągnął pończochy z ust Kociaka.
– Nie przejmuj się nami! – krzyknęła. – Leć za nimi! Łap ich!
Rzodkiewka nie miał odwagi, więc Kociak wygramoliła się na ulicę przez okno na drugim piętrze.
Nankińskie Kluski i ja nie mogłyśmy przestać pluć. Nie było widać ani Kociaka, ani włamywaczy – za oknem jak zwykle panował hałaśliwy gwar. Mieszkałam przy słynnej ulicy; dzisiejszego wieczoru wypełniał ją zwykły tłum prostytutek, alfonsów, żebraków, dziewczynek z kwiatami, policjantów, handlarzy, przechodniów i dilerów.
Dostrzegłam Wielkiego Smoka, który siedział na chodniku przed małym sklepikiem.
Smok był młodszym ode mnie sierotą; przyjaciele przywieźli go tu z Szanghaju, żeby został alfonsem, ale on urządził sobie stragan i sprzedawał szaszłyki, pieczone przepiórki i kukurydzę. Smok i prostytutki zjawiali się tutaj co wieczór i aż do świtu każdy prowadził swój interes. Smok bardzo się zaprzyjaźnił z panienkami z ulicy. Do produkcji swoich szaszłyków używał jakiegoś tajnego składnika, który miał właściwości uzależniające. Pewnego dnia złapali go w supermarkecie na kradzieży kondomów dla którejś z dziewczyn, lecz szczęśliwy traf chciał, że właśnie tamtędy przechodziłam i zapłaciłam za niego. Pomogłam mu, ponieważ uważałam, że jego szaszłyki mają duszę, a ktokolwiek przyrządza tak fantastyczne jedzenie, musi być dobrym człowiekiem.
– Wielki Smoku! – krzyknęłam przez ulicę. – Okradli mnie! Możesz mi kopsnąć dwadzieścia juanów? Muszę pożyczyć trochę kasy…
Mimo tych wszystkich przejść czułam się świetnie. Pożyczyłam jeszcze trochę od dziewczyny Sanmao, poszłam do supermarketu i nakupiłam jedzenia. Nie sądziłam, że uda mi się zasnąć tej nocy. Wróciłam do domu i natknęłam się, już po raz drugi tego wieczoru, na kilku obcych facetów w moim własnym mieszkaniu. Wszystkie światła były zgaszone, nikt mnie nie przywitał. Kotka, Kociak, Nankińskie Kluski i Rzodkiewka cały czas tu byli.
Usłyszałam, że ktoś mówi po nankińsku. Cholera! Ci nankińczycy wyprawiają same głupstwa! Wszyscy przez nich tracimy twarz!
Zaczęłam przeglądać nasze rzeczy. Jedna z gitar akustycznych Saininga zniknęła. Miał ją najdłużej ze wszystkich; nie byłam pewna, jak zareaguje, kiedy się dowie o jej braku. Zaczęło mnie to martwić.
Zadzwoniłam do Pekinu. Telefon dzwonił i dzwonił, lecz nikt nie odbierał. Odłożyłam słuchawkę, po czym zatelefonowałam znowu. Wciąż cisza. Rozłączyłam się i spróbowałam jeszcze raz. Tym razem, już po dwóch dzwonkach, odebrała jakaś kobieta, leniwie cedząc słowa.
– Czy jest Saining? – spytałam.
– Kto to jest Saining?
– Mój chłopak.
– Kto jest twoim chłopakiem? – zainteresowała się kobieta.
– A ty kim jesteś?
– Masz niezły tupet. Wiesz, co to dobre maniery?
– Pytam cię, kim jesteś – to, według ciebie, znaczy, że nie umiem się zachować?
– Co cię obchodzi, kim jestem?
– Mam nadzieję, że nic. W przeciwnym razie mamy problem…
Rozłączyłam się, usiadłam na łóżku i pochlipując, jadłam czekoladę.
Ktoś zapukał do drzwi mojej sypialni. Do środka wkroczył młody mężczyzna o eleganckim wyglądzie, w idiotycznym garniturze i białych butach. Włosy miał przylizane do tyłu; był bardzo blady.
– Nazywam się A Jin – oznajmił. – Przysięgam, że nie mam nic wspólnego z tym wszystkim, co się tu wydarzyło. Jestem tak samo zdezorientowany jak ty.
– Wynoście się stąd, wszyscy! – powiedziałam. – Ten hałas doprowadza mnie do szału!
Poszli sobie, a ja zabrałam się do sprzątania.
Po mniej więcej godzinie Kotka, Kociak, Nankińskie Kluski i Rzodkiewka wrócili. Ledwie Kociak przestąpiła przez próg, padła przede mną na kolana z hukiem.
– Tak mi przykro – powiedziała. – Kiedy cię nie było, przyprowadziłam tu paru ludzi; najwyraźniej mieli między sobą jakieś porachunki. Musieli znać nasze zwyczaje, skoro weszli tu tak sobie o siódmej wieczorem i obrabowali nas. To wszystko moja wina.
– Nie mów tak – rzuciłam uspokajająco. – Ciebie też obrabowali. Nie mam o nic pretensji. Po prostu zapomnijmy o tym, dobra? A teraz wstawaj!
Wszystkie cztery porządnie się wypłakałyśmy.
W całym tym zdarzeniu było coś nieznośnie dziwnego. Kim był ten cały A Jin?
Okazało się, że A Jin jest alfonsem i że w zeszłym tygodniu w restauracji Nowa Stolica jedna z jego dziewczynek obrobiła klienta na sto tysięcy juanów.
Nie do wiary! Facet chodził ze stoma tysiącami w kieszeni? Nie mógł zostawić ich w domu?
Dokładnie tak było. Cała ta nankińska zgraja o tym wie.
Kotka i Kociak zaczęły się kłócić. Kiedy się żarły, zawsze przechodziły na nankiński, co doprowadzało mnie do szału.
– Dajmy sobie spokój z tym wszystkim – powiedziałam. – Nie mam ochoty wzywać policji, nikt z was nie ma żadnych dowodów, więc po co to w ogóle zgłaszać? Tak naprawdę to ja wszystko spieprzyłam. Nie wiedziałam, o co im chodzi, i gdybym nie zawołała Nankińskich Klusek, a drzwi od sypialni byłyby cały czas zamknięte, wszystko mogłoby się potoczyć całkiem inaczej. Od chwili, gdy przeszli przez próg, chcieli przede wszystkim sprawdzić, kto tam jest, czy nie ma w mieszkaniu innego zbira.
– Kiedy powiedzieli, że szukają A Jina, spanikowałam – wyjaśniła Kociak. – Przede wszystkim chciałam ich stąd wyciągnąć. Gdyby mi się udało ich wywabić, nie musiałabym się już bać, bo wiedziałam, że koło straganu z jedzeniem pod domem kręci się nankińska banda.
– Między mną a Sainingiem ostatnio nie układa się najlepiej – powiedziałam. – Nie byłoby mi na rękę, gdyby wrócił i zobaczył cały ten burdel. Wy dwie musicie się teraz trzymać z dala od kłopotów.
– Już dawno chciałam wrócić do Nankinu – rzekła Kotka. – Ale czekałam, aż zarobię wystarczająco dużo pieniędzy.
– A ja nie chcę wracać do domu! – rzuciła Kociak. – Chcę zarobić kupę kasy!
– Na tym według ciebie polega zarabianie kasy? – odparła Kotka. – Na robieniu zamieszania? Na dodatek sama obrabiasz swoich klientów!
– On mnie obraził! – zaprotestowała Kociak.
– Nasza robota to obraza sama w sobie, kapujesz? Nie możesz przyjąć do wiadomości, że za to ci płacą, żebyś znosiła upokorzenia?
Читать дальше