W spojrzeniu tym dostrzegam wyzwanie, żebym spróbowała jej coś zarzucić.
Przyglądam się dziewczynce przez chwilę. Co ja bym zrobiła, gdybym nagle się dowiedziała, że Izzy potrzebuje mojej nerki, części wątroby, szpiku kostnego? Odpowiedź nie wymaga nawet zastanowienia: jak najszybciej jedziemy do szpitala i robimy, co trzeba.
To prawda; lecz byłby to mój wybór, moja decyzja.
– Czy rodzice zapytali cię chociaż raz, czy chcesz pomagać siostrze w taki sposób?
Wzruszenie ramion.
– Niby tak… Rodzice bardzo dobrze umieją zadawać pytania, na które sami już sobie odpowiedzieli. Na przykład: „To chyba nie z twojej winy cała klasa nie mogła za karę wyjść na przerwę?” albo „Zjesz brokułów, prawda?”.
– Czy rodzice wiedzą, że nie jesteś zadowolona z decyzji, które podjęli za ciebie?
Anna odpycha się od poręczy i rusza dalej, pod górę.
– Może kilka razy im o tym powiedziałam. Ale przecież Kate też jest ich córką.
Fragmenty tej układanki zaczynają pasować do siebie. Podejmując decyzje w imieniu dziecka, rodzice zazwyczaj mają na względzie to, co jest dla niego najlepsze. Jeśli jednak w tych wyborach zaślepiają ich potrzeby drugiego dziecka, wszystko się wali, grzebiąc głęboko pod gruzami ofiary – właśnie takie jak Anna.
Pozostaje pytanie: czy Anna postanowiła złożyć pozew do sądu, ponieważ uważa, że sama potrafi zatroszczyć się lepiej o własne zdrowie niż jej rodzice, czy może jest to rozpaczliwe wołanie o to, żeby chociaż raz jej wysłuchano?
Zatrzymujemy się przed wybiegiem dla niedźwiedzi polarnych. Mieszkają tu dwa misie, Trixie i Norton. Anna ożywia się po raz pierwszy, odkąd tutaj jesteśmy. Roziskrzonym wzrokiem wodzi za Kobe, synkiem Trixie, najmłodszym podopiecznym naszego zoo. Kobe klepie łapką mamę wygrzewającą się na kamieniach, próbuje wciągnąć ją do zabawy.
– Ostatnio urodził się tutaj mały niedźwiadek polarny – mówi Anna. – Oddali go do innego zoo.
Faktycznie, przypominam sobie, że czytałam o tym w „ProJo”. Całe wydarzenie posłużyło do przeprowadzenia dużej kampanii promocyjnej na rzecz stanu Rhode Island.
– Jak pani sądzi: czy on myśli, że to była kara, bo był niegrzeczny?
Na szkoleniu dla kuratorów procesowych uczą nas zwracać uwagę na objawy depresji. Poznajemy mowę ciała, gestów, oznaki wahań nastroju, uczymy się rozpoznawać nagłe zobojętnienie. Widzę, jak Anna zaciska dłonie na metalowej barierce. Jej oczy mętnieją; przypominają stare, nieczyszczone złoto.
Niezależnie od tego, jak ta sprawa się skończy, myślę, to i tak Anna będzie najbardziej poszkodowana. Zapłaci za to albo utratą siostry, albo własnego zdrowia, fizycznego i psychicznego.
– Czy możemy już pojechać do domu? – słyszę jej cichą prośbę.
W miarę jak zbliżamy się do domu Fitzgeraldów, Anna coraz bardziej odsuwa się ode mnie. Udana sztuczka, wziąwszy pod uwagę, że odległość między nami wcale się nie zwiększa. Dziewczynka wygląda przez okno, obserwując rozmazane ulice przemykające za szybą, i kuli się, przywierając coraz mocniej do drzwi.
– Co pani teraz zrobi? – pyta.
– Porozmawiam ze wszystkimi zaangażowanymi w tę sprawę. Z twoją mamą, z twoim tatą, bratem i siostrą. I z twoim adwokatem.
Dojeżdżamy przed dom. Na podjeździe stoi teraz rozklekotany jeep, a drzwi są otwarte. Wyłączam silnik, ale Anna ani drgnie, nie rozpięła nawet pasa.
– Odprowadzi mnie pani?
– Dlaczego?
– Bo inaczej mama mnie zabije.
Ta nowa Anna, spłoszona i wystraszona, to zupełnie inna osoba niż tamta dziewczyna, z którą spędziłam ostatnią godzinę. Ta sprzeczność mnie zastanawia: jak można jednocześnie mieć odwagę wytoczyć komuś proces i bać się panicznie własnej matki?
– Dlaczego sądzisz, że tak będzie?
– Wymknęłam się dziś z domu i nie powiedziałam jej, dokąd idę.
– Często tak robisz?
Anna potrząsa głową.
– Zazwyczaj robię to, co mi każą.
No cóż. I tak wcześniej czy później czeka mnie rozmowa z Sarą Fitzgerald. Wysiadam z samochodu i czekam, aż Anna do mnie dołączy. Ruszamy ścieżką w stronę drzwi frontowych, mijając piękne klomby wypielęgnowanych kwiatów.
Inaczej wyobrażałam sobie tego wroga. Przede wszystkim matka Anny nie dorównuje mi wzrostem; jest też szczuplejszej budowy ciała niż ja. Ma ciemne włosy i rozgorączkowane oczy. Przechadza się nerwowym krokiem po salonie. Słysząc pierwsze skrzypnięcie otwieranych drzwi, podbiega do Anny i chwyta ją za ramiona.
– Na miłość boską – krzyczy, potrząsając córką – gdzie cię poniosło?! Czy ty nie rozumiesz, że…
– Przepraszam, pani Fitzgerald – mówię – pani pozwoli, że się przedstawię. – Wyciągam rękę, postępując krok do przodu. – Jestem Julia Romano, kurator procesowy wyznaczony przez sąd rodzinny.
Matka sztywnym gestem obejmuje Annę za ramiona – drętwy pokaz rodzicielskiej czułości.
– Dziękuję, że odwiozła ją pani do domu. Na pewno chce się pani dowiedzieć wielu rzeczy, ale w tej chwili…
– Prawdę mówiąc, to pragnęłam porozmawiać z panią. Sędzia dał mi niecały tydzień na złożenie sprawozdania, więc gdyby zechciała pani poświęcić mi kilka minut…
– Nie mam kilku minut – mówi szybko i ostro Sara Fitzgerald. – Trafiła pani na bardzo zły moment. Siostra Anny znów jest w szpitalu. – Spogląda w stronę córki, stojącej w drzwiach do kuchni. I co, cieszysz się teraz, pytają jej oczy.
– Przykro mi to słyszeć.
– Mnie też jest przykro – mówi Sara, odchrząkując lekko. – Miło mi, że odwiedziła pani Annę. Rozumiem, że to należy do pani obowiązków, ale ta sprawa rozwiąże się sama. To nieporozumienie. Za dzień lub dwa sama pani to usłyszy od sędziego DeSalvo.
Odstępuje na krok, jakby wyzywając mnie – i Annę – żebyśmy spróbowały zaprzeczyć. Rzucam spojrzenie Annie; dziewczynka patrzy na mnie i ledwo dostrzegalnie kręci głową. Rozumiem, co to ma znaczyć: prosi, żebym w tej chwili już nie drążyła sprawy.
Kogo ona chce bronić – mamę czy może siebie?
W moim mózgu rozlega się sygnał alarmowy: Anna ma trzynaście lat. Anna mieszka z matką. Matka Anny jest adwokatem pozwanej strony. Czy to możliwe, żeby mieszkając z nią pod jednym dachem, Anna nie uległa naciskom Sary Fitzgerald?
– Zadzwonię jutro – obiecuję Annie, po czym, bez pożegnania z panią Fitzgerald, wychodzę z domu i udaję się tam, gdzie miałam nadzieję nigdy nie trafić.
Biuro Campbella Alexandra wygląda dokładnie tak, jak się spodziewałam: znajduje się na ostatnim piętrze wieżowca krytego ciemnym szkłem, na samym końcu korytarza wyłożonego perskim dywanem, za podwójnymi drzwiami z mahoniu, które stanowią zaporę przed motłochem. Za masywnym biurkiem w przedpokoju siedzi dziewczyna o rysach lalki z porcelany. Spod grzywy jej loków wystaje słuchawka. Mijam ją bez słowa, kierując się w stronę zamkniętych drzwi, jedynych w tym pomieszczeniu oprócz tych, którymi weszłam.
– Ej! – słyszę za sobą. – Tam nie wolno!
– Jestem umówiona – informuję ją.
Campbell siedzi przy biurku i pisze coś na kartce, prowadząc pióro wściekle energicznymi ruchami. Rękawy koszuli ma podwinięte aż do łokci. Jego włosy domagają się strzyżenia.
– Kerri – rzuca, nie podnosząc głowy – przejrzyj akta sprawy Jenny’ego Jonesa. Spróbuj znaleźć dowód na to, że miał brata bliźniaka, o którym nic nie…
– Witaj, Campbell.
Najpierw przestaje pisać. Potem podnosi głowę.
– Julia.
Zrywa się na równe nogi, jak uczniak przyłapany na gorącym uczynku.
Читать дальше