Zamówiłem więc lunch w delikatesach i kiedy czekaliśmy, znów poruszyła sprawę rękopisu. Powiedziała, że pod kierunkiem wuja opanowała pismo z czasów Jakuba I; czy mogłaby teraz rzucić okiem na manuskrypt? Zawahałem się, ale właściwie nie widziałem przeszkód. Spadkobiercy często dokonują niezależnej oceny wartości przyszłego spadku. Poprosiłem panią M., żeby zeszła do skarbca.
Kiedy czekaliśmy, przywieziono lunch. Zjedliśmy go przy stoliku ze szklanym blatem. Miranda robiła to powoli, odgryzając maleńkie kęsy. Rozmawialiśmy o własności intelektualnej i wizycie jej wuja w kancelarii, ale ona, podobnie jak ja, nie miała pojęcia, po co był mu potrzebny specjalista od prawa autorskiego. Wróciła pani Maldonado z kopertą.
Miranda włożyła bawełniane rękawiczki, zanim sięgnęła po sztywne, pożółkłe karty. Niektóre obejrzała pod światło, aby sprawdzić znaki wodne. Niebo pociemniało przed nadciągającym deszczem, więc musiała skorzystać z lampy na biurku.
– Interesujące – powiedziałai znów zaczęła oglądać kartki pod światło. – Ten gruby papier in folio, oznakowany herbem Amsterdamu, pochodzi ze słynnej papierni i był powszechnie stosowany w siedemnastym wieku. Karty wyglądają tak, jakby były wyrwane z jakiejś księgi. Pozostałe to chyba kopia drukarska i nie są związane z tamtymi.
Wymieniła nazwisko papiernika, ale go nie zapamiętałem, a potem krótko omówiła pochodzenie papieru. Wpadło mi jednym uchem, wypadło drugim. Wyjęła z torebki składaną lupę.
– Pozwoli pan? – zapytała.
Pozwoliłem. Z przyjemnością się jej przyglądałem. Ona studiowała papiery, ja jej łabędzią szyję poruszającą się nad nimi i pasemka włosów, które drgały rozwiewane nikłym podmuchem ciepłego powietrza z grzejnika. Mijały minuty. Bez zapału smarowałem coś w dokumentach. Odgłosy biurowego życia na zewnątrz wydawały się docierać z innego świata. Przeczytała cztery strony. Co jakiś czas mamrotała coś pod nosem. Potem westchnęła z satysfakcją.
– No i co?
– Autor tych listów, Richard Bracegirdle, twierdzi, że pływał z Somersem. Był na wraku statku „Sea Adventure”. O Boże! Aż mi się trzęsą ręce. Niesamowite!
Zapytałem, co w tym takiego niesamowitego.
– To było słynne wydarzenie. Na pokładzie przebywał gubernator Wirginii. Rozbili się na Bermudach, przeżyli, zbudowali nowy statek i wrócili do Wirginii. Niektórzy z nich to opisali. Wydaje się, że Szekspir korzystał z tych zapisków, tworząc atmosferę wyspy Prospera w Burzy. Ale jeśli ten człowiek znał Szekspira w 1610 roku, jak twierdzi… Chodzi o to, że kiedy powstawała sztuka, mógł mu pomóc odmalować tropiki. Już samo to sprawia… Niech pan posłucha…
– Jest pani gościem w moim domu. Proszę mi mówić Jake.
– Dobrze, Jake. Muszę dokładnie przestudiować ten rękopis. Czy moglibyśmy zabrać go do ciebie?
W pierwszej chwili chciałem instynktownie odmówić. Prawnicy cieszą się sławą ludzi, którzy mają swobodny dostęp do cudzych pieniędzy i kosztowności, i odejście od najsurowszych zasad może się okazać pierwszym krokiem na dość śliskiej równi pochyłej. Wyniesiesz manuskrypt z biura, żeby mogła go przestudiować przypuszczalna spadkobierczyni, a już wkrótce zawiesisz w sypialni Renoira klientki lub popłyniesz z rodziną na Saint Barthélemy jachtem zmarłego.
To wszystko prawda, ale ona patrzyła na mnie z nadzieją, z policzkami jeszcze płonącymi z emocji po dokonanym właśnie odkryciu, i tu pomyślałem o Amalie, która nigdy mnie o nic nie prosiła, oczekując, że dzięki mistycznym więzom uczucia będę wiedział, czego pragnie. W czym nieodmiennie zawodziłem. To miłe być proszonym. Powiedziałem więc, że, jak sądzę, nic nie stoi na przeszkodzie, gdyż w
sensie prawnym papiery pozostaną w moim posiadaniu. Wziąłem sztywną teczkę i włożyłam do niej rękopis Bracegirdle'a. Zadzwoniłem po Omara, złapałem parasol i aktówkę i po omówieniu z panią Maldonado różnych spraw opuściłem biuro z Mirandą u boku. Tak się złożyło, że wcześniej obiecałem odebrać dzieci ze szkoły i zawieźć je do domu. Uznałem to za trochę niezręczną sytuację, ale Miranda była w końcu klientką, a nie intymną przyjaciółką tatusia, w każdym razie jeszcze nie. Odebrałem dzieci, przedstawiłem je Mirandzie i jazda upłynęła nam całkiem przyjemnie. Imogen była niezwykle czarująca i dopytywała się, czy Miranda jako Kanadyjka mówi po francusku; uzyskała pełną zakłopotania odpowiedź, że ona w ogóle nie ma talentu do języków. Niko zabawiał mnie zawiązywaniem niezliczonych supłów na kawałku sznurka, opatrując je komentarzem o ich pochodzeniu, zastosowaniu i cechach topologicznych. Byłem zachwycony, że Miranda jest miła dla chłopca, wielu ludzi, ze mną włącznie, nie jest i pomyślałem, że dobrze to wróży na przyszłość.
Kiedy już odwieźliśmy Imogen i Niko, pojechaliśmy na południe (wolno, ze względu na półmrok i nasilający się deszcz) i podczas jazdy, po obowiązkowych komplementach pod adresem dzieci, Miranda rozgadała się w niezwykły dla niej sposób o cudach elaboratu Bracegirdle'a. Powinienem tu przytoczyć naszą rozmowę, ale nie jestem w nastroju, by konfabulować, jak już to robiłem wcześniej. Dochodzi trzecia i będę się musiał trochę przespać. W każdym razie dotarliśmy do domu i Omar odjechał.
Zaledwie jednak zniknęły za rogiem tylne światła samochodu, usłyszeliśmy pisk opon hamujących na mokrym chodniku i z Greenwich Street wypadł wielki czarny SUV Denali. Zahamował raptownie i wypluł z siebie trzech mężczyzn. Wszyscy mieli na sobie bluzy z kapturami i skórzane rękawice. Natychmiast ruszyli groźnie w naszą stronę. Jeden z nich schwycił Mirandę, więc rąbnąłem go w twarz (niestety, całkiem nieskutecznie) okuciem parasola. Większy z dwóch pozostałych mężczyzn wyrwał mi „broń” z ręki, a jego kompan zaszedł mnie błyskawicznie od tyłu i złapał za ramiona. Zwalisty facet zrobił krok do przodu, żeby zadać mi obezwładniający cios w splot słoneczny; prawdopodobnie nie chciał na tym poprzestać za ten numer z parasolem.
Żaden ze mnie bokser, ale spędziłem sporo wolnego czasu w spelunkach, gdzie spotykałem się z pewnym szczególnym gatunkiem zadziornych małych facecików, którzy podpiwszy sobie, nie mogli się powstrzymać przed wszczynaniem bójek z rosłymi gośćmi, zwłaszcza gdy ci byli jak ja tęgawi i raczej nie przypominali Schwarzeneggera. A więc, w przeciwieństwie do większości ludzi mojego zawodu, przemoc fizyczna nie była mi obca. Ciężarowcy rzadko stają się znani i ci faceci po prostu nie wiedzieli, kim byłem.
Najpierw sprężyłem się i wyzwoliłem z uścisku gościa trzymającego mnie od tyłu, po czym przykucnąłem i wykonałem nagły obrót, tak że moja twarz znalazła się na wysokości ud napastnika. Chwyciłem go za obie nogi, tuż pod kolanami. Mam potężne i bardzo silne ramiona. Poczułem, że olbrzym, do którego odwróciłem się tyłem, zaczynał mnie dusić, ale zdołałem wstać i unieść obie ręce nad głową. Ten, którego chwyciłem, ważył zaledwie dziewięćdziesiąt kilo, więc uniosłem go bez trudu. Cofnąłem się o krok, znów wykonałem piruet i walnąłem tego wielkiego w głowę jego kumplem.
Ludzkie ciało jest bardzo nieskuteczną maczugą, ale jako przedmiot demonstracji siły i metoda osłabienia morale przeciwnika, zwłaszcza tego, który jest maczugą, nie ma sobie równych. Wielki facet zatoczył się do tyłu, poślizgnął na mokrym chodniku i runął na tyłek. Wywinąłem kilka razy nad głową swoją maczugą i cisnąłem faceta na środek ulicy.
Niestety, aby dokonać tych wyczynów, musiałem upuścić aktówkę i mężczyzna, który chwycił Mirandę, pchnął ją brutalnie na ścianę domu, złapał aktówkę, zawołał coś do tamtych w jakimś obcym języku i pobiegł w stronę samochodu. Dwaj pozostali pozbierali się z ziemi i też uciekli, wywrzaskując przekleństwa. Samochód ruszył z piskiem opon, zbyt szybko, abym zdążył odczytać numery rejestracyjne. Podbiegłem do Mirandy, żeby zobaczyć, czy nic jej nie jest; wszystko było w porządku, choć miała nadwyrężony przegub, za który trzymał ją ten zbir, i otarte kolano.
Читать дальше