– powiedział – myślę, że pan wpadł na dobry pomysł! Ostatecznie który dowódca zechce się z nami kłócić o to, iż zawiadamiamy jego żołnierzy, że w najbliższą niedzielę nie będzie defilady? Będziemy po prostu stwierdzać ogólnie znany fakt. Ale jest w tym zawarta piękna myśl. Tak, zdecydowanie piękna. Dajemy w ten sposób do zrozumienia, że moglibyśmy zarządzić defiladę, gdybyśmy chcieli. Pan mi się zaczyna podobać, Scheisskopf. Niech pan się zapozna z pułkownikiem Cargillem i'powie mu o swoim projekcie. Jestem pewien, że przypadniecie sobie do gustu.
W minutę później do gabinetu generała Peckema wtargnął nieśmiało wściekły z urazy pułkownik Cargill.
– Jestem tutaj dłużej niż Scheisskopf – poskarżył się. – Dlaczego to on ma odwoływać defilady, a nie ja?
– Bo Scheisskopf ma doświadczenie w sprawie defilad, a pan nie. Pan może odwoływać występy artystyczne, jeżeli pan chce. A właściwie dlaczego by nie? Niech pan pomyśli o tych wszystkich miejscach, w których w danym dniu nie ma występów. Niech pan pomyśli o wszystkich miejscach, do których nie przyjedzie żaden znany artysta. Tak, Cargill, myślę, że pan wpadł na dobry pomysł! Sądzę, że przed chwilą otworzył pan przed nami całe nowe pole działania. Niech pan powie pułkownikowi Scheisskopfowi, aby pracował nad tym pod pańskim kierownictwem. I niech go pan przyśle do mnie, kiedy już mu pan wyda instrukcje.
– Pułkownik Cargill mówi, że pan mu powiedział, że mam pracować pod jego kierownictwem nad sprawą występów artystycznych – poskarżył się pułkownik Scheisskopf.
– Nic podobnego nie mówiłem – odpowiedział generał Peckem.
– W zaufaniu powiem panu, Scheisskopf, że nie jestem zbyt zadowolony z pułkownika Cargilla. Jest powolny i zadziera nosa. Chciałbym, żeby miał pan oko na to, co on robi, i zobaczył, czy nie da się go trochę zdopingować do pracy.
– Wtyka we wszystko nos – protestował pułkownik Cargill.
– Nie daje mi zupełnie pracować.
– Ten Scheisskopf jest jakiś dziwny – potwierdził z zamyślonym wyrazem twarzy generał Peckem. – Niech pan go ma dobrze na oku i postara się zorientować, co on knuje.
– Teraz on się wtrąca w moje sprawy – awanturował się pułkownik Scheisskopf.
– Niech się pan tym nie przejmuje, Scheisskopf – powiedział generał Peckem winszując sobie, że tak zręcznie włączył pułkownika Scheisskopfa w swoją wypróbowaną metodę działania. Jego dwaj pułkownicy prawie już się do siebie nie odzywali. – Pułkownik Cargill zazdrości panu sukcesu w sprawie defilad. Obawia się, że zechcę panu powierzyć sprawę rozrzutu bomb.
Pułkownik Scheisskopf zamienił się w słuch.
– Co to jest rozrzut bomb?
– Rozrzut bomb? – powtórzył generał Peckem rozbawiony i zadowolony z siebie. – To termin, który wymyśliłem zaledwie kilka tygodni temu. Nic nie znaczy, ale nie wyobraża pan sobie, jak szybko się przyjął. O dziwo, przekonałem nawet różnych ludzi, że ma dla mnie znaczenie, aby bomby wybuchały blisko siebie, tak żeby to wyglądało porządnie na fotografii lotniczej. Pewien pułkownik na Pianosie przestał się już nawet przejmować tym, czy trafi w cel, czy nie. Lećmy tam trochę się z niego pośmiać. Pułkownik Cargill pęknie z zazdrości, a poza tym dowiedziałem się dziś rano od Wintergreena, że generał Dreedle leci na Sardynię. Generał Dreedle wpada w szal, kiedy się dowiaduje, że wizytowałem którąś z jego baz, podczas gdy on wizytował inną. Możemy nawet zdążyć tam na odprawę. Mają bombardować małą, nie bronioną wioszczynę i zmienić całe osiedle w kupę gruzów. Wiem od Wintergreena (Wintergreen jest teraz byłym sierżantem, nawiasem mówiąc), że cała akcja jest zupełnie niepotrzebna. Jedynym jej celem jest powstrzymanie niemieckich posiłków, mimo że wcale nie planujemy ofensywy. Ale tak to już jest, kiedy się wysuwa miernoty na odpowiedzialne stanowiska. – Leniwym ruchem wskazał na ogromną mapę Włoch. – Ta górska wioszczyna jest tak pozbawiona znaczenia, że nawet jej tu nie ma.
Przybyli do grupy pułkownika Cathcarta za późno, aby wziąć udział we wstępnej odprawie, i nie słyszeli, jak major Danby przekonywał:
– Ależ ona tam jest. Powiadam wam, że ona tam jest.
– Gdzie? – pytał Dunbar wyzywająco, udając, że nie widzi.
– Jest na mapie dokładnie tam, gdzie droga lekko skręca. Widzicie ten lekki zakręt na swojej mapie?
– Nie, nie widzę.
– Ja widzę – wyrwał się Havermeyer i zaznaczył punkt na mapie Dunbara. – A tutaj dobrze widać wioskę na zdjęciach lotniczych. Rozumiem, o co tu chodzi. Celem ataku jest zbombardowanie wioski tak, żeby obsunęła się po zboczu, tworząc na drodze zator, który Niemcy będą musieli usuwać. Czy tak?
– Tak jest – powiedział major Danby ocierając chusteczką spocone czoło. – Cieszę się, że ktoś z obecnych zaczyna rozumieć. Tą drogą będą się posuwać z Austrii do Wioch dwie dywizje pancerne. Wioska jest zbudowana na tak stromym stoku, że cały gruz ze zburzonych domów zwali się na drogę.
– A co to za różnica? – dopytywał się Dunbar, którego Yossarian obserwował w podnieceniu, z mieszaniną podziwu i lęku. – Oczyszczenie drogi zajmie im najwyżej kilka dni.
Major Danby starał się uniknąć dyskusji.
– Widocznie w sztabie uznali, że robi to jakąś różnicę – odpowiedział pojednawczym tonem. – Sądzę, że dlatego zarządzili ten atak.
– Czy ludność wioski została ostrzeżona? – spytał McWatt. Major Danby przestraszył się widząc, że McWatt również przejawia opór.
– Nie, nie sądzę – odpowiedział.
– Czy nie zrzuciliśmy żadnych ulotek zapowiadających nalot w określonym dniu? – odezwał się Yossarian. – Czy nie możemy dać im jakoś znać, żeby się wynieśli?
– Nie, nie sądzę. – Major Danby pocił się coraz obficiej i niespokojnie wodził oczami. – Niemcy mogliby się dowiedzieć i wybrać inną drogę. Nie wiem w tej sprawie nic pewnego, to są tylko moje przypuszczenia.
– Nawet nie będą się chować – ciągnął Dunbar z goryczą.
– Wylegną na ulice, żeby nam pomachać, kiedy zobaczą nasze samoloty, razem z dziećmi, psami i staruszkami. Jezu Chryste! Dajmy im lepiej spokój.
– Dlaczego nie możemy zablokować drogi w innym miejscu?
– spytał McWatt. – Dlaczego akurat tam?
– Nie wiem – odpowiedział major Danby z nieszczęśliwą miną.
– Nie mam pojęcia. Słuchajcie, koledzy, musimy mieć trochę zaufania do ludzi, którzy są nad nami i wydają nam rozkazy. Oni wiedzą, co robią.
– Akurat – powiedział Dunbar.
– Co się dzieje? – spytał pułkownik Korn, który z rękami w kieszeniach i wychodzącą ze spodni koszulą wkroczył swobodnie do sali odpraw.
– Nic takiego, panie pułkowniku – powiedział major Danby usiłując nerwowo zatuszować sprawę. – Właśnie omawiamy akcję.
– Oni nie chcą bombardować wsi – z chichotem wydał majora Danby'ego Havermeyer.
– Ty kutasie! – powiedział Yossarian do Havermeyera.
– Dajcie spokój Havermeyerowi – rozkazał pułkownik krótko. Rozpoznawszy w Yossarianie pijaka, który pewnego wieczoru przed pierwszym nalotem na Bolonię brutalnie go zaczepiał w klubie oficerskim, pułkownik na wszelki wypadek przeniósł swoje niezadowolenie na Dunbara. – Dlaczego nie chcecie bombardować tej wsi? – spytał.
– Bo to okrucieństwo.
– Okrucieństwo? – spytał pułkownik Korn z chłodnym rozbawieniem, jedynie na moment przestraszywszy się niepohamowanej gwałtowności ataku Dunbara. – Czy mniejszym okrucieństwem byłoby pozwolić przejść tym dwóm niemieckim dywizjom, żeby strzelały do naszych żołnierzy? Nie zapominajcie, że chodzi także o życie naszych chłopców. Wolicie, żeby polała się amerykańska krew?
Читать дальше