Uśmiechnął się:
– Nie pierdol. Nalej wina.
– Sil wu ple. – Wyciągnęła rękę. Ze szklanego wiaderka z lodem wyjęła butelkę białego wina Pinot Grigio. Nalała.
Andriej wziął do ręki kieliszek. Uniósł lekko spoconą głowę. Wypił do dna. Odchylił się na łóżko.
– Oj, kurwa… klawa z ciebie suczka…
– Miło słyszeć.
Popatrzył na pustą paczkę po papierosach.
– Idź do kuchni, tam na półce są papierosy.
– Gdzie?
– Przy okapie. Taka szklana półka.
– Andriusza, mogę najpierw pod prysznic?
– Dobra. Sam pójdę.
Nikołajewa wstała. Zatkała dłonią pochwę. Pobiegła do łazienki. Od razu weszła pod prysznic i puściła wodę. Opłukała się szybko. Długo się podmywała. Zakręciła wodę. Krzyknęła:
– Pietia! Tfu… Andriusza! A mogę się wykąpać?
– Możesz… – dobiegło z sypialni.
Nikołajewa siadła w zimnej wannie. Puściła wodę. Zdjęła z półki płyn do kąpieli. Wypuściła strugę. Od razu po powierzchni wody rozpełzła się piana. Nikołajewa zaczęła śpiewać. Woda sięgała jej do pach. Zakręciła wodę. Podciągnęła kolana pod brodę. Zasnęła.
Przyśniła się jej Lubka Kobziewa, zamordowana w motelu „Słoneczny”. Były razem w kuchni tego mieszkania na Srietence, które Lubka wynajmowała do spółki z Czerwonym Kapturkiem. Nikołajewa siedzi przy oknie i pali papierosa. Za oknem zima, pada śnieg. W kuchni jest zimno. Nikołajewa ma na sobie lekkie, letnie ciuchy, ale na nogach wysokie szare walonki. Łubka jest boso i w granatowym szlafroku. Krząta się przy kuchni i przygotowuje swoje ulubione manty *
– Swoją drogą, jaka ze mnie idiotka – mamrocze, wyrabiając ciasto. – Dałam się zarżnąć! No też coś…
– Bolało? – pyta Nikołajewa.
– E, nie, nie bardzo. Tylko strasznie się bałam, kiedy ten debil ruszył na mnie z nożem. Normalnie cała zdrętwiałam. Trzeba było skakać przez okno, a ja, kretynka, stoję i patrzę na niego. On mnie najpierw w brzuch, a ja tego nawet nie zauważyłam, a potem w szyję… i od razu – krew, krew… słuchaj Ala, gdzie ja postawiłam pieprz?
Nikołajewa patrzy na stół. Wszystkie przedmioty są bardzo dobrze widoczne: dwa talerze, dwa widelce, nóż z rozłupaną rączką, tarka, solniczka, wałek, mąka w torebce, dziewięć krążków z ciasta. Ale pieprzniczki nie ma.
– Zawsze tak jest, kiedy czegoś trzeba – zapodzieje się i koniec. – Lubka rozgląda się dookoła. Pochyla. Zagląda pod stół.
Szłafrok rozchyla się, ukazując z grubsza zaszyte rozcięcie od szyi do wzgórka łonowego.
– O jest… – mówi Lubka.
Nikołajewa widzi pieprzniczkę pod stołem. Nachyla się, bierze ją do ręki, podaje Lubce. I nagle bardzo ostro odczuwa, że w piersi Lubki NIE BIJE SERCE. Lubka mówi, mamrocze, porusza się, ale jej serce jest nieruchome. Stoi jak popsuty budzik. Nikołajewę ogarnia potworny smutek. Ale nie z powodu śmierci Lubki, tylko z powodu martwego serca. Jest jej strasznie żal, że serce Lubki zatrzymało się i NIGDY więcej nie będzie biło. Czuje, że za chwilę się rozpłacze.
– Lubka… czy ty… dodajesz do farszu cebulę? – mówi z trudem i wstaje.
– Po cholerę, kiedy jest czosnek? – Lubka uważnie patrzy na nią martwymi oczami.
Nikołajewa zaczyna pochlipywać
– Co ci jest? – pyta Lubka.
– Lać mi się chce – bełkocze nieposłusznymi wargami Nikołajewa.
– Lej tu – odpowiada z uśmiechem Lubka.
Z piersi Nikołajewej wyrywa się szloch. Dziewczyna płacze z powodu OGROMNEJ STRATY.
– Lub…ka, Lub…ka… – powtarza.
Chwyta Lubkę, przyciska do piersi. Lubka odpycha się zimnymi, pobrudzonymi mąką rękami.
– No coś ty?
Lodowa pierś Lubki jest BEZ SERCA. Nikołajewa łka. Rozumie, że tego już NIGDY nie da się naprawić. Słyszy bicie własnego serca. Jest żywe, ciepłe i KOSZMARNIE jej drogie. Przez to czuje jeszcze większy ból i gorycz. Nagle rozumie, jak ŁATWO być martwym. Przepełnia ją żal i przerażenie. Gorący mocz spływa jej po nogach.
Nikołajewa przebudziła się. Twarz miała całą we łzach. Tusz do rzęs się rozmazał. Obok wanny stał Andriej w biało-czerwonym szlafroku.
– Co jest? – zapytał z niezadowoleniem
– Co? – chlipnęła. I znów się rozpłakała.
– Co się stało? – Nachmurzył się sennie.
– Bo… tego… – pochlipywała – przyśniła się przyjaciółka… ona… ją… zabili pół roku temu…
– Kto?
– A… jacyś handlarze z bazaru… jacyś Azerowie…
– Aaa… – Podrapał się w pierś. – Słuchaj, idę spać. Mam jutro ważne spotkanie. Pieniądze są w kuchni na stole.
Wyszedł.
Nikołajewa otarła łzy. Wyszła z wanny. Spojrzała w lustro.
– Boże…
Długo się myła, potem wycierała. Wyszła z łazienki, owinięta dużym ręcznikiem. W mieszkaniu panował półmrok. Z sypialni dochodziło chrapanie Andrieja. Nikołajewa na palcach weszła do sypialni. Odszukała swoje rzeczy. Poszła do kuchni. Tu paliła się tylko lampka w okapie nad kuchenką. Na stole leżało dwieście dolarów.
Ubrała się. Schowała pieniądze do portmonetki. Wypiła szklankę soku jabłkowego. W przedpokoju założyła płaszcz. Wyszła z mieszkania. Ostrożnie zamknęła za sobą drzwi.
2.02.
Mieszkanie odnajmowane przez Komara i Wikę.
Jeleni Wał 1.
– Popracuj trochę dłonią. – Komar ścisnął przedramię Łapina opaską.
– Co ma pracować – i tak wszystkie są na wierzchu – uśmiechnęła się Wika. – Żebym to ja miała takie kable!
– Komar, kurwa, mnie pierwszej byś huknął! – Ilona patrzyła ze złością.
– Pierwszy cent dla gościa, karwia. Tym bardziej, że on sponsoruje… – Komar trafił igłą w żyłę. – Ja pierdolę, sto lat nie widziałem niezniszczonych kabli.
– Ty, Ilona, to prawda, że byłaś na „Leningradzie”? – zapytała Wika.
– Aha… – Ilona patrzyła na rękę Łapina.
– Czadowo?
– Aha.
– A co grali? Stare kawałki?
– Stare! Stare! Stare!… – Ilona ze złością zatrzęsła rękami.
Komar pociągnął tłok do siebie: 27 lat, głowa ogolona na zero, duże uszy, chudy, przygarbiony, długie ręce, mocno wyostrzone rysy twarzy, dziurawa granatowa koszulka, szerokie czarne spodnie.
W strzykawce pojawiła się krew. Komar szarpnął koniec zawiązanej przepaski. Płynnie wprowadził zawartość strzykawki do żyły Łapina.
– W porzo.
Wika podała wacik: 18 lat, śniada, malutka, pulchna, długowłosa, fioletowe spodnie z poliestru, niebieski golf.
Łapin przycisnął watę do żyły. Zgiął rękę w łokciu. Odchylił się na wyświechtaną poduszkę:
– O, kurwa…
– No? – Komar uśmiechnął się.
– Tak… – Łapin z trudem rozkleił usta i uśmiechnął się. Patrzył na sufit z rdzawymi zaciekami.
– Komar, fiucie, hukniesz mi w końcu?! – krzyknęła Ilona.
– Bez problemu, madame. – Komar rozpieczętował nową strzykawkę.
Wika wysypała na łyżkę stołową biały proszek z torebki, dodała wody, podgrzała łyżkę nad świecą. Komar pobrał z łyżki półprzezroczysty płyn do strzykawki.
Ilona sama przewiązała sobie przedramię opaską. Usiadła naprzeciw Komara. Wyciągnęła rękę. W zgięciu widać było kilka śladów ukłuć.
– Ilona, bo ja nie czaję, grali same stare kawałki? – Wika zapaliła papierosa.
Читать дальше