Mija kolejny miesiąc. Musimy jeszcze raz jechać do szpitala, na trzecie pobranie limfocytów. Anna i ja siadamy w gabinecie lekarskim i czekamy, aż nas poproszą na zabieg. Po kilku minutach czuję pociągnięcie za rękaw.
– Mamusiu – mówi Anna.
Spoglądam na nią. Siedzi na krześle, wymachując nogami. Paznokcie ma pomalowane; Kate pożyczyła jej lakier na poprawę humoru.
– Co? – pytam.
Anna uśmiecha się do mnie.
– Chcę powiedzieć ci już teraz, gdybym potem zapomniała: wcale nie było tak strasznie, jak się spodziewałam.
Pewnego dnia, zupełnie niezapowiedzianie, zjawia się u nas moja siostra i porywa mnie ze sobą. Okazuje się, że umówiła się z Brianem: on zostaje z dziećmi, a ona zabiera mnie na wycieczkę do Bostonu. Zatrzymujemy się w hotelu Ritz – Carlton, w apartamencie na ostatnim piętrze.
– Będziemy robić, co tylko zechcesz – mówi Zanne. – Możemy iść do muzeum, zwiedzić zabytki na Szlaku Wolności, zjeść obiad gdzieś w porcie…
Ale ja marzę tylko o jednym: zapomnieć. Mijają trzy godziny, a my siedzimy na podłodze i kończymy drugą butelkę wina za sto dolarów sztuka.
Unoszę butelkę, trzymając ją w palcach za szyjkę.
– Mogłabym za to kupić sobie sukienkę.
– Chyba w tanich ciuchach – parska moja siostra, rozwalona na białym dywanie, z nogami na obitym brokatem krześle. Z ekranu telewizora Oprah Winfrey doradza, że należy żyć z umiarem. – Poza tym pomyśl o tym, że od wina, dajmy na to, marki Pinot Noir, nie sposób utyć.
Spoglądam na nią, myślę o sobie i nagle robi mi się straszliwie smutno.
– Tylko nie to – woła Zanne. – Nie będziesz mi tutaj płakać. Za płakanie w hotelu płaci się ekstra.
Nagle jedna myśl wypiera mi z głowy wszystkie inne: jakże głupi są ci goście w programie Oprah, te kobiety sukcesu z wypełnionymi terminarzami i szafami zapchanymi po brzegi. Wracam myślą do domu. Ciekawe, co Brian zrobił dziś na obiad. A Kate? Czy dobrze się czuje?
– Zadzwonię do nich.
Suzanne unosi się na łokciu.
– Masz święte prawo wyrwać się stamtąd na trochę. Żaden męczennik nie ma obowiązku umartwiać się od świtu do nocy.
Jestem odmiennego zdania.
– Macierzyństwo to taki zawód, w którym nie można pracować na zmiany.
– A matka – śmieje się Zanne – to nie męczennica.
Uśmiecham się blado.
– Tak uważasz?
Siostra wyjmuje mi słuchawkę z ręki.
– To może najpierw wyciągnij z walizki tę swoją koronę cierniową i wystrój się w nią, co? Posłuchaj siebie samej przez chwilę i przestań tak dramatyzować. Tak, to prawda, miałaś w życiu cholernego pecha. Tak, to prawda, trudno ci zazdrościć.
Czuję, jak rumieńce biją mi na policzki.
– Nie masz pojęcia, jak wygląda moje życie.
– Ty też nie – wypala Zanne – bo to wcale nie jest życie. To oczekiwanie na śmierć Kate.
– Nieprawda… – zaczynam, ale milknę. Bo to jest prawda.
Zanne głaszcze mnie po włosach i pozwala się wypłakać.
– Czasami tak mi ciężko… – wyznaję jej to, do czego nie przyznałam się nigdy i nikomu, nawet Brianowi.
– Byłoby ci lżej, gdybyś od czasu do czasu zrobiła sobie małą przerwę – mówi Zanne. – Zrozum, kochana, że Kate nie umrze wcześniej tylko dlatego, że mama wypije sobie jeszcze kieliszek wina, spędzi jedną noc w hotelu albo uśmieje się z kiepskiego kawału. Siadaj na tyłku, weź pilota, zrób głośniej i zachowuj się jak normalny człowiek.
Rozglądam się po tym pokoju, kapiącym bogactwem, patrzę na nasze dekadenckie przekąski: wino i truskawki w czekoladzie.
– Zanne – ocieram oczy – normalni ludzie tak nie robią.
Siostra podąża za moim wzrokiem.
– Masz całkowitą rację. – Bierze do ręki pilota i skacze po kanałach, dopóki nie trafi na program Jerry’ego Springera. – Może być?
Parskam śmiechem. Po chwili Suzanne dołącza do mnie i nie trzeba wiele czasu, a już leżymy na dywanie, wpatrując się w ząbkowane gzymsy dookoła sufitu, a cały pokój wiruje dookoła nas. Ni stąd, ni zowąd przypominam sobie, że kiedy byłyśmy dziećmi, to w drodze na przystanek autobusowy moja siostra zawsze szła przodem. Mogłam podbiec i dogonić ją, ale nigdy tego nie zrobiłam. Wystarczyło mi, że idę za nią. Nie chciałam niczego więcej.
Śmiech wlewa się przez otwarte okna, faluje dookoła niczym mgła. Po trzech dniach ulewnych deszczów dzieci mogły nareszcie wyjść na dwór. Są w siódmym niebie. Uganiają się z Brianem za piłką. Nasze życie w chwilach normalności potrafi być zwyczajne aż do znudzenia.
Z naręczem upranych ubrań zakradam się do pokoju Jessego, lawirując pomiędzy porozrzucanymi po całej podłodze komiksami i klockami lego. Kładę czyste rzeczy na łóżku i idę do pokoju Kate i Anny, żeby porozdzielać ich bieliznę, wymieszaną w praniu.
Kiedy układam koszulki Kate na jej komodzie, mój wzrok pada na słój; Herkules pływa do góry brzuchem. Wkładam rękę do wody i odwracam go, trzymając za ogon. Kilka machnięć płetwami i znów to samo: Herkules wypływa na powierzchnię, poruszając pyszczkiem i błyskając białym brzuchem.
Przypominam sobie słowa Jessego: przy odpowiedniej opiece złota rybka żyje siedem lat. Nasza przeżyła siedem miesięcy.
Przenoszę słój do swojego pokoju i dzwonię do informacji. Proszę o numer sklepu zoologicznego. Kiedy odbiera sprzedawczyni, pytam ją o Herkulesa.
– To znaczy, że chce pani kupić nową rybkę?
– Nie. Chcę odratować tę, którą kupiłam.
– Proszę pani – mówi dziewczyna – przecież to tylko złota rybka.
Dzwonię więc kolejno do trzech weterynarzy, lecz żaden z nich nie zna się na rybach. Przez chwilę jeszcze przyglądam się Herkulesowi, którym wstrząsają śmiertelne drgawki, a potem dzwonię na wydział oceanografii uniwersytetu stanowego i proszę o połączenie z jakimkolwiek profesorem, który może w tej chwili odebrać telefon.
Doktor Orestes przedstawia się jako badacz fauny brzegowej. Jego dziedzina to mięczaki, skorupiaki i jeżowce, nie złote rybki, ale mimo to zaczynam mu opowiadać o mojej córce, która cierpi na bardzo ostrą odmianę białaczki, i o Herkulesie, który już kiedyś przeżył beznadziejny, zdawałoby się, kryzys.
Badacz fauny morskiej milczy przez chwilę.
– Czy woda była zmieniana?
– Tak, dziś rano.
– Przez ostatnich kilka dni padały u państwa bardzo silne deszcze, prawda?
– Tak.
– Mają państwo studnię głębinową?
A co to ma do rzeczy?
– Mamy…
– Wydaje mi się, że przy takich opadach woda w państwa studni ma zbyt wiele minerałów. Proszę napełnić akwarium wodą butelkowaną, może rybka odżyje.
Opróżniam więc akwarium Herkulesa, szoruję jego ścianki i wlewam dwa litry wody mineralnej. Herkules ożywia się, choć dopiero po dwudziestu minutach. Zaczyna pływać, krąży pomiędzy liśćmi sztucznej roślinki, podszczypuje karmę.
Pół godziny później Kate zastaje mnie nad słojem, pochłoniętą obserwacją Herkulesa.
– Nie musiałaś zmieniać mu wody. Zrobiłam to dziś rano.
– Nie wiedziałam – kłamię.
Kate przyciska twarz do szklanej ścianki. Jej uśmiechnięta buzia powiększa się jak pod lupą.
– Jesse mówi, że złote rybki potrafią skupić uwagę tylko przez dziewięć sekund – opowiada mi – ale mnie się wydaje, że Herkules mnie rozpoznaje.
Dotykam jej włosów, myśląc o tym, czy wykorzystałam już swój limit cudów.
ANNA
Reklamówki potrafią wbić człowiekowi do głowy różne bzdury: że miód brazylijskich pszczół można stosować jako wosk do depilacji, że istnieją noże zdolne przeciąć metal, że pozytywne myślenie naprawdę dodaje skrzydeł, na których można polecieć, dokądkolwiek dusza zapragnie. Dzięki przejściowemu okresowi dokuczliwej bezsenności i stanowczo zbyt natężonemu katowaniu się programem Tony’ego Robbinsa z cyklu „Obudź w sobie olbrzyma” postanowiłam pewnego dnia, że zmuszę się, aby wyobrazić sobie mój świat po śmierci Kate. Tony zaklinał się, że dzięki temu, kiedy to naprawdę nastąpi, będę przygotowana.
Читать дальше