– Nieważne – mówiła Ruth. – Może słonia? Zrób słonia, wiesz, takiego z długą trąbą i wielkimi uszami. LuLing jednak nadal marszczyła brwi.
– Czemu dajesz spokój? Coś trudnego może warte więcej niż łatwe. Hipopotam, jak wygląda? Ma róg tutaj? – Stuknęła się w czubek głowy.
– To nosorożec. Też dobry. W takim razie zrób nosorożca.
– Nie hipopotama?
– Nie przejmuj się hipopotamem.
– Ja nie przejmuję! Ty przejmujesz! Widzę. Zobacz swoją twarz. Nie umiesz ukryć, wiem. Jestem twoją matką! Dobrze, dobrze, nie przejmuj hipopotama, ja się przejmuję. Potem przypomnę sobie, powiem ci, będziesz zadowolona. Dobrze już? Już nie krzycz.
Matka umiała być cicho, kiedy Ruth pracowała. “Ucz się" – mówiła szeptem. Ale gdy Ruth oglądała telewizję, LuLing jak zawsze uważała, że nie robi nic ważnego. Matka zaczynała trajkotać o GaoLing, wracając do dawnych przykrości, jakich doznała od siostry w ciągu wielu lat.
– Chciała, żebym statkiem płynęła w rejs na Hawaje. Pytam, skąd takie pieniądze? Moje ubezpieczenie społeczne tylko siedemset pięćdziesiąt dolarów. Mówi, skąpa jesteś. Mówię, nie skąpa, tylko biedna. Ja niebogata wdowa. Hnh! Zapomina, sama chciała się żenić z moim mężem. Jak umarł, mówi mi, na szczęście wybrałam drugiego brata…
Czasem Ruth słuchała z zaciekawieniem, starając się ustalić, czy za każdym razem LuLing zmienia jakąś część opowieści, ale z ulgą stwierdzała, że kolejne wersje nie różnią się od siebie. Bywały chwile, że Ruth irytowała konieczność wysłuchiwania matki, i ta irytacja dawała jej dziwne poczucie zadowolenia – wszystko było tak jak przedtem, w porządku.
– Ta dziewczyna na dole prawie codziennie je popcorn! Dymi, włącza alarm pożarowy. Nie wie, że czuję! Śmierdzi! Tylko popcorn, nic więcej! Dlatego taka chuda. Potem mówi, to nie tak, tamto nie tak. Ciągle narzeka, grozi mi “proces za szkody", “naruszenie przepisów"…
Leżąc nocą w swym starym łóżku, Ruth miała wrażenie, jak gdyby wróciła do okresu dojrzewania w przebraniu dorosłej osoby. Była tą samą osobą, a jednocześnie inną. A może była dwiema wersjami samej siebie, Ruth '69 i Ruth!99 – jedna była niewinna, druga bardziej spostrzegawcza, jedna potrzebująca wsparcia, druga bardziej niezależna, lecz obydwie były pełne obaw. Była dzieckiem swojej matki, a jednocześnie matką dziecka, jakim stała się matka. Tyle kombinacji tych samych na pozór prostych elementów, które łączyły się na różne sposoby, jak w chińskich nazwach i znakach. To było łóżko z jej dzieciństwa i wciąż przeżywała w nim podobne chwile, co w młodości tuż przed zaśnięciem, kiedy cierpiała w samotności, zastanawiając się: co się stanie. I tak jak w dzieciństwie, słuchała własnego oddechu, bojąc się myśli, że oddech matki może pewnego dnia ustać. Kiedy to sobie uświadamiała, każdy wdech był dla niej wielkim wysiłkiem. Wydech był łatwiejszy, wystarczyło się rozluźnić. Ruth bała się stracić nad tym kontrolę.
Kilka razy w tygodniu LuLing i Ruth rozmawiały z duchami. Ruth zdejmowała starą tacę z piaskiem, która wciąż stała na lodówce i proponowała, że napisze do Drogiej Cioci. Matka reagowała uprzejmie, jak ktoś poczęstowany czekoladkami: “Och… nie wiem, może trochę". LuLing chciała wiedzieć, czy książka dla dzieci przyniesie Ruth sławę. Ruth kazała powiedzieć Drogiej Cioci, że to LuLing przyczyni się do tego.
LuLing pytała także o aktualne tendencje giełdowe.
– Dow Jones w górę czy w dół? – spytała któregoś dnia. Ruth narysowała strzałkę w górę.
– Sprzedać Intel, kupić Intel?
Ruth wiedziała, że śledzenie notowań jest dla matki głównie rozrywką. Nie znalazła u niej żadnej poczty, nawet przesyłek reklamowych od firm maklerskich. Kupić taniej, napisała w końcu.
LuLing skinęła głową.
– Och, zaczekać, aż pójdzie w dół. Droga Ciocia bardzo mądra.
Pewnego wieczoru, gdy Ruth trzymała w pogotowiu pałeczkę, by udzielać odpowiedzi z tamtego świata, LuLing zapytała nagle:
– Czemu kłócicie z Artiem?
– Nie kłócimy się.
– To czemu nie mieszkacie razem? Przeze mnie? Moja wina?
– Oczywiście, że nie. – Ruth powiedziała to odrobinę za głośno.
– Ja myślę, chyba tak. – Spojrzała na Ruth, jak gdyby nic nie można było przed nią ukryć. – Dawno temu, jak poznałaś go, mówię, czemu najpierw razem mieszkać? Zrobisz to, on nigdy nie ożeni się z tobą. Pamiętasz? Teraz myślisz, ach, matka miała rację. Mieszkać razem, teraz jak ostatni śmieć, łatwo wyrzucić. Nie wstydź się. Bądź szczera.
Ruth przypomniała sobie z rozgoryczeniem, że matka rzeczywiście tak mówiła. Chcąc zająć czymś ręce, zaczęła strzepywać ziarenka piasku z brzegów tacy. Była zaskoczona, że LuLing pamięta takie rzeczy, i wzruszona jej troską. To, co matka mówiła o Arcie, nie było do końca prawdą, ale dotknęła sedna – Ruth rzeczywiście czuła się niepotrzebna, jakby stała ostatnia w kolejce, czekając na porcję tego, co akurat podawano.
Coś w jej związku z Artem było nie tak. Czuła to dotkliwiej podczas próbnej separacji – czy chodziło właśnie o to, o czym mówiła matka? Zdała sobie sprawę ze swego nastawienia emocjonalnego, z tego, że próbowała przystosować się do niego, nawet gdy tego nie wymagał. Myślała kiedyś, że wszystkie pary, małżeńskie czy nie, dostosowują się do
siebie, z własnej woli lub niechętnie, z konieczności. Czy jednak Art także przystosował się do niej? Nawet jeśli tak, niczego nie zauważyła. Teraz, gdy byli z dala od siebie, czuła się wolna od pęt i ciężarów. Tak kiedyś wyobrażała sobie swoje prawdopodobne odczucia po stracie matki. Teraz pragnęła kurczowo trzymać się matki, jak gdyby ta była jej kołem ratunkowym.
– Niepokoi mnie, że bez Arta nie czuję się wcale bardziej samotna – wyznała Wendy przez telefon. – Czuję się bardziej sobą.
– Tęsknisz za dziewczynkami?
– Nie tak bardzo, w każdym razie na pewno nie za ich hałaśliwością i energią. Sądzisz, że uczucia mi się stępiły czy coś w tym rodzaju?
– Sądzę, że jesteś wyczerpana.
Dwa razy w tygodniu Ruth chodziła z matką na Yallejo Street na kolację. Mieszkając z matką, musiała kończyć pracę wcześnie, a potem iść na zakupy. Nie chciała zostawiać LuLing samej, więc zabierała ją ze sobą do sklepu. Podczas zakupów matka komentowała cenę każdego produktu, zastanawiając się głośno, czy Ruth nie powinna zaczekać na spadek cen. Przyjeżdżając do domu – tak, Ruth powtarzała sobie, że mieszkanie przy Yallejo Street nadal jest jej domem – sadzała matkę przed telewizorem, a sama przeglądała pocztę adresowaną do niej i Arta. Widziała, jak niewiele listów przychodziło do nich obojga, a większość rachunków za naprawy wystawiano na jej nazwisko. Pod koniec wieczoru Ruth była skonana, przygnębiona i z ulgą wracała do domu matki i swojego łóżeczka.
Pewnego wieczoru, gdy kroiła w kuchni warzywa, pod – kradł się do niej Art i pogładził ją po pupie.
– Poproś GaoLing, żeby zaopiekowała się dzisiaj twoją mamą. Mogłabyś złożyć mi wizytę małżeńską.
Zarumieniła się. Chciała go wziąć w ramiona, ale bała się tego jak skoku ze stromego urwiska.
Pocałował ją w szyję.
– Albo zostaw to na chwilę i wymkniemy się do łazienki na jeden szybki.
Zaśmiała się nerwowo.
– Domyśla się, co robimy.
– Nie, nie domyśla się. – Art oddychał jej prosto do ucha.
– Moja matka wie wszystko, wszystko widzi. Art puścił ją, a Ruth poczuła się zawiedziona. W drugim miesiącu oddzielnego mieszkania powiedziała do Arta:
Читать дальше