– Ale, na litość boską, Pryszlak nie żyje.
– Myślę, że musiał umrzeć, inspektorze. Według mnie Pryszlak i jego zwolennicy stali się tą energią. Peck pokręcił głową.
– Przykro mi, ale wie pan, że nie mogę tego zaakceptować.
Kulek przytaknął.
– Spodziewałem się tego. Chciałem, aby usłyszał pan teorię, która w moim przekonaniu jest prawdziwa. W ciągu najbliższych tygodni może mieć pan powód do zastanowienia się nad nią.
– Co pan ma na myśli?
– Szaleństwo będzie się nasilało, inspektorze. Rozszerzy się jak epidemia. Każdej nocy będzie przybywało tych, którzy ulegną jego wpływowi, a im więcej ludzi dotknie, tym większa będzie jego siła. To będzie tak jak z kroplą deszczu na szybie: jedna mała kropelka spływa do drugiej małej kropli, później obie spływają do następnej, są coraz większe, potężniejsze, aż w końcu tworzą rwący strumień.
– Dlaczego nocą? Dlaczego twierdzi pan, że to wszystko zdarza się tylko wtedy, gdy jest ciemno?
– Nie jestem pewien, dlaczego tak się dzieje. Ale jeśli przeczyta pan Biblię, zrozumie pan, że zło zawsze wiąże się z ciemnością. Prawdopodobnie ta terminologia ma większe znaczenie, niż nam się wydaje. Śmierć jest ciemnością. Piekło jest w czarnych, przerażających zaświatach. Diabeł zawsze był znany jako książę Ciemności. A czy zła nie określa się jako ciemności duszy?
Może być tak, że ciemność jest fizycznym sprzymierzeńcem przejawów tej energii. Pewnie biblijna koncepcja ciągłej walki Światłości i Ciemności jest prawdziwą koncepcją naukową. Prawdopodobnie energia promieni świetlnych, pochodzących zarówno ze źródła naturalnego jak i sztucznego, neutralizuje lub niszczy katalityczne cechy ciemności.
Pryszlak wyciągnął podobne wnioski podczas naszego ostatniego spotkania i muszę przyznać, że choć często fascynowały mnie jego pomysły, wtedy doszedłem do wniosku, że jest pewne szaleństwo w sposobie jego rozumowania. Teraz nie jestem już tego pewien.
Kulek niedostrzegalnie rozprężył się w fotelu i Peck zrozumiał, iż niepokojąca wypowiedź niewidomego człowieka dobiegła końca. Przyjrzał się każdej z osób siedzących w pokoju i zauważył, że zniknął nawet drwiący uśmieszek z twarzy Ropera.
– Zdaje pan sobie sprawę, że wszystko, co właśnie pan mi powiedział, jest absolutnie nieprzydatne w śledztwie, które prowadzę – oznajmił bez ogródek Kulekowi.
– Tak, w tym momencie. Sądzę, że wkrótce zmieni pan zdanie.
– Ponieważ coś jeszcze się wydarzy?
– Tak.
– Ale nawet jeżeli to, co pan powiedział jest prawdą, o co chodziłoby Pryszlakowi?
Kulek wzruszył ramionami, potem powiedział:
– O władzę, większą niż wtedy, kiedy żył. O liczniejsze grono wyznawców, których będzie stale przybywać.
– Chce pan powiedzieć, że on ciągle werbuje nowych?
Kulek zdziwił się, że pytanie Pecka pozbawione było sarkazmu. W ogóle był zaskoczony, że policjant tak cierpliwie go słuchał.
– Tak, inni dołączą do niego. Wielu innych. Peck i Roper wymienili ostre spojrzenia, co nie uszło uwagi Jessiki.
– Czy jest coś, o czym pan nam nie powiedział, inspektorze? – spytała.
Peck rozejrzał się z zakłopotaniem.
– Tłum, który wpadł w szał ostatniej nocy – to znacz) ci, którzy się wydostali – rozproszył się po okolicy. Szukaliśmy ich przez cały dzień. Wielu już nie żyło, kiedy ich znaleźliśmy, w większości zabili się własnymi rękami. Innych znaleźliśmy… obojętnych na wszystko, błądzących bez celu.
Zasępił się, jakby nic podobało mu się to, co miał za chwilę powiedzieć.
– Wielu z nich od razu poszło na Willow Road Rozwalili barierki otaczające posiadłość Beechwood. Znaleźliśmy ich, stojących na rumowisku, czekających jak cholerne szakale.
Bishop patrzył na nieruchome ciało leżące w wannie. Wytrzeszczonymi oczami wpatrywała się w niego biała, wykrzywiona twarz.
W ciągu kilku minionych lat wielokrotnie rozmawiał z Crouchleyem. Ich dyskusje dotyczyły wyłącznie stanu zdrowia Lynn – jego poprawy czy też, jak się później okazało, pogarszania się – i prowadzone były wyłącznie na gruncie zawodowym. Nie mógł nawet powiedzieć, czy kiedykolwiek lubił tego mężczyznę, jego podejście do ludzi było, zdaniem Bishopa, trochę za bardzo bezosobowe, ale cenił go jako lekarza i szybko zrozumiał, że poświęcenie tego człowieka dla pacjentów przekraczało jego obowiązki zawodowe. A w końcu zwrócili się przeciwko niemu.
Czy te dwie kobiety, które wpuściły Bishopa, były pacjentkami? Chyba nie. Wydawało mu się, że nie kieruje nimi obłęd. Czy były narzędziami Pryszlaka, tak jak Braverman i jego żona? Możliwe. Opanowały dom, robiąc z pacjentów swoich sprzymierzeńców i mordując tych członków personelu, którzy nie poddali się temu nowemu, śmiertelnemu szaleństwu. Później zmusiły Crouchleya, aby do niego zadzwonił. Potem przyciągnęły go tu i utopiły.
Crouchley miał otwarte usta, ostatnie pęcherzyki życiodajnego powietrza wydobyły się z jego płuc, przebijając się na powierzchnię. Jego jasne włosy wyglądały pod wodą jak wodorosty. Chociaż już nie żył, na jego twarzy wciąż malował się strach.
Łomotali teraz w drzwi, śmiejąc się i wykrzykując jego imię, urągając mu, że boi się wyjść. Małe, wzmocnione drutem okno było na poziomie jego twarzy i zobaczył, tak jak się spodziewał, że rama była umocowana w ścianie. Zrozpaczony rozejrzał się dokoła w poszukiwaniu czegoś, czym mógłby je rozwalić, ale w łazience nie było żadnych sprzętów. Mógłby użyć krzesła, lecz tylko ono blokowało drogę napastnikom. Coraz mocniej walono w drzwi i rytm uderzeń stał się bardziej stanowczy, tak jakby tłum cofnął się i dopuścił kogoś, kto kopał w nie, usiłując je wyważyć. Zadrżało pochylone krzesło.
Ożyła w nim nikła nadzieja, kiedy zobaczył zawieszony nad kaloryferem wieszak na ręczniki. Wykonany z chromu i dostatecznie ciężki, by przyniósł pożądany efekt, gdy się go odczepi. Zawieszony na nim duży ręcznik ześlizgnął się na podłogę, kiedy podniósł wieszak na wysokość ramienia. Trzymając jedną rękę za trójkątnym hakiem, drugą – ściskając długą metalową rurkę, Bishop, ślizgając się w kałużach wody, podbiegł do okna i uderzył wieszakiem w matowe szkło.
Ukazała się postrzępiona dziura; szkło pękło, ale wciąż trzymał je wzmacniający drut. Bishop wyciągnął wieszak i pchnął nim jeszcze raz. Drut trzymał nadal.
Krzesło zatrzęsło się.
Pchnął raz jeszcze.
Nogi krzesła przesunęły się.
I jeszcze raz.
Znowu drgnęły.
Tym razem hak, umocowany na końcu wieszaka, zaplątał się w drucianą siatkę i Bishop pociągnął go do siebie, kręcąc hakiem, by zaplątać go mocniej, wciągając w głąb łazienki drut z przyczepionymi doń odłamkami szkła, napinając go, aż trzasnął; puścił wieszak, by wepchnąć palce w małe dziury, nie zwracając przy tym uwagi na ostry ból, jaki sprawiał mu wrzynający się w ciało drut, szarpiąc jak oszalały, słysząc skrzypienie krzesła na wilgotnej podłodze łazienki, czując na twarzy powiew chłodnego, nocnego powietrza wpadającego przez otwór, który – w miarę jak szkło i drut puszczały – stawał się coraz szerszy, czując coraz – silniejszy przeciąg, który wzmógł się jeszcze, gdy otworzyły się drzwi z tyłu, wyszarpując i wykręcając drut i szkło, widząc, że ma dość miejsca, by się przecisnąć.
…poczuł ręce na ramionach…
Szarpali pazurami jego ciało, wlokąc go po podłodze, ich wrzaski dźwięczały mu w głowie, odbijając się od wyłożonych kafelkami ścian. Kopał na oślep, jego krzyki łączyły się z ich wrzaskami. Zwalili się na niego, przygniatając mu nogi swoimi nogami. Czyjaś ręka sięgnęła do jego otwartych ust, próbując wyrwać mu z gardła język. Ugryzł mocno, zdążył poczuć smak krwi, zanim grzebiące palce nie uwolniły się w popłochu. Krzyknął, gdy rozdzierający ból przeszył mu pachwinę, a dłonie szaleńca zamknęły się w bezlitosnym uścisku. Rozerwano mu koszulę i ostre paznokcie szarpały jego pierś, rozdrapując skórę i żłobiąc krwawe, postrzępione rowki.
Читать дальше