– Nie bój się – powiedział Tomasz. – Jest jeszcze zamroczony narkozą.
Starała się go podnieść, ale obnażył zęby. Jeszcze nigdy się nie zdarzyło, żeby chciał ugryźć Teresę!
– Nie wie, kim jesteś – powiedział Tomasz. – Nie poznaje cię.
Położyli go obok swego łóżka, gdzie szybko zasnął. Oni również zasnęli. Obudził się nagle o trzeciej. Merdał ogonem i deptał po Teresie i Tomaszu. Pieścili się z nim dziko i łapczywie.
Również nie zdarzyło się nigdy przedtem, żeby ich obudził! Zawsze czekał, dopóki nie przebudzi się jedno z nich, a dopiero później odważał się do nich wskoczyć.
Ale tym razem, kiedy ocknął się w środku nocy na nowo przytomny, nie umiał się opanować. Kto wie, z jakiej oddali powracał! Kto wie, z jakimi marami walczył! Kiedy teraz zobaczył, że jest w domu i poznał swych najbliższych, ucieszył się tak. że musiał im okazać swą ogromną radość, radość z powrotu i ponownego narodzenia.
Zaraz na początku Genesis jest napisane, że Bóg stworzył człowieka, aby mu powierzyć władzę na ptactwem, rybami i ssakami. Oczywiście, Genesis spisał człowiek, a nie koń. Nie ma żadnej pewności, że Bóg rzeczywiście dał ludziom władzę nad innymi stworzeniami. Raczej się wydaje, że człowiek sam wymyślił Boga, aby uczynić z władzy nad koniem czy krową, którą sobie uzurpował, świętą rzecz. Tak, prawo do zabicia jelenia czy krowy jest jedyną rzeczą, co do której ludzkość jest zgodna, nawet podczas najkrwawszych wojen.
To prawo wydaje się nam oczywiste, ponieważ na szczycie hierarchii znajdujemy się my sami. Ale wystarczyłoby, aby do gry przystąpił ktoś trzeci, na przykład przybysz z innej planety, któremu Bóg powiedział: „Będziesz panował nad mieszkańcami całej reszty gwiazd”, aby cała oczywistość Genesis stała się problematyczna. Człowiek zaprzężony przez Marsjanina do wozu albo opiekany na rożnie przez mieszkańca Mlecznej Drogi być może przypomni sobie kotlet cielęcy, który zwykł krajać na własnym talerzu i przeprosi (za późno!) krowę.
Teresa idzie za stadem jałówek, gna je przed sobą, co chwila musi którąś z nich karcić, bo młode krowy są wesołe i uciekają z drogi na pola. Karenin jej towarzyszy. Chodzi z nimi co dzień na pastwisko już od dwóch lat. Zawsze bardzo go bawiło być surowym dla jałówek, szczekać na nie i wymyślać im (jego Bóg powierzył mu władzę nad krowami i był z tego dumny). Ale tym razem idzie z wielkim trudem i skacze na trzech nóżkach; na czwartej ma ranę, która krwawi. Teresa skłania się ku niemu co chwilę i gładzi go po grzbiecie. W czternaście dni po operacji stało się jasne, że rak się nie zatrzymał i że z Kareninem będzie coraz gorzej. Po drodze spotykają sąsiadkę, która spieszy w gumiakach do obory. Sąsiadka się zatrzymuje:
– Co z pani pieskiem? Coś kuleje. Teresa mówi:
– Ma raka. Jest skazany – i czuje, że gardło jej się zwiera i nie może mówić. Sąsiadka widzi łzy Teresy i niemal się złości:
– Boże, nie będzie pani przecież płakać o psa!
Nie mówi tego w złej intencji, jest to poczciwa kobieta, pragnie raczej uspokoić Teresę. Teresa wie to, jest zresztą na wsi już dostatecznie długo, żeby zrozumieć, że gdyby wiejscy ludzkie kochali każdego królika tak, jak ona kocha Karenina, nie byliby w stanie żadnego zabić i umarliby z głodu razem ze swymi zwierzętami. Pomimo to słowa sąsiadki wydają się jej nieprzyjazne.
– Wiem – odpowiada bez protestu, ale szybko się od niej odwraca i odchodzi drogą. Czuje się osamotniona ze swą miłością do psa. Mówi sobie ze smutnym uśmiechem, że musi się bardziej ukrywać z tą miłością, niż by musiała ukrywać zdradę małżeńską. Miłość do psa ludzi gorszy. Gdyby sąsiadka dowiedziała się, że Teresa zdradziła Tomasza, poklepałaby ją wesoło po plecach na znak tajemnego porozumienia.
Idzie więc dalej ze swymi jałóweczkami, które ocierają się o siebie bokami i mówi sobie, że są to bardzo miłe zwierzęta. Spokojne, prostoduszne, czasem dziecięco wesołe: wyglądają jak tłuste pięćdziesięcioletnie kobiety, które udają, że nie skończyły jeszcze czterdziestu lat. Nie ma nic bardziej wzruszającego od widoku bawiących się krów. Teresa patrzy na nie z sympatią i mówi sobie (ta myśl od dwóch lat wciąż do niej powraca), że ludzkość pasożytuje na krowach tak, jak tasiemiec pasożytuje na człowieku: przyssała się do ich wymion jak pijawka. Człowiek jest pasożytem krów, tak by go prawdopodobnie scharakteryzował w swej zoologii nieczłowiek.
Tę definicję możemy uznać za żart i dobrotliwie się z niej śmiać. Teresa, myśląc o niej poważnie, wchodzi na równię pochyłą: jej myśli są niebezpieczne i oddalają się od ludzkości. Już w Genesis Bóg powierzył człowiekowi władzę nad stworzeniami, ale możemy to też zrozumieć w ten sposób, że dał mu ją tylko w ajencję. Człowiek nie jest właścicielem, ale zaledwie dzierżawcą planety, i kiedyś będzie musiał zdać rachunek ze swego zarządzania. Kartezjusz zrobił znaczący krok dalej: uczynił z człowieka „pana i władcę przyrody”. Nie jest dziełem przypadku, że to on właśnie definitywnie odmówił zwierzętom duszy: człowiek jest władcą i panem, natomiast zwierzę – jak mówił Kartezjusz – to tylko automat, ożywiona maszyna, „machina animata”. Gdy zwierzę skowyczy, nie jest to skowyt, a tylko skrzypienie źle naoliwionego mechanizmu. Kiedy koło wozu skrzypi, nie oznacza to, że wóz cierpi, ale że nie jest dobrze naoliwiony. Podobnie musimy przyjmować płacz zwierzęcia i nie smucić się losem psa, którego w laboratorium naukowym krają żywcem.
Jałówki pasą się na łące. Teresa siedzi na pniaku, Karenin siedzi obok niej z głową na jej kolanach. Teresa przypomina sobie, że kiedyś przed dziesięciu laty przeczytała w gazecie dwuwierszową wzmiankę o tym, że w jakimś rosyjskim mieście zastrzelono wszystkie miejscowe psy. Ta wiadomość, nie rzucająca się w oczy i pozornie bez żadnego znaczenia, po raz pierwszy dała jej odczuć przerażenie tym zbyt wielkim sąsiednim krajem.
Ta wiadomość była antycypacją wszystkiego, co przyszło później. W pierwszych dwóch latach po inwazji rosyjskiej nie można jeszcze było mówić o istnieniu terroru. Ponieważ cały naród nie zgadzał się z okupacyjnym reżymem, Rosjanie musieli znaleźć sobie nowych ludzi i dopchać ich do władzy. Ale gdzie mieli ich szukać, skoro wiara w komunizm i miłość do Rosji były martwe? Szukali ich wśród tych, którzy mieli powody, by za coś mścić się życiu. Trzeba było zespolić, wyszkolić i trzymać w pogotowiu ich agresywność. Trzeba było ich ćwiczyć najpierw na celach pozornych. Tym celem stały się zwierzęta. Gazety zaczęły wtedy drukować cykle artykułów i organizować listy czytelników. Żądano na przykład, żeby w miastach wytępić gołębie. I wytępiono je. Ale główną kampanię wymierzono przeciwko psom. Ludzie byli jeszcze zrozpaczeni z powodu katastrofy, jaką była okupacja, ale gazety, radio, telewizja mówiły wyłącznie o psach, które zanieczyszczają chodniki i parki, zagrażają zdrowiu dzieci, żadnego pożytku nie przynoszą, a jeszcze się je karmi. Stworzono taką psychozę, że Teresa bała się, żeby poszczuty motłoch nie zrobił krzywdy Kareninowi. Dopiero w rok późnej zgromadzona (i wytrenowana na zwierzętach) agresja obróciła się na swój właściwy cel: na ludzi. Zaczęło się wyrzucanie z pracy, aresztowania, procesy. Zwierzęta mogły wreszcie odetchnąć.
Teresa wciąż gładzi Karenina po głowie, która cicho spoczywa na jej kolanach. Mówi sobie w duchu mniej więcej to: nie jest żadną zasługą zachowywać się dobrze w stosunku do innych ludzi. Teresa musi być uprzejma w stosunku do innych wieśniaków, w przeciwnym razie nie mogłaby tu żyć. Zresztą i w stosunku do Tomasza musi się zachowywać serdecznie, ponieważ go potrzebuje. Nigdy nie będziemy mogli z całą pewnością stwierdzić, na ile nasze stosunki z innymi ludźmi są wynikiem naszych uczuć, miłości, nienawiści, dobroci lub złości, a na ile są spowodowane stosunkiem sił pomiędzy poszczególnymi osobami.
Читать дальше