– Tak jest, panie generale – zawołał z dumą. – To rzeczywiście piękne.
– Więc dlaczego, do diabla, nic pan w tej sprawie nie zrobi?
– Jak to, panie generale? – spytał pułkownik Cathcart mrugając oczami.
– Myśli pan może, że przynosi panu zaszczyt to, że pański kapelan wysiaduje tutaj co wieczór? Widzę go, ilekroć tutaj zaglądam.
– Ma pan rację, panie generale, ma pan absolutną rację – odpowiedział pułkownik Cathcart. – To mi na pewno nie przynosi zaszczytu. I zaraz podejmę odpowiednie kroki, natychmiast.
– Czy to nie pan kazał mu tu przychodzić?
– Nie, panie generale, to pułkownik Kom. Mam zamiar ukarać go z całą surowością.
– Gdyby nie to, że jest kapelanem – mruknął generał Dreedle – kazałbym go wyprowadzić na dwór i rozstrzelać.
– On nie jest kapelanem, panie generale – podpowiedział pułkownik Cathcart usłużnie.
– Nie jest? To dlaczego, do cholery, nosi ten krzyż na kołnierzu?
– On nie ma krzyżyka na kołnierzu, panie generale, tylko srebrny liść. On jest podpułkownikiem.
– Ma pan kapelana w stopniu podpułkownika? – zdziwił się generał Dreedle.
– Nie, panie generale. Mój kapelam jest tylko kapitanem.
– To dlaczego, do cholery, nosi srebrny liść na kołnierzu, jeżeli jest tylko kapitanem?
– On nie ma na kołnierzu srebrnego liścia, panie generale, tylko krzyżyk.
– Natychmiast odejdź ode mnie, ty skurwysynu – powiedział generał Dreedle – bo ciebie każę wyprowadzić na dwór i rozstrzelać.
– Tak jest, panie generale.
Pułkownik Cathcart tłumiąc łkanie oddalił się od generała i wyrzucił kapelana z klubu oficerskiego, a cała historia powtórzyła się niemal dokładnie w dwa miesiące później, po tym, jak kapelan usiłował skłonić pułkownika Cathcarta do odwołania rozkazu zwiększającego liczbę obowiązkowych lotów bojowych do sześćdziesięciu i poniósłszy również w tej sprawie sromotną klęskę gotów był całkowicie oddać się rozpaczy, gdyby nie powstrzymywała go myśl o żonie, którą kochał i za którą tęsknił tak desperacko, z taką zmysłową, a jednocześnie wzniosłą żarliwością, oraz bezgraniczna wiara w mądrość i sprawiedliwość nieśmiertelnego, wszechpotężnego, wszechwiedzącego, dobrego, powszechnego, antropomorficznego, anglosaskiego, proamerykańskiego Boga, jaką żywił przez całe życie, a która teraz zaczynała się chwiać. Tyle rzeczy wystawiało jego wiarę na próbę. Była oczywiście Biblia, ale Biblia to książka, podobnie jak Dom na pustkowiu, Wyspa skarbów, Ethan Frome czy Ostatni Mohikanin. Czyżby rzeczywiście – słyszał kiedyś, jak pytał o to Dunbar – ludzie tak ciemni, że nie wiedzieli, skąd się bierze deszcz, mogli wyjaśniać tajemnice bytu? Czy Bóg Wszechmogący, w swojej nieskończonej mądrości, rzeczywiście obawiał się, że sześć tysięcy lat temu ludzie zbudują wieżę sięgającą nieba? Gdzie, u diabła, jest to niebo? W górze? Na dole? Przecież pojęcia góra i dół nie mają sensu w skończonym, ale rozszerzającym się Wszechświecie, w którym nawet ogromne, rozpalone, oślepiające, majestatyczne Słońce znajduje się w stanie postępującego rozpadu, który kiedyś doprowadzi do zniszczenia Ziemi. Nie ma żadnych cudów, modlitwy pozostają bez odpowiedzi, nieszczęścia zaś z równą brutalnością spadają na cnotliwych i na grzeszników. Kapelan, który miałby sumienie i charakter, dawno już ustąpiłby przed głosem rozumu i porzucił wiarę ojców
– rezygnując zarówno z powołania, jak i ze stopnia oficerskiego
– i narażałby życie jako zwykły żołnierz w piechocie albo w artylerii polowej, albo może nawet jako kapral w wojskach desantowych, gdyby nie cały szereg nadprzyrodzonych zjawisk, w rodzaju nagiego człowieka na drzewie kilka tygodni temu, podczas pogrzebu nieszczęsnego sierżanta, i zagadkowego, niepokojącego, podtrzymującego na duchu proroctwa wygłoszonego przez proroka Flume'a w lesie przed kilkoma zaledwie godzinami: “Powiedz im, że wrócę, kiedy nadejdzie zima".
W pewnym sensie wszystkiemu winien był Yossarian, bo gdyby nie przesuną} linii frontu podczas Wielkiego Oblężenia Bolonii, major… de Coverley byłby może na miejscu i mógłby go uratować, a gdyby nie zapełnił pokojów dla szeregowców dziewczynami, które nie miały innego dachu nad głową, Nately może nie zakochałby się w swojej kurewce, która teraz siedziała naga od pasa w dół w pokoju pełnym opryskliwych mruków, którzy grali w oko nie zwracając na nią najmniejszej uwagi. Nately obserwował ją ukradkiem ze swego wyściełanego żółtego fotela, podziwiając znudzoną, flegmatyczną siłę, z jaką znosiła to masowe lekceważenie. Głęboko go wzruszyło jej ziewnięcie. Jeszcze nigdy w życiu nie widział tak heroicznego opanowania.
Dziewczyna pokonała pięć kondygnacji stromych schodów, aby sprzedać się grupie zblazowanych szeregowców, którzy mieli już pełno dziewczyn u siebie; nikt jej nie chciał za żadną cenę, nawet kiedy się bez entuzjazmu rozebrała, żeby ich skusić swoim dużym ciałem, jędrnym, pełnym i naprawdę ponętnym. Sprawiała wrażenie raczej zmęczonej niż zawiedzionej. Usiadła pogrążając się w tępej bezczynności i obserwując z bezmyślnym zainteresowaniem grę, mobilizowała całą swoją oporną energię, żeby wykonać kolejne nieciekawe zadanie: dokończyć ubierania się i wrócić do pracy. Po chwili się poruszyła, potem wstała z mimowolnym westchnieniem i sennym ruchem weszła w swoje obcisłe bawełniane figi i ciemną spódniczkę, zapięła pantofle i wyszła. Nately wyślizgnął się w ślad za nią i kiedy prawie w dwie godziny później Yossarian z Aarfym weszli do pokojów dla oficerów, ona znowu wchodziła w swoje figi i spódniczkę, i było to prawie jak nachodzące kapelana uczucie, że przeżywa coś po raz drugi, gdyby nie Nately, który stał jak półtora nieszczęścia z rękami w kieszeniach.
– Ona chce odejść – powiedział omdlewającym, nieswoim głosem. – Nie chce dłużej zostać.
– Zapłać jej, żeby została z tobą przez cały dzień – poradził mu Yossarian.
– Oddała mi pieniądze – wyznał Nately. – Ma mnie dosyć i chce poszukać kogoś innego.
Dziewczyna włożyła pantofle i zatrzymała się rzucając bezczelnie zapraszające spojrzenie na Yossariana i Aarfy'ego. Piersi miała duże i spiczaste pod cienkim białym sweterkiem bez rękawów, który obciskał jej kształty rozszerzając się opływowe na kuszących biodrach. Yossarian odwzajemnił jej spojrzenie i poczuł nagły przypływ zainteresowania. Potrząsnął przecząco głową.
– Baba z wozu, koniom lżej – z niewzruszonym spokojem skomentował sprawę Aarfy.
– Nie mów tak o niej! – zaprotestował żywo Nately głosem, w którym była prośba i przygana zarazem. – Chcę, żeby została ze mną.
– Co ty w niej takiego widzisz? – spytał drwiąco Aarfy z udanym zdziwieniem. – Przecież to tylko kurwa.
– I nie nazywaj jej kurwą.
Dziewczyna wzruszyła obojętnie ramionami i po chwili skierowała się w stronę drzwi. Nately z bólem serca rzucił się, żeby je przed nią otworzyć. Potem wrócił złamany, a jego wrażliwe oblicze wyrażało bezgraniczny smutek.
– Nie martw się – pocieszał go Yossarian najczulej, jak tylko mógł. – Na pewno znajdziesz ją jeszcze. Wiemy przecież, gdzie się kręcą wszystkie tutejsze kurwy.
– Proszę cię, nie mów tak o niej – poprosił Nately z taką miną, jakby miał się za chwilę rozpłakać.
– Przepraszam – mruknął Yossarian. Aarfy zagrzmiał jowialnie:
– Ulice roją się od setek kurew nie gorszych od niej. Ta nawet wcale nie jest ładna. – Wybuchnął srebrzystym śmiechem, w którym pobrzmiewała nuta wyższości i pewności siebie. – Pobiegłeś otworzyć przed nią drzwi, jakbyś był zakochany.
Читать дальше