Kurosad z Oleśnicy, który mi te oficerki robił, każdą nogę mierzył mi osobno i w paru miejscach. W samej tylko łydzie trzy miary brał, nad kostką, w środku i pod kolanem. Jeszcze osobno na gołe ciało, osobno na bryczesy. Inna sprawa, że takiego szewca jak Kurosad ze świecą by szukać. I dla „Orła” robił, a co to „Orzeł”, wiedział nie tylko Kurosad. Weszło się do niego, to nie poznałby, że do szewca, dywan, fotele, lustra, a Kurosad za kontuarem i słucham szanownego pana. I tylko esesmanom robił, partyzantom i dziedzicom. A już w oficerkach nikt mu nie dorównał. Przymierzyłem, stanąłem przed lustrem, strzeliłem obcasami, to mi się wydało, że zginąć w takich oficerkach inna śmierć niż w zwyczajnych butach czy boso. A Kurosad aż zamlaskał:
– Tylko jeszcze ostrogi i na koń! Na koń!
Siedziałem całe do południa w chałupie, z nogami w słomiakach, i czekałem, póki Stasiek ze szkoły nie wróci i nie odda mi tych oficerków. I dopiero po południu mogłem na wieś wyjść. Ale do południa myślałem, że się wścieknę z nudów. Bo nawet na drogę przez okno nie dało się popatrzeć, bo okno wiecznie zamarznięte, i trzeba było dopiero oko sobie wychuchać, żeby coś zobaczyć. Tylko że mi ojciec nie za bardzo dał się nudzić. Zaraz mi chomąto przyniósł.
– Masz siedzieć i nic nie robić, to napraw.
Potem to, potem tamto. Potem jeszcze coś. I tak co dzień. Aż zrobiłem się jakiś osowiały, że mi się nic mówić do nikogo nie chciało. Przyszedł ktoś, pytał się, jak ci tam w tej partyzantce było, a mnie i o partyzantce nie chciało się mówić, tylko ojciec mnie wyręczał:
– Ano, odkąd wrócił, tak myśli i myśli. A co tu darmo myśleć. Czego nie zrobisz, to i nie wymyślisz. O, myśleli, myśleli i co wy-myśleli? Świat jaki był, taki jest, a z myślenia jeszcze więcej chce się myśleć, a mniej robić.
Czasem chciałem się już zerwać, trzasnąć drzwiami i pójść, gdzie oczy poniosą. Ale jak pójść boso? No, i z tego wszystkiego zacząłem chłopów strzyc i golić. Na szczęście przyniosłem sobie z partyzantki brzytwę, nożyczki, pędzelek, mydło do golenia i zacząłem chłopów strzyc i golić. Zaraz po przyjściu ostrzygłem ojca, Antka, Staśka, bo chodzili ja barany zarośnięte, i całkiem mi to nieźle poszło. Potem spotkałem kiedyś Bartosza na wsi. Chłop już po siedemdziesiątce, ale z krwi i kości wojskowy, w carskim wojsku jeszcze służył i całe życie na jeża się strzygł. A tu widzę, idzie zarośnięty niczym święty Józef i po kudłach się harcuje.
– Nie poznałem was, Bartoszu – mówię.
– Bo jak żeś miał poznać. Strzygłem się po wojskowemu. A tu widzisz.
– I czemuż się tak harcujecie?
– Wszy, wszy, mój złoty. Gryzą, psiekrwie, spać nie dadzą, żyć nie dadzą. Modlisz się i też cię gryzą. Ale jak mają w takich kudłach nie gryźć. Jeszcze chałupa nam się spaliła i śpimy z bydlętami w chlewie. Może byś mnie ostrzygł, dałbym ci koguta?
Szkoda mi się chłopa zrobiło. Lubiłem ich nieraz posłuchać, jak opowiadali swoje dzieje z wojska, a służyli aż na Kaukazie w kirasjerach.
– Przyjdźcie jutro do południa – powiedziałem. – Siedzę w domu, bo Stasiek w moich oficerkach do szkoły chodzi. Tylko jakąś szmatę przynieście, żeby było czym was okręcić.
Strzyc się nigdy nie uczyłem, ale co to za sztuka. Nie takie rzeczy się robiło, choć się człowiek nie uczył. Nie uroda zresztą była ważna, ale głowa swobodna. Kto by chciał się przekonać, mógł zobaczyć po Bartoszu, jaką ulgę im sprawiłem. I oko od razu weselsze, i pierś oddechu nabrała, i prościutcy, jakby im odjęło ze dwadzieścia lat. Przejrzeli się w kawałku lusterka, to aż krew w nich dawna wojskowa zagrała.
– O, zuch żeś, panie dzieju. Nie darmo byłeś w partyzantce. Kto wojować potrafi, to wszystko potrafi.
Potem ten i tamten, kiedy zobaczyli Bartosza, i kto mnie na wsi tylko spotkał, i nawet sami zaczęli przychodzić. Ale co się dziwić, prawie u każdego coś spalone, nie chałupa, to stodoła, chlewy. Konie jak nie pozabierane, to zabite. Krowom z braku karmy schły wymiona. A na polach miny. To każdy rad by chociaż kudłów ze łba się pozbyć, żeby poczuć się wolny. A fryzjera we wsi nie było. Był za okupacji, przyjezdny. Jan Basiak się nazywał. Za wysiedleńca się przedstawiał, wydawało się, że swój. Odkuł się, wynajął izbę u Madeja od drogi i powiesił szyld, fryzjer męsko-damski, ondulacje trwałe, wodne, Jan Basiak. I baby we wsi powaryjowały, panny, zamężne, matki dzieciom. Ścinały warkocze i wszystkie na te ondulacje przechodziły.
Pierwsza Gabryśka Siudaków. Miała warkocze jak pszenne powrósła, a zrobiła się na czupiradło i zaraz zaczęła się puszczać z gefreitrem z posterunku. Sprał ją kiedyś Siudak, inna sprawa, że aż jej skórę do krwi poprzecinał, bo biczyskiem ją prał, to się poskarżyła temu swojemu gefreitrowi i gefreiter sprał Siudaka. Chłop z miesiąc z łoża nie wstawał. Jeszcze przyszło mu karę zapłacić, że awanturnik. Odtamtąd bał się Gabryśki jak diablicy, choć jego własna córka. A ta im po głowach wszystkim łaziła.
Przez to puszczanie się z gefreitrem nawet kaprysić się nauczyła i kaprysiła jak hrabini, choć była zwykła dziewucha. Kazała se futro kupić, oficerki, musiał Siudak sprzedać krowę. A już u fryzjera nieraz i pół dnia potrafiła przesiedzieć. A co gorzej ludzi gorszyło niż gefreiter, to że głowę myła u fryzjera, bo kto to widział, żeby chłop mył babie głowę. Fryzjer chodził koło niej jak koło jajka i dogadzał, jak umiał, i wciąż tylko panno Gabryjelo, panno Gabry-jelo. Aż z tych ondulacji został się na szpicla. Kiedy front się zbliżał, nagle z dnia na dzień znikł. A Gabryśka wyjechała na Zachód i tam wyszła za mąż za jakiegoś urzędnika. Przyjechała tu któregoś roku na grób ojca, matki, ale nikt jej już młodości nie pamiętał. Bo i co pamiętać? Świat inny, wieś inna i więcej niż połowa ludzi z tamtych lat na cmentarzu. Leżą sobie i co im tam Gabryśka. Z tamtego świata nic nie znaczy, że jakaś tam Gabryśka puszczała się z gefreitrem kiedyś na tym świecie.
Mnie samemu nieraz dziwne się wydaje, gdy pójdę na cmentarz, że tyle tu ludzi leży, co ich wtedy strzygłem, goliłem, a już nie pamiętają. Kiciński Stanisław. Kiedy siadł i powiedziałem, tylko się nie ruszajcie, to prawie skamieniał. Nie mogłem mu potem ni w lewo, ni w prawo głowy skręcić. Musiałem przykucnąć, odginać się, przyginać. Prosiłem, złościłem się, chociaż trochę, Stanisławie, bo was nie ostrzygę. O, spójrzcie na tego apostoła na Wieczerzy Pańskiej. Ten trzeci na lewo od Pana Jezusa. Spójrzcie, no. Za to kiedy wstał i przejechał się ręką po ostrzyżonej głowie, rzekł:
– Jakby się człowiek drugi raz na świat narodził. Bóg ci zapłać, Szymuś.
– Macie tu lusterko, przeglądnijcie się.
– Co tam się przeglądać, czuję.
Czy Mitręga Wincenty. Niech w Bogu spoczywa. Przejrzał się w tym kawałku lusterka, wypadł z izby bez jednego słowa, a w niedługi czas wrócił z pełną bańką bimbru.
– Miałem sobie portki kupić, a babie spódnicę, ale pijta, chłopy, bo nam się ta cholerna wojna dopiero skończyła. Twoje zdrowie, Szymek! – Przechylił bańkę, dudlał, dudlał. A kiedy odstawił, to już nie miał siły następnemu podać, tylko klapnął na progu i zasnął.
Naschodziło się nieraz chłopów, to Stasiek ze szkoły zdążył wrócić, a ja nie mogłem się wyrobić. Obsiedli izbę, gdzie kto mógł, na łóżkach, na progu, a niektórzy na stojąco czy w kuckach pod ścianami. I ćmili, aż czarno się robiło od dymu. Matka się skarżyła, że ją w piersiach ściska, i co trochę wietrzyła. Ale ojciec miał raj. bo każdy go częstował i przynajmniej do syta się napalił. Przyniosłem dwa pniaki, położyłem deskę, bo nawet z drugich wsi zaczęli przychodzić.
Читать дальше