– Wcale tak nie myślę – mówię.
– Wiem. – Izzy rzuca mi spojrzenie odbite w lustrze. Dla większości ludzi jesteśmy nie do odróżnienia, zwłaszcza teraz, kiedy mam taką pracę, w której nie mogę nosić ekstrawaganckich ciuchów ani fryzur.
– Ty przynajmniej kogoś miałaś – zauważam. – Bo ja na ostatniej randce byłam tego samego dnia, kiedy kupiłam ten jogurt.
Izzy odwraca się do mnie. Kąciki jej ust drżą, wyginając się ku górze.
– A czy deska klozetowa też ma imię?
– Zastanawiałam się, czy Janet by pasowało – odpowiadam.
Siostra parska śmiechem.
Słyszymy dzwonek. Idę do pokoju odebrać telefon.
– Witaj, Julio, mówi sędzia DeSalvo. Mam sprawę, w której będzie mi potrzebny kurator procesowy. Pomyślałem o tobie. Zechcesz mi pomóc?
Zaczęłam pracować jako kurator procesowy rok temu. Zdecydowałam się na to z prostego powodu: praca ochotnicza w organizacjach nonprofitowych jest co prawda przyjemna, ale przyjemność przyjemnością, a czynsz czynszem. Kurator procesowy to pracownik sądowy, który bierze udział w procesie z udziałem osoby nieletniej jako obrońca jej interesów. Ta praca nie wymaga studiów prawniczych, konieczne jest w niej za to silne poczucie moralności, no i serce. A to już dyskwalifikuje większość prawników, którzy chcieliby ewentualnie ubiegać się o taką posadę.
– Julio, jesteś tam?
Dla sędziego DeSalvo poszłabym do roboty byle gdzie, nawet w supermarkecie. To on pociągnął za sznurki, żebym dostała tę pracę.
– Co tylko pan sobie życzy – odpowiadam. – O co chodzi?
Sędzia wprowadza mnie w temat. Informacje w rodzaju „usamowolnienie w kwestii zabiegów medycznych”, „trzynastolatka” i „matka po studiach prawniczych” szybko wylatują mi z głowy. Dwie rzeczy przykuwają moją uwagę: wzmianka „pilne” i nazwisko adwokata.
Boże, nie. Tego zrobić nie mogę.
– Będę tam za godzinę – obiecuję sędziemu.
– To dobrze. Wydaje mi się, że dziewczyna potrzebuje kogoś, kto będzie trzymał jej stronę.
– Kto dzwonił? – pyta Izzy, wyjmując z torby swój miniaturowy warsztat pracy, pudełko pełne narzędzi, kawałków drutu i małych pojemniczków z metalowymi częściami, które ustawiane kolejno na stole wydają odgłos podobny do zgrzytania zębami.
– Sędzia – odpowiadam. – Trzeba pomóc pewnej dziewczynie.
Jednej rzeczy nie mówię siostrze: że tą dziewczyną jestem ja.
W domu państwa Fitzgeraldów nie ma nikogo. Dzwonię dwa razy. To na pewno jakaś pomyłka. Z tego, co przekazał mi sędzia DeSalvo, wynika, że ta rodzina przechodzi głęboki kryzys, tymczasem na razie nic na to nie wskazuje: dom jest dobrze utrzymany, a na trawniku rosną starannie pielęgnowane kwiaty.
Odwracam się i chcę wracać do samochodu; w tej chwili ją zauważam. Wygląda raczej jak dziecko niż nastolatka, jest chuda i trochę kanciasta. Przeskakuje nad każdą szczeliną w chodniku.
– Cześć – zagaduję ją, kiedy podchodzi bliżej. – Nazywasz się Anna?
Głowa w górze, bystre spojrzenie.
– Być może.
– Jestem Julia Romano. Sędzia DeSalvo poprosił mnie, żebym została twoją kuratorką procesową. Wiesz, kto to taki? Sędzia powiedział ci?
Anna mruży oczy.
– W Brockton była jedna dziewczyna, którą porwał facet podający się za znajomego jej mamy. Powiedział, że ma zawieźć ją do mamy do pracy.
Sięgam do torby, grzebię w niej chwilę i wyciągam prawo jazdy oraz plik papierów.
– Proszę bardzo – mówię. – Jak sobie życzysz.
Anna najpierw przygląda mi się uważnie, a potem rzuca okiem na to tragiczne zdjęcie, które zrobiłam do prawa jazdy. Czyta kopię wniosku o usamowolnienie, którą zabrałam z sądu rodzinnego, udając się tutaj. Jeśli nawet jestem psychopatyczną morderczynią, to trzeba przyznać, że dobrze się przygotowałam. Podoba mi się jednak, że Anna nie ufa nieznajomym; oznacza to, że jest rozważna i nie działa bezmyślnie. Jeśli zastanawia się tak długo nad tym, czy może gdzieś ze mną pójść, to zapewne równie dokładnie przemyślała sobie, jak będzie wyglądało jej wyplątywanie się z rodzinnych sieci.
W końcu Anna oddaje mi z powrotem wszystkie dokumenty, które jej wręczyłam.
– A w domu nikogo nie ma? – pyta. – Gdzie są wszyscy?
– Nie wiem. Myślałam, że ty mi powiesz.
Wzrok Anny wędruje do drzwi. Widzę, że zaczęła się denerwować.
– Mam nadzieję, że nie chodzi o Kate.
Przekrzywiam głowę, przyglądając się tej dziewczynce, która już zdążyła mnie zadziwić.
– Masz chwilkę? – pytam. – Chciałabym z tobą porozmawiać.
Po wejściu do zoo najpierw mija się wybieg dla zebr. Ze wszystkich zwierząt w części z fauną afrykańską zebry zawsze lubiłam najbardziej. Słonie mijam obojętnie, gepardy zawsze się chowają, za to zebry po prostu zniewalają mnie swoim urokiem. Gdyby nagle nasz świat stracił wszystkie barwy, zebry odnalazłyby się w nim jak mało które stworzenia.
Mijamy duikery błękitne, antylopy bongo oraz coś, co nazywa się golec, i nie chce wyjść ze swojej norki. Często zabieram do zoo dzieci, które mi przydzielono. Tutaj łatwiej im się otworzyć w rozmowie ze mną. Kiedy siedzimy twarzą w twarz w sądzie czy nawet w kawiarni przy ciastkach, rzadko zdobywają się na szczerość. A w zoo, oglądając gibony skaczące po gałęziach jak gimnastycy na olimpiadzie, opowiadają mi o swoich rodzinach, nie myśląc nawet o tym, co robią.
Coś mi się jednak zdaje, że z tak dojrzałym dzieckiem jak Anna nie miałam jeszcze do czynienia. Wizyta w zoo, jak się okazuje, nie jest dla niej jakąś niesamowitą atrakcją. Chyba trzeba było raczej zabrać ją do kina albo na przechadzkę po sklepach.
Spacerujemy po krętych ścieżkach ogrodu zoologicznego. Anna odzywa się tylko zapytana. Kiedy interesuję się zdrowiem siostry, odpowiada mi grzecznie. Potwierdza, że jej mama faktycznie występuje w roli obrońcy strony pozwanej. Uprzejmie dziękuje, kiedy kupuję jej lody.
– Masz jakąś ulubioną rozrywkę? – pytam.
– Hokej – pada odpowiedź. – Grałam na bramce.
– Grałaś?
Wzruszenie ramion.
– Im się jest starszym, tym trener robi się mniej wyrozumiały. Nie można opuszczać meczów, a ja nie lubię sprawiać zawodu całej drużynie.
Ciekawe ujęcie problemu.
– A twoi znajomi? Grają jeszcze?
– Jacy znajomi? – Anna potrząsa głową. – Kiedy siostra musi odpoczywać, nie można nikogo zapraszać do domu. Wystarczy, że mama raz przyjedzie po ciebie na imprezę o drugiej w nocy, bo trzeba jechać do szpitala, i już nikt więcej cię nie zaprosi. Pani pewnie skończyła średnią szkołę już jakiś czas temu i tego nie pamięta, ale w tym wieku ludzie myślą, że dziwactwa są zaraźliwe.
– Ale masz kogoś, z kim możesz porozmawiać?
Spojrzenie.
– Kate – mówi Anna, a po chwili pyta, czy mam telefon komórkowy.
Wyjmuję aparat z torebki i podaję jej.
Anna wystukuje numer szpitala, z pamięci.
– Szukam pacjentki – mówi do słuchawki. – Kate Fitzgerald. – Spogląda w moją stronę. – Rozumiem, dziękuję. – Wciska klawisz i oddaje mi telefon. – W rejestracji nic nie wiedzą.
– To chyba dobrze?
– Informacje o nowych pacjentach czasami idą do centrali kilka godzin.
Opieram się o poręcz przy wybiegu dla słoni.
– Widzę, że martwisz się o siostrę – zauważam. – Jesteś pewna, że zniesiesz to, co może się wydarzyć, kiedy przestaniesz jej pomagać?
– Ja wiem, co się wtedy wydarzy – odpowiada Anna ponurym głosem. – Nigdy nie mówiłam, że to wszystko mi się podoba. – Unosi twarz.
Читать дальше