– Nie – odpowiedział Tomasz i Teresę ogarnęła rozpacz, rozpacz o tyle gorsza, że już się od niej odzwyczaiła. Nie, nie sądzi, że Tomasz ma tu jakąś kochankę. Jest to praktycznie niemożliwe. Zna każdą jego wolną chwilę. Ale wydaje się, że w Pradze pozostała jakaś kobieta, o której myśli i na której mu zależy, mimo, że nie może mu ona pozostawić we włosach zapachu swego krocza. Nie sądzi, żeby Tomasz miał ją opuścić dla tej kobiety, ale wydaje jej się, że szczęście dwóch ostatnich lat, które przeżyli na wsi jest znów unieważnione przez kłamstwo.
Powraca znów do niej stara myśl: jej domem nie jest Tomasz, ale Karenin, Kto będzie nakręcał zegar jej dni, kiedy go zabraknie. Teresa przebywała duchem w przyszłości, w przyszłości bez Karenina i czuła się w niej opuszczona.
Karenin leżał w kątku i skomlił. Teresa poszła do ogrodu. Patrzyła na trawę pomiędzy dwiema jabłonkami i wyobrażała sobie, że tam zakopią Karenina. Wbiła w ziemię obcas i wyżłobiła nim prostokąt w trawie. To było miejsce na jego grób.
– Co tu robisz? – zapytał Tomasz, który zaskoczył ją przy tej czynności tak samo nieoczekiwanie, jak ona zaskoczyła go przed kilku godzinami przy czytaniu listu.
Nie odpowiedziała mu. Widział, że znów po długim czasie drżą jej ręce. Chwycił ją za nie. Wyrwała mu się.
– To jest grób dla Karenina?
Nie odpowiedziała.
Jej milczenie go rozdrażniło. Wybuchnął:
– Wyrzucasz mi, że myślę o nim w czasie przeszłym! A co robisz ty? Ty go chcesz już pogrzebać! Odwróciła się od niego i poszła do domu. Tomasz poszedł do swego pokoju i trzasnął za sobą drzwiami.
Teresa otworzyła je i powiedziała:
– Zawsze myślisz tylko o sobie, ale teraz przynajmniej mógłbyś pomyśleć o nim. Spał i zbudziłeś go. Znowu będzie jęczał.
Wiedziała, że jest niesprawiedliwa (pies nie spał), wiedziała, że się zachowuje jak najbardziej wulgarne babsko, które chce zranić i wie, jak to zrobić.
Tomasz przeszedł na palcach do pokoju, w którym leżał Karenin. Ale ona nie chciała go z nim zostawić samego. Pochylali się nad nim, każde z innej strony. W tym wspólnym geście nie było pogodzenia. Przeciwnie. Każde z nich było samo. Teresa ze swym psem. Tomasz ze swym psem.
Boję się, że tak właśnie rozdzieleni, każde samo, zostaną z nim aż do ostatniej chwili.
Dlaczego dla Teresy tak ważne jest słowo idylla?
My, wychowani w mitologii Starego Testamentu moglibyśmy powiedzieć, że idylla to obraz, w którym pozostało jakieś wspomnienie Raju. Życie w Raju nie przypominało biegu po prostej, który prowadzi nas w nieznane, nie było przygodą. Poruszało się w koło wśród znanych przedmiotów. Jego monotonia nie była nudą, ale szczęściem. Dopóki człowiek żył na wsi, w przyrodzie, otoczony przez domowe zwierzęta, w objęciach pór roku i ich powtarzalności, pozostawał przy nim wciąż przynajmniej odblask tej rajskiej idylli. Dlatego Teresa, kiedy spotkała w uzdrowisku przewodniczącego spółdzielni, zobaczyła nagle obraz wsi (wsi, w której nigdy nie żyła, której nie znała) i była nim oczarowana. Było to tak, jakby spoglądała w tył, w kierunku Raju.
Adam w Raju nachylony nad studnią nie wiedział jeszcze, że to, co widzi w kręgu wody, jest nim. Nie zrozumiałby Teresy, która jako dziewczyna stała przed lustrem i starała się poprzez swe ciało dostrzec swą duszę. Adam był jak Karenin. Teresa często bawiła się w ten sposób, że prowadziła go do lustra. Nie poznawał swego obrazu i traktował go z niewiarygodnym brakiem zainteresowania i roztargnieniem.
Porównanie Karenina z Adamem prowadzi mnie do myśli, że w Raju człowiek nie był jeszcze człowiekiem. Dokładniej mówiąc: człowiek nie został jeszcze wypuszczony na drogę człowieka. Nas wystrzelono tam już dawno i lecimy poprzez próżnię czasu biegnącego po linii prostej. Ale wciąż z dalekim, mglistym Rajem, w którym Adam nachyla się nad studnią i – całkiem niepodobny do Narcyza – nie przypuszcza, że blada, żółta plama, którą w niej widzi, to on sam. Tęsknota za Rajem jest tęsknotą człowieka do tego, by nie być człowiekiem. Kiedy jako dziecko znajdowała matczyne podpaski zabrudzone krwią menstruacyjną, czuła wstręt i nienawidziła matki za to, że nie ma w sobie dość wstydu, żeby je schować. Ale Karenin, który był suczką, również miał menstruację. Zdarzała mu się raz na pół roku i trwała czternaście dni. Teresa wkładała mu między nogi wielki kawał waty i zakładała mu swoje stare majtki, które sprytnie przewiązywała mu w pasie długą wstążką. Przez czternaście dni śmiała się z tego jego stroju.
Jak to się dzieje, że menstruacja psa wzbudzała w niej wesołą czułość, a jej własna menstruacja obrzydzenie? Odpowiedź wydaje się prosta: pies nigdy nie został wygnany z Raju. Karenin nie ma pojęcia o podwójności ciała i duszy i nie wie, co to jest wstręt. Dlatego Teresa czuje się z nim tak dobrze i spokojnie. (I dlatego tak niebezpieczna jest przemiana zwierzęcia w machinę animatę, a krowy w maszynę do produkcji mleka: człowiek przecina w ten sposób nić, która go wiązała z Rajem i nic nie będzie w stanie go zatrzymać ani pocieszyć w jego locie poprzez próżnię czasu.)
Z niejasnej plątaniny tych rozmyślań zostaje Teresie jedna świętokradcza myśl, której nie może się pozbyć: miłość, która ją łączyła z Kareninem jest lepsza od tej, która istnieje pomiędzy nią a Tomaszem. Lepsza, nie większa. Teresa nie chce oskarżać Tomasza ani siebie, nie chce twierdzić, że mogliby się bardziej kochać. Raczej jej się zdaje, że dwoje ludzi jest stworzonych w ten sposób, że ich miłość już a priori jest gorszego gatunku, niż może być (przynajmniej w tych najlepszych przypadkach) miłość pomiędzy człowiekiem a psem, to dziwactwo w historii człowieka, prawdopodobnie w ogóle nie zaplanowane przez Stwórcę.
Ta miłość jest bezinteresowna: Teresa niczego nie chce od Karenina. Nie domaga się od niego nawet miłości. Nigdy nie zadawała sobie pytań, które dręczą ludzkie pary: czy mnie kocha? Czy kochał kogoś bardziej niż mnie? Czy kocha mnie bardziej, niż ja kocham jego? Możliwe, że te wszystkie pytania, które domagają się potwierdzenia miłości, które ją mierzą, badają, przesłuchują, również niszczą ją w zarodku. Możliwe, że nie jesteśmy w stanie kochać właśnie dlatego, że pragniemy być kochani, to jest dlatego, że domagamy się czegoś od tego drugiego (miłości), zamiast przystępować do niego bez żadnych wymagań i pragnąć wyłącznie jego obecności.
I jeszcze coś: Teresa przyjęła Karenina takiego, jakim był, nie chciała go zmieniać na swoje podobieństwo, nie chciała zabierać mu samego siebie, nie była zazdrosna o jego tajemne uczucia. Wychowywała go nie dlatego, że chciała go przetworzyć (jak mąż chce przetworzyć swą żonę, a żona męża), ale tylko po to, aby, nauczyć go elementarnego języka, który im umożliwiał wzajemne porozumienie i wspólne życie.
A poza tym: miłość do psa jest dobrowolna, nikt jej do niej nie zmuszał. (Teresa znów myśli o matce i żałuje wszystkiego: gdyby matka była jedną z obcych kobiet ze wsi, możliwe, że jej wesoła wulgarność wydawałaby się Teresie sympatyczna! Ach, gdyby matka była obcą kobietą! Teresa od dzieciństwa wstydziła się, że matka okupuje rysy jej twarzy i konfiskuje jej ją. Ale najgorsze było, że odwieczne przykazanie „miłuj ojca swego i matkę swoją” zmuszało ją, by godziła się z tą okupacją, aby tę agresję nazywała miłością. Matka nie była winna temu, że Teresa ją opuściła. Opuściła ją nie dlatego, że matka była taka, jaka była, ale dlatego, że była matką.)
Читать дальше