Zawroty głowy wracały regularnie. Czułem, jak nadchodzą. Stół zaczynał się wtedy kręcić. Trwało to minutę albo trochę dłużej. Listy stawały się jakoś ciężkie i nieporęczne. Ludzie wyglądali blado, szaro, coraz siniej. Ciągle spadałem ze stołka. Nogi odmawiały posłuszeństwa. Ta kurewska praca zabijała mnie. Ponieważ przestałem kapować, co jest grane, poszedłem do lekarza i opowiedziałem mu wszystko. Postanowił zmierzyć ciśnienie krwi. I zmierzył.
– Nie. Nie. Ciśnienie jest w normie.
Przystawił też stetoskop do moich piersi.
– Nic godnego uwagi nie mogę znaleźć.
Postanowił wykonać specjalne badanie krwi. Polegać to miało na tym, że pobierano krew trzy razy w powiększających się odstępach czasu.
– Chce pan poczekać w poczekalni?
– Nie, nie. Nigdy! Wolę rozruszać trochę moje nogi. Zjawię się punktualnie.
– Tylko na pewno punktualnie!
Do drugiego badania krwi stawiłem się bardzo punktualnie. Trzecie miało mieć miejsce za dwadzieścia pięć minut. Wyszedłem na ulicę. Pusto. Martwo. Drętwo, Zajrzałem do kiosku i przerzuciłem parę gazet. Odłożyłem je i spojrzałem na zegarek. Przechodząc obok przystanku autobusowego zarejestrowałem kobietę siedzącą na ławce. Dziwne to było zjawisko i jakie niecodziennie! Niezwykle wspaniałomyślnie, i jak „hojnie,” rozwaliła te swoje niezłe nogi! Nie mogłem na to nie patrzeć! Wyhamowało mnie tak, że stanąłem i bezczelnie wpatrywałem się w tę kobiecą figurę nożną. Cóż za głębia obrazu – pomyślałem. Nagle wstała. Z wlepionym w jej mięsisty tyłek oczami maszerowałem za nią. Oślepiony? Zahipnotyzowany? Wszystko jedno! Weszła do budynku poczty. Ja za nią. Stanęła w długiej kolejce. Ja za nią. Kupiła dwie kartki pocztowe. Ja dwanaście kopert i znaczki za dwa dolary. Wyszła, i niestety nadjechał autobus. Udało mi się przez ułamek sekundy zobaczyć resztki tych wybornych kończyn dolnych w pełnej harmonii z kształtną pupką znikające za zamykającymi się drzwiami pojazdu komunikacji miejskiej.
Lekarz czekał.
– Dlaczego spóźnia się pan aż pięć minut.
– Nie wiem. Mój zegarek nawala.
– TO BADANIE KRWI WYMAGA NIEZWYKŁEJ DOKŁADNOŚCI I PRECYZJI.
– Nie mam nic przeciwko temu. A teraz niech już się pan dobiera do moich żył.
Dobrał się.
Kilka dni później dowiedziałem się, że test niczego nie wykazał. Nie wiedziałem, czy mam winić siebie za to pięciominutowe spóźnienie czy nie. Tak czy owak napady zawrotów głowy nachodziły mnie coraz częściej, a ich przebieg przyprawiał mnie o dodatkowy, bardzo silny ból głowy. Po czterech godzinach pracy miałem wszystkiego po dziurki w nosie, stemplowałem kartkę i wychodziłem, zaniedbując wielu czynności służbowych. Kiedyś byłem już o 11 wieczorem w domu. Fay, z brzuchem, leżała w łóżku.
– Co się stało?
– Nie wytrzymuję – powiedziałem – chyba jestem… za wrażliwy i za delikatny.
Chłopaki z urzędu pocztowego w Dorscy nie mieli naturalnie pojęcia, że ze mną nie było zbyt tęgo. Wchodziłem tylnym wejściem, chowałem sweter w urzędowym koszu do transportowania przesyłek i tak „zamaskowany” przesuwałem się możliwie najciszej do głównego wejścia, żeby ostemplować kartę.
– Bracia i siostry – darłem się do każdego spotkanego na korytarzu.
– Bracie Hank – odpowiadano mi.
Czasami też nie odpowiadano.
– Dobrej nocy w pracy!, bracie Hank – padało jakby przez przypadek.
Często graliśmy ze sobą w takie gierki. Czarni z białymi i odwrotnie. Musiało nas to bawić. Boyer podchodził do mnie, chwytał za łokieć i powtarzał ciągle to samo:
– Stary, gdyby mnie przemalowano na biało, dawno już byłbym milionerem i to bez długów w bankach.
– Jasne, Boyer, to, co jest rzeczywiście niezbędne, żeby móc rozrzucać banknoty przez okno samochodu, to jest biała skóra. Wszystko inne możesz wsadzić sobie w odbyt!
Hasła Boyera przyciągały zawsze małego, przysadzistego Hadleya. Opowiadał wtedy dowcipy: „Na statku mieli czarnego kucharza. To był jedyny czarnuch na pokładzie. Dwa czy trzy razy w tygodniu gotował na deser budyń z tapioki, a potem leciał ostro w konia nad garnkiem. Biała załoga jadła desery z tapioki bardzo chętnie chi, chi, chi. Pytali się go, jak on to gotuje, a on im opowiadał, że ma swój własny, okryty tajemnicą przepis chi, chi chi!!!.” Wszyscy śmieli się. Nie pamiętam już, ile razy musieli tego słuchać…
– Hej, ty tam… biała mętna szumowino… chłopaczku ujebliwy!
– Słuchaj człowieku, gdybym ja przemówił do ciebie „chłopaczku,” miałbym już dawno nóż w jelitach. Więc nie wal tej piany i oszczędź sobie i mnie tych tytułów, kumasz!
– Biały człowieku, czy nie mamy ochoty pospacerować sobie troszkę w sobotę. Jakaś biała, z blond włosami, wisi mi na pasku od tygodnia, i co ty na to!
– Na mnie leci czarna, też w porządku kobietka. Nie muszę ci nic opowiadać o jej zaroście, nie?
– Ty zdajesz sobie sprawę z tego, że ci twoi biali kolesie rżnęli nasze kobiety od samego początku historii naszej rasy na tym kontynencie. Teraz my stajemy w zawody, z wami, o wasze białe i wilgotne dupy, trzeba wreszcie nadrobić i powetować sobie straty. Nie masz chyba obciachu, że ja pukać będę te wasze białe dziewczyny swoim grubym i czarnym narzędziem?
– Jak chce być pukana, to se pukaj, ile wlezie!
– Wypędziliście i wytrzebiliście wszystkich Indian.
– Jasne, że i w tym brałem udział!
– Nie zapraszacie nas nigdy do waszych domów, a jeśli nawet tak się już stanie, musimy wychodzić tylnym wejściem, żeby nikt nie dostrzegł koloru naszej skóry.
– Rzucę ci świeczkę, żebyś nie rozwalił sobie własnych jaj!
Z czasem stało się to nudne, nikt się więcej nie śmiał, ale nikt też nie odważył się powiedzieć, że ten „intelektualno – historyczny” boks ma głęboko w dupie.
Fay czuła się dobrze z brzuchem. Na jej wiek zdecydowanie wspaniale. Siedzieliśmy na kanapie i czekaliśmy na rozwiązanie. Ten dzień właśnie nadszedł.
– To nie będzie trwało długo – mówiła – nie chcę być tam za wcześnie.
Wychodziłem wtedy przed dom i sprawdzałem, czy samochód nie zrobi nam dowcipu wtedy, kiedy wszystko będzie musiało odbywać się w szybkim tempie. Jęczała, ale ciągle mówiła „nie”. Z tym jej spokojem, zimną krwią i opanowaniem może rzeczywiście mogłaby uratować świat. Tylko przed czym?
Byłem z niej dumny. Wybaczyłem jej stosy nieumytych garnków, „New Yorkera,” a nawet i to, że łaziła na te kursy pisarzy i autorów. Ta stara dziewczynka, targająca przed sobą brzuch, była tak naprawdę jedną z wielu samotnych istot w obojętnym i bezwzględnym kotle ludzkich potworów.
– Powinniśmy już jechać – odważyłem się.
– Nie, nie, nie chcę tam siedzieć i bezczynnie czekać. Ty też ostatnio nie czujesz się najlepiej, co?
– Zejdź ze mnie. Musimy już jechać!
– Nie, proszę, Hank.
Siedziała i nie ruszała się.
– Czy mogę zrobić coś dla ciebie?
– Nic!
I znowu minęło dziesięć minut. W kuchni napiłem się zimnej wody, a jak wróciłem, zapytała:
– Możesz jechać?
– No, jasne!
– Czy wiesz, gdzie jest szpital?
– Oczywiście!
Pomogłem ulokować się jej w samochodzie. Trasę do szpitala miałem opanowaną na pamięć, bowiem w zeszłym tygodniu przejechałem ją dwa razy na próbę. A teraz, kiedy wjeżdżaliśmy w bramę szpitala, nie miałem pojęcia, gdzie mógłbym zaparkować samochód.
Читать дальше